Miał być gwiazdą Liverpoolu FC, ale wybrał wielką kasę w Chinach. Teraz w glorii chwały może wrócić do Europy
To na nim Juergen Klopp chciał oprzeć atak Liverpoolu, gdy zaczynał karierę trenerską w Premier League. “The Reds” przegrali jednak finansowo z bajońską ofertą Chińczyków. Alex Teixeira poleciał więc do Azji i przez pięć lat zapracował tam na status legendy. Chciał nawet przyjąć chińskie obywatelstwo. Teraz jest jednak bez klubu. Może wreszcie nadszedł czas, by skierował kroki ku poważnej, europejskiej lidze? To przecież strzelec wyborowy.
- Złożyliśmy ofertę, ale znam sytuację finansową na chińskim rynku. Każdy by rozważył taką propozycję w wieku 26 lat. To absolutnie naturalne. Nie mam z tym problemu - tak Juergen Klopp tłumaczył pół dekady temu brak transferu Alexa Teixeiry z Szachtara Donieck do Liverpoolu. Brazylijczyk, choć wydawało się, że zasili szeregi “The Reds”, wylądował w Chinach. I napisał tam fantastyczny rozdział kariery. Kariery niezwykłej, wręcz szalonej.
Jeden z wielu, ale wyjątkowy
Alex Teixeira tuż przed 20. urodzinami trafił na Ukrainę. Był kolejnym piłkarzem z Kraju Kawy ściągniętym do Szachtara przez duet Rinat Achmetow-Mircea Lucescu (więcej o brazylijskim imperium za naszą wschodnią granicą przeczytasz TUTAJ). Podążył śladami Fernandinho czy Williana. Razem z nim wschodni kierunek obrał inny przyszły gwiazdor, Douglas Costa. W przeciwieństwie do wymienionego trio, Teixeira nigdy jednak nie zasmakował silnej, zachodnioeuropejskiej ligi. I dopiero dziś, już po trzydziestce, być może będzie miał taką okazję. Ale po kolei…
“Górnicy” z Doniecka zapłacili Vasco da Gama za Alexa 6 mln euro. Ściągnęli piłkarza nie tylko utalentowanego i perspektywicznego, ale też wszechstronnego, który udowodnił, że świetnie sobie radzi zarówno na środku ataku, jak i na skrzydłach oraz jako rozgrywający. Na pierwszy rzut oka Teixeira to typowy brazylijski magik. Filigranowy (174 cm wzrostu) technik z fantastycznymi umiejętnościami dryblowania. Jakby żywcem wyjęty z Copacabany. Przez lata gry dla Szachtara przyzwyczaił jego kibiców do takich trafień jak poniższe:
Wejście do drużyny miał jednak spokojne. Przez pierwsze kilka miesięcy dostał ledwie ponad 100 minut gry. Ale w Doniecku nikt na niego, ani na innych przybyszy z Ameryki Południowej nie naciskał. Nie oczekiwano, że każdy nowy brazylijski “wynalazek” z miejsca zostanie gwiazdą zespołu. Większość z nich przecież właściwie przyjechała w nieznane, na inny kontynent, do obcego kulturowo i klimatycznie regionu. Ci z dłuższym stażem wspierali oczywiście “świeżaków”. Tak eldorado w barwach “Canarinhos” trwało w najlepsze.
Po półrocznej aklimatyzacji Teixeira był gotowy, by pokazać się szerszej publiczności na dłużej. Grał regularnie, choć przez dwa-trzy lata głównie pełnił rolę rezerwowego. Pierwsze pełne rozgrywki (2010/11) zakończył z dorobkiem pięciu goli w lidze. Rok później wykręcił rezultat o dwa trafienia lepszy. W 2012/13, występując głównie jako boczny napastnik, wreszcie dobił do “dychy”. Ale to był dla niego wyjątkowy sezon z innego względu. Wtedy otworzył bowiem licznik bramek w Lidze Mistrzów. Znalazł sposób na nie byle kogo, bo Gianluigiego Buffona oraz Petra Cecha. Dla każdego zawodnika to ważny moment w karierze. Dla kogoś, kto dopiero przebijał się nie tyle w świadomości kibiców w Europie, co w hierarchii własnej drużyny, szczególnie istotny.
Wydawało się, że Brazylijczyk pójdzie za ciosem i bariera 10 goli w lidze ukraińskiej nie będzie stanowiła dla niego problemu. Mircea Lucescu miał jednak na niego inny pomysł. W sezonie 2013/14 wprawdzie wreszcie uczynił z Teixeiry fundamentalny element drużyny, lecz powierzył mu rolę ofensywnego pomocnika, grającego tuż za plecami “dziewiątki”. W roli środkowego lub bocznego napastnika wychowanek Vasco da Gama właściwie nie występował. Uzbierał sześć goli i cztery asysty.
Strzelec wyborowy
Prawdziwe fajerwerki odpalił dopiero w kolejnych rozgrywkach. Pozycji nie zmienił, lecz nagle zyskał niesamowitą formę. Strzelił 17 bramek w lidze, trafiał też w LM i Pucharze Ukrainy. Jego gwiazda rozbłysła, pojawiły się przymiarki do silnych klubów zachodnich. W lipcu 2015 r. Szachtar sprzedał zresztą Douglasa Costę do Bayernu. Alex został w ekipie “Górników” jeszcze pół roku. I dokonywał futbolowych cudów.
W pierwszej fazie sezonu 2015/16 Teixeira rozegrał 15 spotkań w lidze ukraińskiej. Zdobył w nich, uwaga, 22 bramki! Miał serię dziesięciu meczów ze strzelonym golem. Nie trafił zaledwie w dwóch potyczkach, w których wystąpił. Rozjeżdżał konkurencję walcem. Po prostu nikt nie był w stanie go zatrzymać. Wskoczył na niesamowity poziom. Błyszczał też w Lidze Mistrzów, dwukrotnie wpisując się na listę strzelców przeciwko Realowi Madryt. Stało się jasne, że Szachtar jest dla niego za ciasny. Miał pójść śladem Williana, Fernandinho i Douglasa Costy. Odejść do wielkiego klubu z pierwszorzędnej, silnej ligi. Prawie mu się udało.
Płacili za mało
Po Teixeire zgłosił się Liverpool. Ówczesny dyrektor generalny klubu, Ian Ayre, poleciał na Florydę, gdzie “Górnicy” przebywali na zimowym zgrupowaniu. Anglik miał dogadać się z władzami Szachtara i “przyklepać” transfer brazylijskiego magika. Media pisały, że najpierw “The Reds” zaoferowali 24 mln, a następnie 32 mln euro. Dla prezydenta donieckiego klubu to było jednak zdecydowanie za mało. Piłkarz nie ukrywał rozczarowania.
- Nie wiem, dlaczego bardzo dobra oferta Liverpoolu została odrzucona. Szachtar nie przystał na tę propozycję. Wiem, że mój agent robił wszystko, by pomóc mi przejść do “The Reds”. To frustrujące. Na razie czekam. Próbuję być cierpliwy. Chcę grać w Liverpoolu, to byłby zaszczyt reprezentować te barwy, ale wszystko zależy od prezydenta Szachtara - mówił w wywiadzie dla “Anfield HQ”, gdy teoretycznie miał jeszcze szansę na przenosiny do Anglii.
Teixeira czekał i się nie doczekał. Liverpool w końcu odpuścił. Ku radości szefa ukraińskiego klubu pojawiła się za to szalona propozycja od chińskiego Jiangsu Suning. Azjaci wyłożyli na stół 50 mln euro. Piłkarz dostał tygodniówkę w wysokości 450 tys. euro. Cóż, oferta z gatunku tych nie do odrzucenia. 5 lutego 2016 r. brazylijski atakujący został zaprezentowany w nowych barwach.
“Najlepszy transfer w historii”
Z ligą chińską przywitał się dubletem w debiucie. Następnie miewał przestoje bramkowe, ale na koniec pierwszego sezonu w Super League osiągnął tzw. double-double, czyli dwucyfrową liczbę i goli, i asyst (11+10). Poprowadził nowy zespół do wicemistrzostwa. Miał też udział w zdobyciu srebrnych medali za udział w finale krajowego pucharu. Szybko wkupił się w łaski kibiców. Nawet w kolejnym, słabszym roku, zakończonym ledwie 12. miejscem w tabeli, potrafił strzelić osiem bramek. Występując głównie na boku ataku, był prawdziwym liderem zespołu grającego na co dzień w mieście Nankin. I nie zamierzał spoczywać na laurach. W przeciwieństwie do wielu gwiazd, nie planował szybkiej ewakuacji z powrotem do Europy. Dlaczego?
- Życie w największych chińskich miastach jest bardzo komfortowe dla obcokrajowców, ale trzeba się zaaklimatyzować w innej, specyficznej kulturze. Wielu piłkarzy nie było w stanie sobie z tym poradzić i szybko, rozczarowując, opuszczali Chiny. A Alex Teixeira zbudował tam swoją markę i Chińczycy czują do niego szacunek. Moim zdaniem jednak nie należy patrzeć na Państwo Środka tylko jako na miejsce, gdzie można jedynie dobrze zarobić. Chiny oferują bardzo wiele, a niektórzy w życiu mają inne priorytety niż konieczną grę w najlepszych ligach w Europie - tłumaczy nam Maciej Łoś, ekspert od chińskiej piłki i współautor strony “Piłkarskie Państwo Środka”.
W 2018 r. (w Chinach rywalizuje się systemem wiosna-jesień) Teixeira uzbierał 13 trafień i 6 asyst. Jiangsu zajęło piątą pozycję w lidze. W kolejnym - czwartą. Z ogromnym udziałem Brazylijczyka. 2019 był jego najlepszym rokiem za Wielkim Murem. Grał jak z nut, strzelał jak na zawołanie. Bilans końcowy miał imponujący - 18 goli i 11 ostatnich, skutecznych podań do partnerów z zespołu.
Powyższe statystyki stanowiły, jak się okazało, preludium do największego sukcesu w historii ekipy z prowincji Jiangsu. Wywalczonego, rzecz jasna, z wydatną pomocą wychowanka Vasco da Gama. Równe trzy miesiące temu, 12 listopada 2020 r., Alex Teixeira wraz z kolegami świętował tytuł mistrzowski. Pierwszy w dziejach klubu. Niedoszły gwiazdor Liverpoolu grał pierwsze skrzypce w decydującym, drugim meczu finałowym przeciwko Guangzhou Evergrande, prowadzonym przez Fabio Cannavaro (2:1). Najpierw wywalczył rzut wolny (i czerwoną kartkę dla rywala), z którego padł pierwszy gol. Następnie sam trafił do siatki. Zasłużył na złoty medal jak mało kto.
W tym nietypowym, pandemicznym sezonie, Teixeira strzelił łącznie 10 goli i zaliczył 5 asyst w 19 spotkaniach. Był głównym architektem mistrzostwa Jiangsu. Ten sukces stanowił ukoronowanie jego pięcioletniej przygody w Chinach.
- Bez wątpienia Alex może być uznany najlepszym transferem w historii Jiangsu. Może nie wskazują na to statystyki indywidualne i nagrody, bo Brazylijczyk ani razu nie znalazł się w jedenastce sezonu, nie wywalczył też tytułu króla strzelców, ale miał nieoceniony wpływ na grę klubu. Był liderem drużyny i doprowadził ją do pierwszego mistrzostwa w historii. Jiangsu jest teraz pogrążone w kryzysie finansowym i prawdopodobnie najbliższe lata nie będą już tak dobre, więc Teixeira będzie wspominany z sentymentem - wyjaśnia Maciej Łoś.
Niedoszły reprezentant
Wspomniany kryzys finansowy klubu jest jednym z powodów, dla których filigranowy atakujący nie przedłużył wygasającej wraz z końcem grudnia umowy z Jiangsu Suning FC (nowa nazwa po rozpoczęciu rewolucji w chińskim futbolu). Do tego dochodzi świeżo wprowadzone tzw. salary cap, czyli ograniczenia płac, wedle których obcokrajowcy mogą zarabiać tam maksymalnie 3 mln euro rocznie.
***
Więcej o zmianach w Państwie Środka i planach uczynienia z Chin światowego giganta piłkarskiego przeczytasz TUTAJ.
***
- Klub Teixeiry przez długi czas zalegał z pensjami. Były nawet plotki o tym, że piłkarze chcą rozpocząć strajk i nie wychodzić na treningi. Udało się jednak przetrwać ten zły czas, a Jiangsu zdobyło mistrzostwo. Teraz jednak problemy wracają ze zdwojoną siłą - informuje nasz rozmówca.
Jiangsu FC nie było więc w stanie spełnić żądań Brazylijczyka. W grudniu “South China Morning Post” informował, że Teixeira oczekuje 4-letniej umowy o wartości 20 mln rocznie. Nowy kontrakt, a co za tym idzie - przedłużenie pobytu w Chinach, byłby dla niego przepustką do uzyskania… chińskiego obywatelstwa i gry dla tamtejszej reprezentacji. Ponoć sam zawodnik nie miał nic przeciwko takiemu rozwiązaniu, podchodził do tematu z optymizmem. Ale się nie udało. Dziś w jego przypadku kontynuacja kariery w Chinese Super League właściwie nie wchodzi w grę.
Wielka kasa czy wielka piłka?
Gdzie zatem w najbliższym czasie będziemy mogli śledzić losy Alexa Teixeiry? 31-latek nadal nie podjął decyzji w tej sprawie. Za to znów otrzymał fantastyczną finansowo ofertę, tym razem z Arabii Saudyjskiej. Na początku lutego Al-Hilal, trzecia siła ligi, zaproponował mu 6,5 mln euro rocznie. Mniej niż w Chinach, ale wciąż tyle, ile prawdopodobnie nie zaoferuje żaden klub z Europy. Saudyjski kierunek nie jest wykluczony, lecz zwłoka Alexa może świadczyć o tym, że czeka na sygnał ze Starego Kontynentu. Portugalskie źródła pisały o jego negocjacjach z Benfiką, zakończonych jednak fiaskiem.
Nic nie zostało jeszcze podpisane. Dobrze byłoby w końcu zobaczyć Teixeirę w barwach solidnego zespołu z mocnej ligi. Raczej już nie “The Reds”. Ale, dajmy na to, West Hamu? Czemu nie. Piłka leży po stronie Brazylijczyka. Musi wybrać, czy wreszcie, już po trzydziestce, ma ochotę spróbować sił w wielkim futbolu, czy postawi na kolejny kontrakt życia. Wtedy jednak luksusowy pociąg na Stary Kontynent może bezpowrotnie odjechać. Tak jak pięć lat temu samolot do Liverpoolu odleciał bez niego.