Turniej czwartej kategorii. Bieda z nędzą na igrzyskach. "Nikomu na tym nie zależy"

Turniej czwartej kategorii. Bieda z nędzą na igrzyskach. "Nikomu na tym nie zależy"
Atos International / wikicommons
Wojciech - Klimczyszyn
Wojciech Klimczyszyn23 Jul · 07:30
Po emocjach związanych z EURO i dość ciekawym Copa America, cała uwaga piłkarskich fanów kieruje się na Ekstrak… to znaczy na Paryż, gdzie w piątek rozpoczną się igrzyska, a w środę wystartuje turniej olimpijski. Czym różni się futbol z logotypem pięciu splecionych ze sobą kółek od innych rozgrywek? I czy… w ogóle ma sens w obecnej formie?
Na początek krótkie przypomnienie. W męskich zawodach piłki nożnej na igrzyskach bierze udział 16 drużyn. Dużo i mało. Tych, którzy ślinią się na myśl o oglądaniu topowych reprezentacji, warto uspokoić. Wiele wielkich ekip, w tym obrońcy tytułu Brazylijczycy, nie jedzie do Paryża. Nie zakwalifikowali się na wcześniejszych etapach eliminacji. Za to we Francji (bo mecze rozgrywane będą też m.in. w Marsylii, Lyonie czy Nicei) reprezentować swoje kraje będą drużyny Uzbekistanu czy Dominikany, po raz pierwszy grając w zawodach tej rangi. Nie brzmi to bardzo luksusowo.
Dalsza część tekstu pod wideo
To, co jest najważniejsze i wyróżnia turniej olimpijski od reszty dużych imprez, to ograniczenia dotyczące wielkości drużyn i wieku zawodników. Wszyscy gracze, z wyjątkiem trzech spośród osiemnastu, muszą mieć mniej niż 24 lata. Wcale nie tak rzadko zdarza się, że selekcjonerzy kadr olimpijskich nie wykorzystują tego zapisu w całości, czyli dobierają jednego lub dwóch starszych piłkarzy, a są tacy, którzy stawiają całkowicie na młodzież U-24. Przykładem w tej edycji jest Japonia. I nie wygląda na to, by miała popełnić harakiri. Pozostałe reprezentacje bowiem nie sięgały po gwiazdy z największej półki. O czym za chwilę.

Turniej czwartej kategorii

No dobra, ale dlaczego to wygląda, tak jak wygląda? Dlaczego walka o medale w piłce nożnej nie może wyglądać jak olimpijskie zmagania w koszykówce, gdy co cztery lata do jednego miasta zjeżdżają największe gwiazdy dyscypliny, z amerykańskim Dream Teamem, który uosabia sport w najlepszym wydaniu? Jak nie wiadomo, o co chodzi, to wiadomo, o co chodzi. Przetopione krążki, nawet ze złota, nie generują większych pieniędzy.
Bardzo wiele zależy niestety od pokracznych relacji między Międzynarodowym Komitetem Olimpijskim a FIFA. Czasami wydaje się, że dla obu organizacji obecność najpopularniejszej dyscypliny na świecie jest niczym, jak tylko wrzodem na tyłku.
Rozdźwięk pojawił się tuż po zakończeniu II Wojny Światowej. MKOl nadal stał na straży pierwszej zasady Pierre’a de Coubertina, mówiącej o tym, że na igrzyskach mogą występować jedynie amatorzy. Tymczasem futbol ewoluował na tyle, że gracze podpisywali zawodowe kontrakty i zaczęli zarabiać godne pieniądze. Mieli zatem zamkniętą drogę na największą, sportową imprezę czterolecia. Wyjątek stanowili piłkarze z krajów satelickich ZSRR, gdzie zgodnie z komunistyczną logiką - żaden sportowiec nie mógł uważać się za zawodowca, mimo że otrzymywał stosowne wynagrodzenie za grę w klubie. MKOl zamykał oczy i udawał, że niczego nie widzi.
W związku z tym całkowicie zachwiana została równowaga sił. Na mundialach brylowali zawodowcy z RFN, Brazylii, Anglii, Holandii i Włoch, na igrzyskach zaś prym wiodły narody zza żelaznej kurtyny, które wystawiały swoich najlepszych przedstawicieli. Dziewięć tytułów z dziesięciu pomiędzy Helsinkami 1952 a Seulem 1988 zdobywały kraje wschodniego bloku. Łącznie 22 medale z 30 zgarniały Węgry, Jugosławia, NRD, Polska, Bułgaria, Czechosłowacja i oczywiście ZSRR.
Niesprawiedliwy status postanowiono zmienić dopiero pod koniec lat 80., kiedy Związek Radziecki chylił się ku upadkowi, a kibice nie zamierzali oglądać amatorów w rywalizacji o medale. Stanem przejściowym był przepis o udziale graczy, którzy nie pojechali na mistrzostwa świata. Dopiero od 1992 roku MKOl i FIFA ustaliły limit wiekowy dla uczestników poniżej 23. roku życia, który jest stosowany do dziś. Cztery lata później w Atlancie wprowadzono aneks, pozwalający na włączenie do składu trzech piłkarzy bez wiekowych ograniczeń. Te reguły funkcjonują już od prawie 30 lat. I zostały niemal wykute w skale.

Powołania? Zadzwonimy do pana…

Kompletnie inną, złożoną kwestią, pozostaje sprawa powołań. Selekcjonerzy olimpijskich ekip są ograniczeni nie tylko uciążliwością przepisów dot. limitu wieku, ale też wolą klubów do wysyłania sportowców. Najprościej rzecz ujmując, drużyny, które są na co dzień pracodawcami zawodników, nie są zobowiązani do “wypożyczenia” swych ludzi na igrzyska. Dlaczego? Ponieważ odbywają się one poza oficjalnym okienkiem meczów międzypaństwowych, a tylko w takich kluby są zobligowane “puszczać” piłkarzy.
To zbawienie zwłaszcza dla dużych firm, jak Real Madryt, Barcelona czy wszystkich zespołów z Premier League. Wystarczy przypomnieć przykład sprzed trzech lat. 18-letni wówczas Pedri przebojem wszedł do ekipy Dumy Katalonii na początku sezonu i właściwie nie dostał wolnego od piłki aż do połowy sierpnia. Rozegrał 73 mecze z rzędu. Pojechał na EURO, a potem z marszu wystąpił w igrzyskach, gdzie wychodził na boisko aż do finału. W następnej kampanii z powodu czterech różnych kontuzji był wyłączony na blisko 40 dni. Powszechnie jego nabytą skłonność do kontuzji złożono na karb tych dwunastu ultra-zabójczych miesięcy. Nic dziwnego, że drużyny wyciągają bolesne wnioski i stawiają weto.
“Królewscy” kompletnie zignorowali zaproszenia dla swoich graczy na igrzyska. Nie wysyłają ani jednego, z czego najmniej cieszą się gospodarze. Francuzi z przyjemnością obejrzeliby Kyliana Mbappe szalejącego wśród młodszych kolegów, zwłaszcza, że gwiazda pochodzi przecież z podparyskiego Bondy. Zielone światła z Chelsea nie dostał też choćby Mychajło Mudryk, dla którego występ w barwach Ukrainy miałby w obecnych politycznych okolicznościach szczególny wymiar.
Niefortunny termin Paryża 2024 zbiega się z późnymi już fazami przygotowań do następnego, pełnego gier sezonu. Wyjazd na kolejny turniej musiałby się wiązać z odpoczynkiem i włączeniem danego gracza już w trakcie trwania zmagań ligowych. Na to kluby po prostu nie mogą sobie pozwolić.

Co dalej? Najpewniej - status quo

To wszystko każe zadawać pytania. Jaki jest tego wszystkiego sens? Czy piłka nożna podnosi prestiż tej imprezy? Nie. Jedynie wypełnia i tak już napchany do granic możliwości program. Czy igrzyska pomagają w jakiś sposób w rozwoju dyscypliny? “Nie” do kwadratu. Analogicznie, dodają kolejne kratki w absolutnie zatłoczonym kalendarzu piłkarskich rozgrywek.
Powoduje to jedynie drżenie serc u kibiców, z przerażeniem obserwujących zawodników swoich klubów walczących o medale. MEDALE, które nie mają żadnego znaczenia w ich karierach. Bo kto dziś pamięta, że w 2008 roku Messi zdobył olimpijskie złoto w Pekinie? Z drugiej strony, te dwa tygodnie to okno wystawowe przyszłych gwiazd piłki. To tu rodziły się takie perełki jak Ronaldo i Ronaldinho, Andrea Pirlo i Gennaro Gattuso, Carles Puyol i Xavi czy wspomniany już Messi.
Być może istnieją sposoby na zreformowanie turnieju. Los Angeles 2028 będzie dobrym miejscem na eksperymenty. To niepiłkarskie miasto, które jednak w ostatnich kilkunastu latach mocno otworzyło się na owalną, nie jajowatą piłkę. Dodatkowe okienka w kalendarzu? Podział na piłkarzy, którzy pojechali na mistrzostwa kontynentalne i turniej olimpijski oraz oczywiście zniesienie granicy wieku? Może też całkowicie przemeblowany system kwalifikacji? Ale do tego trzeba chęci dwóch potężnych organizacji, nacisku reklamodawców, presji kibiców. Na razie nie zależy na tym zupełnie nikomu.

Przeczytaj również