Marek Koźmiński o wyborach prezesa PZPN: "Chcę otwartej debaty. Do tej pory walczyłem z duchem" [NASZ WYWIAD]

Marek Koźmiński o wyborach prezesa PZPN: "Chcę otwartej debaty. Do tej pory walczyłem z duchem" [NASZ WYWIAD]
własne
- Do tej pory okres wyborczy odbywał się na zasadzie wojenek podjazdowych, chowania się za parawanem, podszczypywania w kuluarach, sprzedawania dziwnych haseł. Nie rozumiem tego. Ja jestem otwarty do dialogu. Spojrzenia sobie w oczy i wymiany argumentów. Można nawet stoczyć otwartą debatę, ale do dziś było to niemożliwe. Ciężko walczyć z duchem… - mówi Marek Koźmiński, wiceprezes PZPN i kandydat do objęcia sterów po Zbigniewie Bońku, który opowiada nam o planie na dalszy rozwój polskiej piłki i przedstawia swoje spojrzenie na przygotowania do EURO 2020. Razem z marką Okocim zapraszamy na wywiad w dobrym składzie!
TOMASZ WŁODARCZYK: W ostatnich dniach odwiedził pan reprezentację Polski w Opalenicy i miał okazję porozmawiać z Paulo Sousą na temat przygotowań. Selekcjoner jest zadowolony z tego, co zastał na miejscu?
MAREK KOŹMIŃSKI: Bardzo. Reprezentacja ma idealne warunki do pracy. Panuje świetna atmosfera wśród piłkarzy. Na pewno miał na to wpływ przyjazd rodzin. Selekcjonerowi zależało na zbudowaniu dobrej atmosfery na początku zgrupowania zanim przygotowania wejdą na najwyższe obroty. Oczywiście może być zmartwiony kilkoma urazami. Zwłaszcza sytuacją zdrowotną Arka Milika, który musi podjąć walkę z bólem i czasem.
Sousa w marcu był wręcz zachwycony potencjałem jakim dysponuje z przodu. Przyznał, że nigdy nie miał takiego tercetu napastników. Podkreślał, że musi to wykorzystać w swoim planie na EURO. Czy ten plan teraz się zmieni?
Rzeczywiście brak Krzysztofa Piątka to znaczący ubytek. Natomiast Arka bym nie skreślał. Z medycznego punktu widzenia jego występ w turnieju nie jest zagrożony. W ostatnim czasie był w wybornej formie. Mam nadzieję, że za kilka tygodni udowodni, że uraz nie wytrącił go z rytmu.
Czyli znak zapytania przy nazwisku „Milik” należałoby wykreślić?
Myślę, że tak. Przed konsultacją medyczną z naszym sztabem i u doktora Ramona Cugata w Barcelonie oczywiście niepokój był w pełni zrozumiały. Gdyby Arek został na sto procent wykluczony z EURO, to selekcjoner mógłby bić mocniej na alarm. Natomiast jego arsenał ofensywny na tę chwilę jest wciąż mocny. Arek trenuje indywidualnie. Za kilka dni powinien wejść na pełne obciążenia. Do meczów fazy grupowej trzeba będzie umiejętnie dysponować jego siłami, ale za dwa tygodnie powinien być już w stu procentach gotowy. Wtedy może być naprawdę niebezpieczną bronią w naszych szeregach.
Selekcjoner na każdym etapie swojej pracy podkreśla jak ważne jest zbudowanie kolektywu. Kadry opartej na mentalnie mocnych fundamentach. Poświęcił dużo uwagi temu aspektowi w pierwszym tygodniu zgrupowania. Były zajęcia wzmacniające więzi, czas na relaks w rodzinnym gronie. To słuszne podejście?
Tak, bo futbol nie opiera się na czystej matematyce: patrzysz na statystyki i z góry wiesz, kto wygra. To tak nie działa, dlatego piłka jest pięknym sportem. Szczególnie gdy dwie drużyny prezentują zbliżony poziom można zbudować przewagę odpowiednim przygotowaniem mentalnym i wolicjonalnym. Oprzeć swoją grę na zaufaniu do kolegów. Bić się za nich na boisku. Zaprezentować dużą pewność siebie. Nasza kadra ma dobry balans. Jest wielu zawodników na europejskim poziomie mających doświadczenie gry na dużych turniejach. Ale jest też wielu piłkarzy dopiero poznających smak wielkiej piłki. Dla nich bardzo ważne będzie schować swój niepokój. Przezwyciężyć strach w trakcie meczu, aby noga w żadnej chwili się nie zawahała. Tego typu rozmowy są budujące. „Jestem silny, jestem pozytywnie nastawiony do swoich umiejętności, mogę wygrać z każdym”. Umysł ma wielką moc. Psychologia w sporcie odgrywa coraz większą rolę. Pozwala uwierzyć. Wyjść przed wielką widownię i przeciwnika z przekonaniem: „Niczego się nie boję”.
Z tego co zobaczył pan w marcu i do tej pory podczas ostatniej prostej przed EURO, jest pozytywne nastawianie?
Taką mam naturę, że myślę pozytywnie, ale oczywiście widzę, że jeszcze nie wszystko zafunkcjonowało. Z drugiej strony byliśmy blisko remisu na Wembley. Historycznego wyniku, który mógłby dobrze nakręcić tę kadrę. Wydaje mi się, że położyły nas jednostkowe błędy. One też odbiły się na wyniku meczu z Węgrami. Selekcjoner dokonał dobrych korekt, ale to nie wystarczyło, aby wygrać ten mecz, co oczywiście można odebrać jako rozczarowanie. Być może to był dobry moment na takie potknięcia. Taki chłodny prysznic pozwala nam twardo stąpać po ziemi. Skupić się na pracy. Widzę na treningach, że ten zespół potrafi wyciągać wnioski. Oprócz dobrego przygotowania na EURO potrzeba nam zdrowia, szczęścia i wiary. Zniwelowania luki przez młodszych zawodników. Oni muszą wierzyć, że mogą osiągnąć duże rzeczy. Drużyna, która funkcjonuje jak jeden organizm może osiągnąć wielkie rzeczy. Przeskakiwać wysokie przeszkody. Przyjemnie patrzyło mi się na Villarreal w finale Ligi Europy. Widać było, że w tej ekipie tętni życie. Mentalnie byli bardzo mocni, dlatego zrobili to, o czym mówiliśmy wcześniej - zniwelowali jakość Manchesteru United. Wierzę, że my też tak możemy.
Nasza wiara w dużej mierze opiera się na Robercie Lewandowskim.
Chyba trudno się dziwić? To piłkarz światowej klasy. Najlepszy w zawodzie. Rozmawiamy o zawodniku, który wygrał dla nas niejeden mecz i którego każdy chciałby mieć. On wspiął się na absolutnie najwyższy poziom - nieosiągalny dla 99 procent piłkarzy. Co więcej, siedzi na tym szczycie od bardzo dawna, przesuwając własne granice. Robert jest ewenementem. Udowodnił to nie raz. Pobity rekord bramek Gerda Müllera w jednym sezonie Bundesligi dał mu nieśmiertelność.
Sousa mówił, że należy mu się większe wsparcie w ataku. Ale bez Piątka i Milika będzie o nie trudno. Selekcjoner musi zmienić wcześniejsze plany?
Jeśli Arek za kilka dni wejdzie do pełnego treningu i powie trenerowi, że jest gotowy, nie widzę przeszkód, żeby grać dwoma napastnikami. Na dziś uraz Milika jest taki, że daje duże nadzieje, aby zobaczyć go na boisku ze Słowacją. To w tej chwili najważniejszy mecz. A może objawi się ktoś inny - na przykład Kuba Świerczok?
Widzi pan jakieś kontrowersje na liście powołanych?
Nie. Zawsze będzie dyskusja, czy można było zabrać tego zamiast tamtego zawodnika. Nie dziwię się dziennikarzom czy moim kolegom, którzy zastanawiali się nad pominięciem Sebastiana Szymańskiego czy Kamila Grosickiego. Ale to selekcjoner odpowiada za wynik i to selekcjoner a prawo wyboru: ze względów taktycznych, sportowych czy każdych innych.
Jak pan jako jeden z szefów Sousy widzi go po tych kilku miesiącach współpracy?
Inteligentny i uśmiechnięty. Cały sztab pracuje na pozytywnych wibracjach. Bardzo podoba im się Polska. Byli zaskoczeni, jak dobrą mamy infrastrukturę sportową. Paulo przyznał mi, że trochę bał się o logistykę zgrupowania, ale jak już przyjechał do Opalenicy, był pod wrażeniem tego, co daliśmy mu do dyspozycji. Nie mógł się do niczego przyczepić. Dostał wszystko, aby efektywnie przygotować się do EURO. Selekcjonerowi bardzo imponuje też nasz etos pracy. Piłkarze są skupieni na celu, nie marudzą, chcą ciężko trenować. Wspomniał choćby o zachowaniu Tomasza Kędziory, który był pominięty podczas pierwszego zgrupowania, a teraz przyjechał tylko z pozytywnym nastawieniem, bez jakiegokolwiek żalu. Selekcjoner świetnie adaptuje się do rozmówcy. Z każdym nawiązuje szybko nić porozumienia, w czym oczywiście pomagają mu języki. Z jednym porozmawia po angielsku, z drugim po włosku, z trzecim po hiszpańsku. Gdy przyjechałem na krótką wizytę do Opalenicy, siedziałem z trenerem przy stole i czułem się jak w szkole językowej. Taki mamy dziś świat. Międzynarodowy sztab, piłkarze grający w dobrych europejskich klubach i obóz zorganizowany na najwyższym poziomie. To są fundamenty, na których można coś zbudować. Mam nadzieję, że optymizm selekcjonera odbije się na wynikach podczas turnieju.
U Sousy widać, że na boisku jest pełne skupienie i praca na dużej intensywności, ale po zejściu z boiska zależy mu na zbudowaniu rodzinnej atmosfery. Dlatego pierwszy tydzień w Opalenicy to także czas spędzony z bliskimi.
To może być jedno z kluczowych założeń przed turniejem. Wydaje się błahe, ale zbudowanie mocnych więzi i wspólnego poczucia odpowiedzialności przed turniejem jest niesamowicie ważne. Klub i kadra to dwa światy. Reprezentacja jest stanem bardzo intensywnym i tymczasowym. Musisz w krótkim czasie doprowadzić do apogeum formy i jak najlepszego nastawienia mentalnego. To niezwykle trudne do osiągnięcia. Każdy selekcjoner balansuje na linie. Nie może przegrzać głów zawodników. Zbyt długi czas pełnej koncentracji i stresu mógłby fatalnie wpłynąć na powodzenie całej misji. Po tak intensywnym sezonie piłkarze muszą mieć czas na relaks. Przyjechali pracować, ale jednocześnie należy im się wyciągnięcie wtyczki z gniazdka. Oderwanie od stresu EURO i reset dysków twardych. W tym miała pomóc obecność ich najbliższych, którzy także odgrywają swoją rolę w procesie przygotowań.
Selekcjoner jednocześnie podkreśla, że do sukcesu potrzebne są nam dwa składniki: siła i mięśnie. Nastawia się na agresywną grę na dużej intensywności.
Zrozumiałe. Nie jesteśmy piłkarską nacją wirtuozów. Żeby zrobić dobry wynik musi zgadzać się kilka rzeczy: siła, szybkość, wytrzymałość, mentalność i umiejętności piłkarskie. Na poprzednich turniejach, w których miałem okazję brać udział jako piłkarz lub jako działacz zawsze czegoś nam brakowało. Z perspektywy czasu łatwo wytyka się błędy, ale uniknięcie ich wszystkich jest niezwykle trudnym zadaniem. Tu sztab i piłkarze muszą wykazać się swoim kunsztem i podejściem do zawodu. Potrzeba też odrobiny szczęścia, choćby przy unikaniu kontuzji.
To będzie EURO piłkarzy zmęczonych?
Być może. Wielkie turnieje mają swoje prawidłowości, że często nie wyciągają na scenę największych klubowych gwiazd. One często były już bardzo przemęczone sezonem. Kto wie, czy przerwa Roberta Lewandowskiego w tej perspektywie nie podziała na korzyść reprezentacji. Często w dużych turniejach zdarzają się drużyny-niespodzianki: Grecja, Korea Południowa, Walia, Chorwacja... Straty jakości do najlepszych reprezentacji nadrabiali świetnym przygotowaniem taktycznym i motorycznym. To coś, na co wpływ w dość krótkim czasie może mieć sztab kadry. Historia pokazuje, gdzie leży klucz do sukcesu.
A propos intensywności w polskiej piłce gorący czas: mistrzostwa Europy, a zaraz po nich wybory. W sierpniu dowiemy się, czy rozmawiam z przyszłym prezesem PZPN.
Na pewno rozmawia pan z kandydatem. Długo jedynym… Bo drugie miejsce długo oficjalnie pozostawało puste. W końcu ,,ujawnił” się Cezary Kulesza. Sytuacja dla mnie była bardzo dziwna, bo jeśli ktoś chciał kandydować, to nie było w tym nic złego. Ale gdy jednocześnie chował się przez prawie półtora roku przed światem zewnętrznym i działał wyłącznie w kuluarach, to ja tego nie rozumiałem. Chciałbym poświęcić ten czas przed sierpniowymi wyborami na wymianę poglądów, przedstawienie programów, odpowiedzenie na zasadzie argumentów na pytania mediów. Może nawet stoczyć otwartą debatę na temat polskiej piłki. Ale do tej pory było to niemożliwe. Ciężko walczyć z duchem…
Od dawana mówiło się, że tym duchem jest Cezary Kulesza, który wreszcie się zmaterializował. Dlaczego chciałby pan takiej otwartej konfrontacji?
Wybory na prezesa PZPN nie są powszechne, ale piłka należy do wszystkich więc wydaje mi się, że taka konfrontacja jest potrzebna. Wiąże się ona z odpowiedziami na trudne pytania. Za chwilę rozpocznie się EURO. Potem jest czas wakacyjny, a po nim wybory. Kiedy w tym wszystkim czas na dyskusję? Czego bała się druga strona? Dla mnie jest to kompletnie niezrozumiałe.
Jak pan wspomniał, nie są to wybory powszechne. Taka strategia.
Ale wypada zachować jakieś standardy. Przedstawić się, wymienić poglądy na otwartym forum, skonfrontować się ze środowiskiem. Ja staram się to robić. Jestem na to gotowy. Z Opalenicy pojechałem do Szczecina, gdzie musiałem mierzyć się z niewygodnymi pytaniami. Dlaczego coś nie działa, skąd pomysł na takie a nie inne rozwiązanie. Najłatwiej byłoby wyjść, przytaknąć i obiecać złote góry. Ale tak nie działa świat, który opiera się na naczyniach połączonych. Aspekcie ekonomicznym i organizacyjnym. Polski Związek Piłki Nożnej to piłka zawodowa, amatorska, dziecięca czy kobieca. Każdy ma swoje postrzeganie i potrzeby. Inaczej na sprawę będzie patrzyła Legia Warszawa, inaczej Wisła Kraków a inaczej zespół z czwartej ligi. Spektrum jest tak szerokie i różne, że nie da się wszystkich pogodzić. Ale trzeba rozmawiać i próbować znaleźć rozwiązania. Odbyłem już mnóstwo spotkań. Często słyszę: „Fajnie gdyby panowie kandydaci przyjechali do nas razem i porozmawiali na temat problemów. Byłoby nam łatwiej”. Zgoda, jestem chętny, ale nie odpowiem za drugą stronę. Ten okres wyborczy uważam za nienormalny.
Dlaczego?
Bo odbywał się na zasadzie wojenek podjazdowych, chowania się za parawanem, podszczypywania w kuluarach, sprzedawania dziwnych haseł. Nie rozumiem tego. Ja jestem otwarty do dialogu. Spojrzenia sobie w oczy i wymiany argumentów. Nie boję się też powiedzieć „nie”, bo bycie prezesem PZPN nie polega na obiecywaniu wszystkiego i wszystkim. Boli mnie, że na spotkaniach słyszę pytania, czy wystartuję w wyborach. A skąd taka wątpliwość? „Bo przeciwnicy tak mówią”. To o tyle dziwne, że do tej pory jako jedyny otwarcie kandyduję i rozmawiam. Sprzedawanie takich plotek traktuję jako wielką słabość moich oponentów. To znaczy, że ktoś stara się zdewaluować moją osobę. Druga rzecz to opinia, że Koźmiński to ,,beton Bońkowy”. Przepraszam bardzo, ale co to za zarzut? Ja się nie wstydzę współpracy z prezesem. Przez te dziewięć lat nastąpił ogromny rozwój federacji. Natomiast Koźmiński to nie jest Boniek. Ma swoje pomysły i uważa, że pewne rzeczy trzeba poprawić lub zmienić, ale to nie oznacza, że to co zostało zrobione jest złe. Dziś jesteśmy w miejscu, gdzie mamy mocne podstawy, żeby dalej budować. Wyjść poza pewne fundamenty. Nie trzeba sprzedawać narracji, że cały ten czas jest do zaorania i teraz, gdy zaczną się nowe rządy, zaczynamy od nowa. Nie. Możemy zrobić kolejny krok naprzód.
Co zatem boli dziś polską piłkę?
Pojawiają się dwa fronty. Jeden to piłka młodzieżowa - jeszcze mocniejsze wsparcie akademii i rozwoju dzieci. Drugi to piłka zawodowa, która zawsze jest na głodzie pieniądza. Trzeba to umiejętnie godzić. Nie na zasadzie rozdawnictwa. Jest tylko jeden sposób, aby znaleźć pomiędzy tak różnymi światami wspólny mianownik. Skierowanie pieniędzy na odcinek rozwoju młodego piłkarza, który w bardzo ogólnym założeniu ma trafić do reprezentacji. PZPN nie może w sposób bezpośredni finansować obcych i prywatnych podmiotów. Może za to szukać rozwiązań jak wykreować optymalnie funkcjonujące programy wspierające ekonomicznie kluby stawiające na rozwój młodych zawodników. Mówimy choćby o Pro Junior System. Piłka zawodowa jest niezwykle ważna dla federacji, czego dowodem był pakiet pomocy COVID-owej w wysokości stu milionów złotych. Po wyjściu z najtrudniejszego momentu czytam wywiad z prezesem Ekstraklasy, Marcinem Animuckim, który słowem nie wspomniał o tym wsparciu. Przykro. Boli mnie patrzenie na polską piłkę na zasadzie „my” i „oni”. Powinno być tylko „my”. Możemy mieć różne pomysły, różne pozycje startowe i potrzeby, ale powinno nas łączyć dobro polskiej piłki.
Sam pan powiedział, że Marek Koźmiński to nie kalka Zbigniewa Bońka w sensie dalszej strategii na rozwój federacji. Jakie ma pan zatem nowe pomysły?
Wracamy do rozmowy wyżej. Nie chcę teraz tego medialnie sprzedawać. Chętnie bym to zrobił, gdyby obok mnie usiadł kontrkandydat. Wtedy to jest prawdziwa debata. Dziś jej nie ma i to jest wielka szkoda. Wyjdźmy z tego ciemnego pokoiku, kuluarów i się normalnie skonfrontujmy. Nie ma się czego wstydzić. Przynajmniej ja nie mam.
Za każdym razem w dyskusji o stanie polskiej piłki wraca temat szkolenia.
Ono idzie do przodu, ale nie da się zrobić wielkiego przeskoku w jeden dzień. Szkolenie opiera się na kilku fundamentach. Szkoleniu dzieci i to jest dość mocno prywatny sektor, który opiera się na finansowaniu przez rodziców - posyłaniu swoich pociech do przeróżnych szkółek oraz akademii. Szkoleniu w klubach, gdzie rozwój akademii poszedł w ostatnim czasie bardzo mocno do przodu, co widać po zapotrzebowaniu w Europie na młodego polskiego piłkarza. A to wszystko spina PZPN swoimi programami. Dziś mamy kilka dróg wyznaczonych przez LAMO (Letnia Akademia Młodych Orłów) i ZAMO (Zimowa Akademia Młodych Orłów) czy mobilną AMO. To dwutorowa strategia: wyjścia pod strzechy i pokazania jak należy pracować, a druga to zawężona selekcja talentów, z której mogą skorzystać kluby, bo to one finalnie szkolą piłkarza. Ciekawą rzecz podczas kolacji powiedział mi Paulo Sousa. Zapytałem go, ilu jego zdaniem piłkarzy z jednego rocznika powinno wejść do reprezentacji, aby uznać to za dobry wynik. Zaskoczył mnie, bo powiedział, że wystarczy trzech. Faktycznie, jeśli spojrzymy na spektrum wiekowe kadry, odetniemy najstarszego i najmłodszego reprezentanta, robi nam się ok. 13-14 roczników czyli ponad czterdziestu piłkarzy do dyspozycji. Teraz nakładając to na najmłodsze roczniki, które pukają do kadry, widzimy, że jest naprawdę nieźle. Jest to pewien dowód, że szkolenie idzie w dobrą stronę. Oczywiście, jeszcze trzeba poczekać na efekty tej pracy. Wciąż nadrabiamy okres zaniedbania z lat dziewięćdziesiątych i początku XXI wieku. Za 5-10 lat powinno być już naprawdę bardzo dobrze. Mocno w to wierzę. Włączenie nas do Unii Europejskiej otworzyło jeszcze jeden front utalentowanych młodych Polaków, którzy dorastają za granicą. Zwłaszcza emigracja brytyjska otwiera nam ciekawe możliwości. Gdyby na przestrzeni dekady udało się - dzięki programowi spotkań, który mamy od lat - włączyć do pierwszej reprezentacji jednego lub dwóch takich piłkarzy, byłby to spory sukces.
Mam wrażenie, że dziś jest spory konflikt idei PZPN - Ekstraklasa, czy w ogóle piłka zawodowa.
Zupełnie błędnym myśleniem jest, że federacja to przede wszystkim piłka amatorska i związki wojewódzkie. Organizacja stojąca plecami do klubów. Totalna herezja, jest wręcz przeciwnie. Największe kluby zawsze były i będą istotnym składnikiem całego mechanizmu, ale PZPN musi trzymać za kilka sznurków i pilnować, by jeden nie zerwał się po pociągnięciu mocniej za drugi. Chodzi o wypracowanie kompromisu. Znalezienie balansu. On był, ale dziś rzeczywiście jest próba przejęcia większej kontroli nad federacją przez futbol zawodowy. To nie jest dobra droga, jednak znów podkreślę, że PZPN nigdy nie był i nie jest przeciwko piłce zawodowej. Oczywiście, że inne potrzeby mają kluby z góry i z dołu układu pokarmowego. To zawsze starcie klas. Chodzi o to, żeby dotrzeć do wszystkich. Zbudować kompromis, z którego będzie czerpała Legia, ale też GKS Bełchatów, bo na końcu mówimy o wynikach reprezentacji Polski. Pamiętajmy skąd biorą się w znaczącej części środki w PZPN. To zyski, które kadra wypracuje wynikami lub w ramach współpracy ze sponsorami. Za każdym razem wspólnym mianownikiem będzie reprezentacja, która daje ogólne postrzeganie polskiej piłki. Daje jej gwarancje finansowe, które potem spływają w dół. Wszystko tworzy naczynia połączone. Wspomniane sznurki. Wierzę, że uda się wypracować taki balans. Nie obietnicami, że jak na mnie zagłosujecie to dam wam wszystko, co chcecie. Tak się nie da. Następnego dnia te obietnice legną w gruzach, a prezes związku bierze odpowiedzialność za to, co będzie za cztery, osiem i dwanaście lat.
***
Powyższy wywiad w dobrym składzie powstał we współpracy z marką Okocim. Więcej rozmów z tej serii znajdziecie TUTAJ

Przeczytaj również