Grał z Messim, wygrał LM, dziś wylądował w Polsce. Będzie hit? Apetyty są spore
Dzielił szatnię z Messim, wygrał Ligę Mistrzów, a teraz jest bohaterem jednego z najgłośniejszych transferów w Ekstraklasie. Gdyby nie zdrowie, Sergi Samper pewnie nadal występowałby w La Lidze. Życie napisało jednak inny scenariusz, który zaprowadził go do Motoru Lublin.
17 września 2014 roku. Luis Enrique właśnie tego dnia postanowił zaskoczyć wszystkich kibiców Barcelony i na inauguracyjne spotkanie Ligi Mistrzów wystawił w wyjściowej jedenastce młodziutkiego wychowanka La Masii. Sergi Samper zadebiutował wtedy w pierwszym zespole “Dumy Katalonii” i przeszedł do historii jako pierwszy zawodnik, który przeszedł przez wszystkie grupy wiekowe “Blaugrany” - od sześciolatków aż do seniorów. Pewnie wtedy sam nie spodziewał się, że będzie to jego jeden z zaledwie 13 meczów w ekipie z Camp Nou.
Kariera wychowanka nie potoczyła się tak, jak pewnie sam planował. Targany kontuzjami nie zdołał na dłużej zagrzać miejsca w pierwszej drużynie. Próbował sił w innych klubach La Ligi, wreszcie postanowił szukać szczęścia na drugim końcu świata - w dalekiej Japonii. Kiedy zdecydował się “zejść” do Segunda Division, sporo zaryzykował, ale i tam nie zdołał na dłużej przedrzeć się do składu. Teraz o regularną grę powalczy w beniaminku Ekstraklasy, Motorze Lublin, z którym na razie związał się rocznym kontraktem.
Za dużo walki
To była prawdziwa transferowa bomba w wykonaniu klubu z Lubelszczyzny. Nikt nie spodziewał się, że zapowiadany tajemniczo przez dyrektora sportowego Michała Wlaźlika transfer hiszpańskiej “szóstki” będzie oznaczał przyjście właśnie wychowanka Barcelony. Motor szukał jednak gracza o katalońskiej przeszłości, bo, jak przyznał potem Wlaźlik, innymi piłkarzami rozważanymi w kontekście wzmocnienia beniaminka byli: mający za sobą grę w rezerwach “Barcy” Cristian Rivera oraz inny wychowanek “Blaugrany”, Oriol Busquets. Ostatecznie postawiono jednak na zdecydowanie większe nazwisko. Samper, nazywany niegdyś “mini-Busquetsem” (choć w tym przypadku chodzi oczywiście o nawiązanie do legendarnego pomocnika Barcelony), był uważany w przeszłości za jeden z największych talentów La Masii. Po wspomnianym debiucie, przez łącznie trzy i pół sezonu miał jeszcze trochę okazji do gry, ale nigdy nie był podstawowym piłkarzem. Z jednej strony, musiał mierzyć się z ogromną konkurencją w składzie. Z drugiej, już wtedy doskwierały mu kłopoty zdrowotne.
Minut szukał więc najpierw w Granadzie, a potem w Las Palmas. Pech chciał, że za każdym razem, kiedy trafiał do nowego zespołu, trener, który go ściągał, po chwili tracił pracę, a jego następca niekoniecznie chciał na niego stawiać. Pojawiały się kolejne kontuzje. Wreszcie na początku marca 2019, po 18 latach odszedł z Barcelony, i dołączył do Andresa Iniesty i Davida Villi w Vissel Kobe. Tam przez trzy sezony wreszcie regularnie grał, aż dopadły go kolejne problemy z kontuzjami. Targany nimi, postanowił wrócić do ojczyzny i rok temu związał się z FC Andorrą, klubem zarządzanym przez innego dawnego kolegę z szatni, Gerarda Pique.
- W Andorze Sergi Samper miał jednak problem z tym, że do klubu trafił z Japonii, a różnica między J-League i Segunda Division jest jednak spora. Trudno mu było się zaadaptować na zapleczu La Ligi, gdzie jest dużo więcej walki i gry fizycznej. Wychował się w Barcelonie i jego styl gry pasuje bardziej pod system preferowany przez “Dumę Katalonii”. W dodatku w zespole silną pozycję miał inny wychowanek “Barcy”, Jandro Orellana, który był już w klubie przed przybyciem Sampera i trener znał go po prostu dużo lepiej - mówi nam Marc Bernad Suelves, dziennikarz Diario AS i korespondent tej gazety na meczach FC Andorra.
Nie będzie narzekać
Samper do Andorry dołączył stosunkowo późno, więc nie był na tyle gotowy do gry, by z miejsca wskoczyć do wyjściowej jedenastki. Z czasem wywalczył sobie jednak pierwszy skład i jesienią ubiegłego roku był istotną postacią w zespole trenera Edera Sarabii. Do ławki został przyspawany dopiero zimą, kiedy to rozegrał łącznie zaledwie 10 minut w czterech spotkaniach. Później nowy szkoleniowiec Ferran Costa, który przejął zespół w marcu, już w ogóle na niego nie stawiał. Sam 29-latek też nie do końca odnalazł się w realiach Segunda Division i nic dziwnego, że mimo pierwotnie obowiązującego jeszcze przez rok kontraktu, postanowił nieco szybciej zmienić otoczenie.
- Kiedy Samper pojawiał się już na boisku, to nie wyglądał źle. Jego dużą zaletą na pewno jest to, że potrafi grać z dużym wyczuciem. Potrafi przemknąć przez środek pola, ciężko za nim nadążyć. Nie wyróżnia się jednak wykończeniem. To typ gracza, który potrafi łatwo zaaklimatyzować się w zespole, który lubi grać piłką. Dla tego typu drużyny byłby idealnym wzmocnieniem. Problem polega na tym, że w drugiej lidze hiszpańskiej zamiast tego mamy do czynienia z nieustanną walką. Pod tym względem to nie było dla niego najlepsze środowisko - uważa Suelves.
To dość ciekawe, że Ekstraklasie pod wieloma względami jest dużo bliżej do właśnie Segunda, nie Primera Division. Nasza liga także stawia na mocną fizyczność i walkę ciałem. Patrząc więc z tej perspektywy, tak do końca nie wiadomo, czy to najlepsze miejsce akurat dla Sampera. Pamiętajmy jednak, że w ostatnich latach wielu Hiszpanów, również tych filigranowych, odnosiło w Polsce sukces. Tacy gracze jak Gerard Badia czy Dani Ramirez również nigdy muskulaturami nie grzeszyli, a jednak zdołali wyrobić sobie markę na polskim rynku. Z wychowankiem Barcelony może być podobnie.
- Samper jest graczem, który nigdy nie będzie narzekać, jeśli nie będzie pomijany przy ustalaniu składu. To taki dobry duch szatni, zawsze stara się pomagać swoim kolegom i nie gwiazdorzy. Jest graczem bardzo zespołowym. 29-latek może pomóc każdej drużynie, która potrzebuje do środka pola kogoś, kto ma dać jej chwilę spokoju. Jest świetny z piłką przy nodze, co nie powinno dziwić, biorąc pod uwagę, że piłki uczył się w La Masii. Przy czym nie jest to tytan defensywy. Nie pomaga mu w tym dość wątła budowa działa. Umie się dobrze ustawić na boisku, bardzo dobrze czyta grę i w nowym zespole na pewno będzie chciał też wykorzystać swoje niewątpliwie bogate doświadczenie - opisuje hiszpański dziennikarz.
Zapewni spokój i stabilizację
A Samper to doświadczenie jak na Motor ma ogromne. I nie chodzi tu tylko o sukcesy Barcelony, przy których - powiedzmy sobie szczerze - odegrał raczej marginalną rolę. Trzy lata gry w Japonii pozwoliły mu nabrać rytmu meczowego, który niestety ostatnio znów zatracił. W Lublinie na pewno chciałby nawiązać do początków w Kraju Kwitnącej Wiśni. Na razie musi jednak walczyć ze swoimi największymi demonami i być fizycznie gotowy do gry. W pierwszych dwóch meczach pozostał poza kadrą meczową. Trener Mateusz Stolarski czeka, aż wreszcie będzie mógł skorzystać z umiejętności Hiszpana. A te są naprawdę nietuzinkowe.
- Na pewno będzie chciał znów poczuć się ważnym zawodnikiem. W Polsce liczy na regularną grę, bo tego mu brakowało w ostatnich latach. Samper będzie chciał pokazać w Ekstraklasie, że wciąż może występować na dobrym poziomie i nadal ma przed sobą jeszcze sporo do osiągnięcia w futbolu. Nie można od niego oczekiwać wielu goli, ale kilka asyst powinien zapewnić. Dzięki niemu gra Motoru powinna być dużo bardziej klarowna i ustabilizowana. Dysponuje dużą jakością i wszystko zależy od tego, jak zaadaptuje się w nowym środowisku. Odnalazł się już wcześniej w innym kraju, więc pod tym względem powinno być to dla niego dużo prostsze - podsumowuje nasz rozmówca.
29-latek nie jest oczywiście pierwszym ekstraklasowiczem o przeszłości w Barcelonie. Andreu, Juan Camara, Josu, Sito Riera, Goku Roman, Dani Pacheco czy wreszcie Marc Gual na jakimś etapie swojej kariery też reprezentowali barwy “Blaugrany”. Oprócz Camary, żaden nie zadebiutował jednak w pierwszym zespole. Samper to spośród byłych piłkarzy “Barcy” w Ekstraklasie zawodnik o zdecydowanie największym doświadczeniu. Teraz zrobi wszystko, by wykorzystać je już na polskich boiskach.