Manchester United. Od czasów Ronaldo nie było piłkarza z numerem 7, który dałby jakość "Czerwonym Diabłom"
Patrząc obiektywnie, numer na koszulce nie ma żadnego wpływu na to, jak piłkarz prezentuje się na boisku. Niektórzy zawodnicy mają swoją ulubioną, czy też najważniejszą liczbę i lubią widzieć ją pod swoim nazwiskiem na służbowej koszulce. Ale przypuszczenia, że wywiera ona na graczu presję, czy też odwrotnie, pomaga mu w grze, to mrzonki. A jednak, na Old Trafford od 10 lat panuje klątwa związana z numerem „7”. Wszystko zaczęło się wtedy, gdy po raz pierwszy trafił on na niepowołane plecy.
Ten dzień musiał w końcu nadejść. W swoim 12. meczu w roli trenera Manchesteru United Ole Gunnar Solskjaer poniósł pierwszą porażkę. PSG rozegrało spotkanie z serii tych, w których wszystko wychodzi, ale w pierwszej połowie nie było ono aż tak jednostronne.
Tuż przed przerwą pojawił się bowiem zawodnik, który stał się jednym z antybohaterów tego widowiska. Mowa o Alexisie Sanchezie, którego transfer do Manchesteru United nie okazał się najlepszym ruchem ani ze strony Chilijczyka, ani 20-krotnych mistrzów Anglii. We wtorkowym meczu z PSG, podobnie jak rok temu przeciwko Sevilli, „Siódemka” z Old Trafford nie pokazała absolutnie nic.
Przeklę7y numer
Alexis Sanchez to już piąty z rzędu piłkarz, który w ostatniej dekadzie nosi w Manchesterze United ten numer i nie spełnia pokładanych w nim nadziei. Ta niekorzystna tendencja rozpoczęła się wtedy, gdy w 2009 roku przejął go wychowanek największego rywala „Czerwonych Diabłów”, czyli Michael Owen.
Ofiarowanie „Siódemki” wychowankowi Liverpoolu, który najlepsze lata kariery miał już dawno za sobą, było pierwszym ogniwem w łańcuchu żenady, jaką później odstawiali jego następcy. Anglik spędził w Manchesterze trzy średnie sezony i nawet gol na 4:3 w ostatniej minucie pamiętnych derbów z Manchesterem City nic tu nie zmienia. Numer „7” pierwszy raz od dawien dawna przypadł piłkarzowi, po którym w „Teatrze Marzeń” nie spodziewano się już niczego wielkiego.
Wtedy jeszcze nic nie zapowiadało kataklizmu. Przyszedł czas na Antonio Valencię, który jeszcze za kadencji Sir Alexa Fergusona zmienił numer z „25” na „7”. Potrwało to jednak tylko sezon, a sam Ekwadorczyk przyznał, że koszulka była dla niego cięższa, niż się tego spodziewał.
Valencia zapracował sobie na to wyróżnienie świetną postawą na boisku. Wtedy grał jeszcze na pozycji prawoskrzydłowego. Po zmianie numeru jego forma padła jak bramka po strzale Jamesa Milnera z rzutu karnego. Ekwadorczyk, mimo wszystko, wspomina ten sezon z uśmiechem – w 2013 roku „Czerwone Diabły” ostatni raz zostały mistrzami Anglii.
On sam, po przebranżowieniu się na prawego obrońcę i powrocie do „25”, odzyskał piłkarską jakość i w 2017 roku, po odejściu Wayne’a Rooneya, założył na ramię opaskę kapitana.
Showtime uwolnionego od "siódemki"
26 sierpnia 2014 roku do Manchesteru United za kwotę 75 milionów euro przeniósł się Angel Di Maria, który 93 dni wcześniej w ogromnej mierze przyczynił się do zdobycia przez Real Madryt upragnionej „Decimy”. Argentyńczyk został wybrany najlepszym piłkarzem finału z Atletico, a późniejszy transfer do Anglii był dla wszystkich ogromnym zaskoczeniem.
Do transakcji doszło po Mistrzostwach Świata w Brazylii, gdzie Argentyna doszła do finału. Należy pamiętać jednak, że najpiękniejszą bramkę turnieju w meczu przeciwko Urugwajowi strzelił James Rodriguez i to właśnie Kolumbijczyk skradł serce prezesa Realu Madryt.
Angel Di Maria odszedł do Manchesteru United jako zawodnik ze światowego topu. Dziś kibicom dobrze kojarzy się tylko bramka strzelona w przegranym meczu z Leicester City za kadencji Louisa van Gaala.
Ze wszystkich piłkarzy, którzy dzierżyli „siódemkę”, Argentyńczyk to na Old Trafford największa persona non grata. Di Maria zagrał we wtorkowym meczu jako zawodnik PSG i zaliczył dwie asysty przy bramkach Kimpembe i Mbappe, prowokując przy tym gwiżdżących na niego kibiców Manchesteru United.
Ci oskarżają piłkarza o to, że transfer do ich ukochanego klubu był dla niego tylko przystankiem w podróży do PSG. Przy wykonywaniu przez Di Marię każdego rzutu rożnego sympatycy „Czerwonych Diabłów” puszczali w jego kierunku soczystą wiązankę wyzwisk.
Po odejściu Di Marii do PSG nowym nr 7 Manchesteru został Memphis Depay - młody, obiecujący i utalentowany skrzydłowy z Holandii. W 2015 roku Ed Woodward kupił go za 34 miliony euro i już po dwóch sezonach sprzedał dwa razy taniej. W przypadku tego zawodnika więcej niż na boisku działo się w mediach społecznościowych.
Depay był jednym z tych piłkarzy, którzy myślą, że już sam transfer do Manchesteru zapewni im status gwiazdy. Nikt nie mógłby odmówić mu umiejętności piłkarskich, ale na transfer do tak wielkiego klubu było dla niego za wcześnie. Holender za bardzo lubił grać indywidualnie i popisywać się swoimi sztuczkami technicznymi. Pod względem taktyki oraz boiskowej rozwagi skrzydłowy stał jednak na zbyt niskim poziomie.
Teraz Depay gra w Lyonie i już zapowiedział, że po sezonie 2018/19 zmienia klub. Holender odbudował się i dojrzał jako piłkarz. Bardzo możliwe, że czeka go jeszcze spektakularna kariera i gra w wielkim zespole pokroju Manchesteru United.
Przez kolejny rok po odejściu Depaya żaden piłkarz United nie przejął numeru „7”, aż do przyjścia Alexisa Sancheza 22 stycznia 2018 roku. Chilijczyk dołączył do „Czerwonych Diabłów” jako jeden z najlepszych piłkarzy w Premier League. Na jego sprowadzeniu bardzo zależało Jose Mourinho, za którego kadencji Alexis jednak nie miał wielkich perspektyw, w związku z preferowanym przez portugalskiego trenera defensywnym stylem gry.
Na klątwę nawet trener nie pomoże
Po objęciu sterów w drużynie przez Solskjaera wielu piłkarzy bardzo szybko odbudowało formę, co przełożyło się na zdumiewająco dobre wyniki klubu. Do tych zawodników Sanchez jednak nie należy i wciąż nie potrafi wywalczyć sobie miejsca w wyjściowym składzie. We wtorkowym meczu z PSG Chilijczyk zmienił kontuzjowanego Jessego Lingarda, a ofensywa Manchesteru United osłabła z minuty na minutę.
Michael Owen, Angel Di Maria, Memphis Depay i Antonio Valencia z „7” na plecach strzelili dla Manchesteru United łącznie 11 goli. Alexis Sanchez przez ponad rok gry powiększył tę liczbę do 16 trafień. Dla kontrastu, Cristiano Ronaldo występował na Old Trafford przez 6 lat i strzelił w tym czasie 118 goli dla „Czerwonych Diabłów”.
Przed Portugalczykiem z legendarnym numerem grali również genialni piłkarze o wielu skazach: George Best - alkoholik i bawidamek, Eric Cantona - nerwus i buntownik czy David Beckham - celebryta i najemnik. Sam Cristiano Ronaldo określany jest mianem symulanta i egoisty.
Te wszystkie łatki przyszyte do wspomnianych piłkarzy nie zmieniają jednak tego, że byli oni wielkimi sportowcami i do spółki z Bryanem Robsonem i Lee Sharpem stworzyli legendę numeru „7”. Uczynili z niego krzyż, którego od 10 lat nikt nie jest w stanie udźwignąć.
Kacper Dąderewicz