Mbappe pomoże... Barcelonie? "Paradoksalnie jest nadzieją"
Rozgrywki zdobywców Champions League są już też ligą mistrzów Europy i mistrzów olimpijskich. Sukcesy reprezentacji narodowej napędzają krajowe zmagania piłkarzy, ale jednocześnie nadal próbuje się nawiązać do złotych czasów Primera. Do batalii dwóch obozów: Messiego i Ronaldo, albo chociaż do późnej ery pierwszych Galacticos. I wydaje się, że te utracone wspomnienia mogą znów wrócić. A to ze względu na przyjście Kyliana Mbappe.
Wszystko kręci się wokół niego. To on był największą gwiazdą meczu o Superpuchar Europy, mimo że można byłoby wskazać przynajmniej kilku piłkarzy, którzy spisali się lepiej. Naturalnie, to na niego skierowano flesze i pod jego usta podstawiano mikrofony. Trudno przypuszczać, by klimat zmienił się, gdy Mbappe znajdzie się na stadionach Valencii, Las Palmas, Espanyolu czy nawet Barcelony. Jedna gwiazda świeci tu najjaśniej i już dziś można śmiało ogłosić: to będzie Liga Kyliana.
Wiele atutów, jedna niewiadoma
Na inaugurację rozgrywek trudno spojrzeć poza Realem Madryt. “Królewscy” bez nowego galactico i tak z łatwością zdobyli mistrzostwo Hiszpanii w poprzednim sezonie, finiszując przed drugą Barceloną z potężnym zapasem dziesięciu punktów. Wyczyn o tyle znaczący, że potrafili zgarnąć tytuł mimo początkowo absencji dwóch kluczowych graczy (Thibaut Courtois i Edera MIlitao), a następnie trzech, bo do grona “krzyżowców”, czyli ofiar zerwania więzadeł krzyżowych, dołączył David Alaba. Austriak, nawiasem mówiąc, nadal jeszcze nie wznowił treningów z zespołem.
Wygląda więc na to, że jedynymi kwestiami, które mogą martwić kibiców z Madrytu, są braki w pokryciu pozycji trzeciego i czwartego stopera (dopóki całkowicie nie wykuruje się Alaba) oraz zastąpienie Toniego Kroosa, który ostatecznie pożegnał się z wyczynowym uprawianiem sportu. To jednak jedynie pozorne bolączki.
Jeśli bowiem Real potrafił zdobywać mistrzostwo i dochodzić do półfinału Ligi Mistrzów w sezonie 2020/21 przy pladze prawie 70 kontuzji oraz odnosić triumfy na krajowym i europejskim poletku grając bez klasowej dziewiątki po odejściu Karima Benzemy w zeszłej kampanii, to żadne bodźce zewnętrzne nie są w stanie im przeszkodzić. Jedynie jakaś tajemnicza zapaść, której na horyzoncie nie widać. Lub siła rywali. Siła rywali?
Wyjście z depresji
Problemy finansowe Barcelony znów dają o sobie znać. Stara śpiewka od czasu odejścia Josepa Marii Bartomeu, autora tego bajzlu. Klub obchodzący 125. rocznicę powstania pod koniec roku (podobno!) pochwali się nową odsłoną Camp Nou, jednak długi nadal nie pozwalają stworzyć dream teamu nawiązującego choćby do tego sprzed dziesięciu lat: z Neymarem, Messim i Luisem Suarezem.
Na teraz fani muszą się pocieszyć Robertem Lewandowskim, nieudolnie udającym, że czas się go nie ima, faktycznym diamentem Lamine Yamalem i wielką niewiadomą, zarówno sportową, jak i zdrowotną, Danim Olmo. Jego transfer ma być dla Cules drogą, 50-milionową nagrodą pocieszenia, substytutem zapowiadanego i obiecanego Nico Williamsa, który ostatecznie prawdopodobnie zostanie w Bilbao, co skutkuje już teraz niezadowoleniem wśród katalońskich fanów.
Cierpliwość powoli się kończy, czas ucieka, a Barcelona nie wygląda na zespół, który może szybko wygrzebać się z problemów i zbliżyć do największego rywala z Madrytu. Co więcej, dystans do “Blaugrany” skraca inny mocny gracz ze stolicy Hiszpanii.
Ambicje trzeciej siły
Najszczęśliwszym trenerem tego lata musi być Diego Simeone. Argentyńczyk prowadzący Atletico już od 13 lat otrzymał od zarządu kilka nowych zabawek za łączną wartość blisko 150 milionów euro. “Colchoneros” nie mieli tak bogatego okienka transferowego nigdy. Pozbyli się dwóch napastników: Alvaro Moraty i Memphisa Depaya po to tylko, by ściągnąć dwóch innych: mistrza świata Juliana Alvareza i wicekróla strzelców poprzedniego sezonu Alexandra Sorlotha, który w jednym meczu czterokrotnie pokonywał bramkarza Realu.
Zmiany w przodzie, ale i mała rewolucja w tyłach. Do zespołu dołączył bowiem świeżo upieczony mistrz Europy Robin Le Normand, stoper, który powinien wreszcie dać nieco spokoju drużynie, tak dobrze przecież kojarzonej z grą defensywną. Wcale nie znaczy to, że Atleti skończyło z letnimi łowami. Na ostatniej prostej wprawdzie wysypał się transfer Connora Gallaghera z Chelsea, ale działacze nadal mają oko na alternatywę w postaci Javiego Guerry z Valencii.
Nierówna walka z biedą
Ostatnią drużyną, która zdobyła mistrzostwo Hiszpanii, nie będąc Realem, Barceloną i Atletico, była właśnie ekipa z Mestalla. I jednym z przedstawicieli mistrzowskiego zespołu z 2004 roku jest obecny trener Ruben Baraja. To on trzyma za twarz rozpadający się od kilku lat projekt, polegający na wyprzedaży, a czasem bardziej na rozdawnictwie, najlepszych aktywów. Charyzmatyczny szkoleniowiec nie ma innego wyjścia, jak coraz częściej sięgać po wychowanków i liczyć, że właściciel klubu nie zaakceptuje ofert za dwie ostatnie gwiazdy pozostające w Walencji: wspomnianego wcześniej Guerrę i bramkarza Giorgi Mamardaszwiliego.
Wyprzedaż musiała dotknąć Gironę, rewelację ostatniej kampanii. Katalończycy zakwalifikowali się do Ligi Mistrzów, ale będą rywalizowali tam już bez autorów tego awansu: Savinho, Artema Dovbyka, Aleixa Garcii i Yana Couto. Przyszli następcy, natomiast trudno przypuszczać, by z Bryanem Gilem czy Oriolem Romeu dało się powtórzyć wynik sprzed roku. Tu największą siłą będzie umysł trenera Michela.
Także na sternika liczą sympatycy Realu Sociedad. Imanol Alguacil drży na myśl o sprzedaży dwóch środkowych pomocników Mikela Merino i Martino Zubimendiego, kuszonych przez przedstawicieli Premier League. Na razie udaje się ich utrzymać, podobno jak Takefuse Kubo, błyskotliwego japońskiego skrzydłowego. Na jak długo? Pozostają jeszcze dwa tygodnie transferowego okienka.
Nie licząc szaleńczej szarży Atletico, rywalizacja Realu Madryt z resztą stawki przypomina starcie pięściarza wagi ciężkiej z amatorami z kategorii lekkopółśmiesznej. To jednak długie zmagania, gdzie nawet najbogatszy nie ma zapewnionego tytułu. Chociaż “Królewscy” zaczynają jako oczywisty faworyt, wymagania piłkarskiego kalendarza i znaki zapytania stawiane w rubryce “głębi składu” nie dają gwarancji, że wszystko pójdzie łatwo i bezproblemowo. Ale tu rozgrywa się kwestia znacznie ważniejsza niż mistrzostwo dla klubu ze stolicy.
Przyjście Mbappe na razie przyczynia się wzrostu popularności ligi, a kwestią czasu pozostaje, czy podniesie też poziom ekonomiczny. Jeden bezkosztowy transfer do Realu Madryt to paradoksalnie nadzieja dla wszystkich klubów La Liga, w tym... Barcelony. Większe wpływy ze sprzedaży praw telewizyjnych pozwoliłyby wreszcie wielu drużynom wyjść na prostą.