Mbappe nie może znieść amatorki PSG. Dyrektor w roli trenera, Messi zamaskował syf. "Czy leci z nami pilot?"

Mbappe nie może znieść amatorki PSG. Dyrektor w roli trenera, Messi zamaskował syf. "Czy leci z nami pilot?"
FOTO Aurelien Morissard / Xinhua / PressFocus
Kylian Mbappe ma rację, gdy wali pięścią w stół i rzuca w eter słowa o tym, że szatnia PSG powinna lepiej spać i jeść. Widać jak mocno świerzbi go samowolka kolegów, którym w strefie turbulencji co chwilę trzeba przypominać o zapięciu pasów. Mecz z Lille (4:3) niczego nie zmienił. Znowu zobaczyliśmy drużynę jak podrabiana porcelana i dyrektora Luisa Camposa, który nie wiedzieć czemu nagle pojawił się przy ławce rezerwowych.
Rzut wolny Leo Messiego tylko maskuje syf. Argentyńczyk jest wielki, ciągle ma w sobie magiczną moc odwracania zdarzeń, ale gdyby zabrać mu strzał z 95. minuty, powiedzielibyśmy, że przemknął przez mecz jak duch. Coś dziwnego dzieje się z PSG, skoro nawet Liga Mistrzów i Bayern nie postawiły drużyny do pionu. To byłoby dno, gdyby w niedzielę mistrzowie Francji przegrali czwarty mecz z rzędu, a przecież wszystko na to wskazywało. Przez ponad godzinę oglądaliśmy zespół, który puścił kierownicę i stracił trzy gole. Timothee Pembele, Vitinha, Carlos Soler albo Presnel Kimpembe zagrali tak, jakby nie do końca wiedzieli, w jakim klubie się znajdują.
Dalsza część tekstu pod wideo
Ten kryzys jest inny niż to, co dotychczas widzieliśmy w PSG. Inny, bo przenosi się też na ligowe boiska, gdzie zwykle mecze można było odhaczać minimalnym nakładem sił. Neymar i spółka przyzwyczaili, że w kluczowych momentach potrafią zakręcić karuzelą, ale tym razem nie wyszło to ani z Marsylią, ani z Bayernem. Od kiedy skończył się mundial, piłkarze Galtiera nie mieli nawet jednego dobrego spotkania. Już pierwsze starcie po powrocie ze Strasbourgiem (28 grudnia) trąciło leserstwem. Kylian Mbappe gola na 2:1 wyszarpał w 96. minucie, a dyrektor Luis Campos był tak wściekły, że pierwszy raz pojawił się w strefie technicznej. W normalnym świecie takie rzeczy się nie zdarzają.
Campos przychodził latem do PSG jako człowiek, który będzie sprzątał i naprawiał. Tyle mówiło się o stawianiu na młode gwiazdy, o większej dyscyplinie i o końcu kultury świecidełek, ale dzisiaj nikt nie powie, że to się Paryżowi udało. Nowe transfery jak Fabian Ruiz i Vitinha są regularnie krytykowane. 20-letni Hugo Ekitike, ściągnięty z Reims, też nie wstrząsnął Ligue 1, a przecież klub w tym samym czasie lekką ręką oddał innego młodziana Arnauda Kalimuendo do Rennes. W tej chwili to ten drugi bawi się z obrońcami. Okres rozliczenia Camposa jeszcze przyjdzie, ale już teraz widać, że ciążyć będzie na nim wycieczka do szatni po porażce z Monaco (1:3), gdy starł się słownie z Marquinhosem i Neymarem.
PSG jest klubem szczególnie wyczulonym na tego typu rzeczy. Wojny frakcyjne i stężenie ego w zespole są tak duże, że nikomu na rękę nie jest to, gdy kolejna osoba zaczyna mylić swoje kompetencje. Galtier usprawiedliwia Camposa, mówiąc, ze to pasjonat piłki i lubi być blisko piłkarzy, ale co innego niby ma mówić? Mówimy przecież o PSG - klubie, gdzie dawniej Zlatan Ibrahimović dzwonił do Nassera Al-Khelaifiego i podważał autorytet Laurenta Blanca. Inni piłkarze też mieli telefon do Kataru i też prężyli muskuły. Thomas Tuchel był pierwszym szkoleniowcem, który ukrócił “Republikę Graczy”, ale to już przeszłość, bo dziś mamy kolejny fikołek w postaci “Monarchii Dyrektora”. Campos oficjalnie zresztą nie ma takiej funkcji, bo przecież jako freelancer doradza też Celcie Vigo, co czyni sprawę jeszcze bardziej zagmatwaną.
Cokolwiek jeszcze się wydarzy, to już teraz jest jedna ze scen tego sezonu: Luis Campos schodzący na dół w okolicach 70. minuty i gestykulujący w kierunku piłkarzy. Galtier, gdy to zobaczył, usiadł na ławce, jakby jeszcze bardziej chciał pogrążyć się w palącym go wstydzie. Mecz ostatecznie udało się wygrać, ale nikt nie powie, że atmosfera przed derbami z Marsylią, tym razem w lidze, uległa poprawie. Neymar znowu doznał kontuzji kostki - tak jakbyśmy w kółko odwijali ten sam film. Za chwilę rewanż z Bayernem i znowu możemy usłyszeć tąpnięcie. Statystycznie, podpierając się historią: drużyna, która przegrała u siebie pierwszy mecz w LM, w rewanżu ma tylko sześć procent szans na awans.
Właściwie są dziś tylko dwa filary, na których można się oprzeć i tę statystykę odwrócić. Pierwszy to Leo Messi i jego magiczny dotyk. Wiara w to, że przeprowadzi drużynę przez najgorsze momenty tak jak przeprowadzał Argentynę, choćby w grupowym meczu z Meksykiem. Drugi filar, jeszcze ważniejszy, to Kylian Mbappe - człowiek z tak ogromną żądzą zwycięstw, że zaraz po mundialu był pierwszym, który postawił nogę w klubie. Było widać ogromną różnicę w grze PSG podczas pierwszego spotkania z Bayernem, gdy Francuz pojawił się na boisku. Emir Kataru rzadko ogląda mecze na Parc des-Princes, ale tego dnia akurat oglądał i dostał potwierdzenie, że warto było robić dosłownie wszystko, by latem zatrzymać Mbappe w Paryżu.
Niesamowita jest ta przemiana 24-latka w ostatnim czasie. On wie jaką mocą dysponuje i nie boi się wbić szpilki w kolegów, gdy widzi obniżanie standardów. Mbappe ma mentalność największych mistrzów sportu, ma nawyk ciągłego parcia do przodu, ale nie zrobi wyłomu, gdy reszta będzie dla niego balastem. Stąd te słowa o dobrym spaniu i diecie, co dzień później nabrało dodatkowego znaczenia, gdy w Internecie pojawiły się fotki Neymara w fast-foodzie. Brazylijczyk dzień po spotkaniu z Bayernem wziął udział w turnieju pokerowym, co pokazuje na jak różnym biegunie jest w stosunku do swojego młodszego kolegi.
To Mbappe jest dziś tym, który wstrząsa zespołem, godzi różne grupy i kierunkuje na wspólny cel. Jego pewność jest większa niż Wieża Eiffla, a słowa “Nie ma innej opcji: musimy przejść Bayern” zwiastują, że w Monachium naprawdę zapali się ziemia.
Autor jest dziennikarzem Viaplay.

Przeczytaj również