Manchester United nie uczy się na tych błędach. Inni dalej będą je wykorzystywać. "W końcu się ugną"

Manchester United nie uczy się na tych błędach. Inni dalej będą je wykorzystywać. "W końcu się ugną"
MB Media / PressFocus
Manchester United stale powtarza te same błędy. Klub z Old Trafford łatwo naciągnąć, wydoić z jego kasy tyle, ile właściwie się chce. “Czerwone Diabły” mają pieniądze, lubią kupować, ale nie potrafią powiedzieć “pas”, tylko próbują do upadłego. Robią to w kółko i w efekcie każdy już wie, że można od nich żądać więcej niż od konkurencji, bo za wszelką cenę będą starali się dopiąć swego. Zrobili to kolejny raz przy okazji transferu Masona Mounta, przekraczając (choć nieznacznie) założony przez siebie limit kwoty odstępnego. I jak tu się dziwić, że raz po raz przepłacają, skoro właściwie zawsze wiadomo, że się ugną i zaakceptują wygórowane warunki? Manchester City może ściągnąć Mateo Kovacicia, z podobną sytuacją kontraktową do Mounta, za stosunkowo niską kwotę. Ale mistrzowie Anglii potrafią zrezygnować z zakupu, gdy sytuacja tego wymaga. To coś, czego ich rywale zza miedzy mogliby się nauczyć.

Nieasertywni

Dalsza część tekstu pod wideo
United szybko dogadali się z samym Masonem Mountem, ale kilka tygodni zajęły im negocjacje z Chelsea. Mimo wygasającego za rok kontraktu 24-latka, klub żądał za niego bardzo dużych pieniędzy. Według informacji mediów “Czerwone Diabły” składały aż cztery propozycje, które zostały odrzucone przez londyńczyków. Pierwotnie oczekiwali oni aż 70 milionów funtów za gracza z umową obowiązującą jeszcze tylko 12 miesięcy - kwoty astronomicznej, biorąc pod uwagę jego niechęć do jej prolongowania. W Manchesterze zaś nie zamierzali przekraczać granicy 55 milionów, jeśli chodzi o całość oferowanego pakietu, uwzględniającego bonusy.
Jak informowali angielscy dziennikarze, dyrektor sportowy John Murtough zadecydował o wycofaniu się z rozmów. Miał bowiem dosyć spotykania się z “podatkiem United”, jak zgrabnie określa go prasa. Chodzi o to, że poszczególne kluby celowo przedstawiają wyższe żądania, bo wiedzą, że 20-krotni mistrzowie Anglii często są gotowi przepłacić, żeby ściągnąć wziętego na cel piłkarza. Teraz nie było inaczej. Manchester United ponownie okazał się nieasertywny i powrócił do stołu negocjacyjnego, by walczyć o Mounta. Ostatecznie udało się osiągnąć porozumienie na warunkach zbliżonych do założonego “sufitu” - 55 milionów funtów plus kolejne pięć w bonusach, zdaniem dziennikarzy wymagających zdobycia wielu trofeów, a więc stosunkowo akceptowalnych z perspektywy “Czerwonych Diabłów”. Niemniej, kolejny raz potwierdziło się to, co wykorzystywały sprytne kluby zaangażowane w transferowe biznesy z United. Warto grać z nimi twardo, bo w końcu się ugną. W końcu to nie pierwszy raz.

Zaczęło się 10 lat temu…

Naiwnym byłoby stwierdzenie, że na Old Trafford wszystko zaczęło się psuć po odejściu Sir Alexa Fergusona. Kłopoty na różnych polach były jeszcze za kadencji legendarnego Szkota, ale problemy z negocjacjami rozpoczęły się już przy pierwszym transferze po jego odejściu na emeryturę. Wystarczy wrócić do zakupu Marouane’a Fellainiego z Evertonu latem 2013 roku. Odpowiadający za pozyskiwanie zawodników Ed Woodward celował wtedy w wielkie nazwiska. Deklarował, że” “nie będzie żadnej granicy”, jeśli chodzi o kwoty zakupu gwiazd. Mówiło się o Cescu Fabregasie, Thiago Alcantarze, Samim Khedirze. Ba, pojawiały się nawet pogłoski o powrocie Cristiano Ronaldo. Gdy jednak United zgłaszali się po kolejnych piłkarzy, okazało się, że ich pracodawcy wzięli sobie słowa znienawidzonego dziś eks-dyrektora wykonawczego do serca. Stawiali wysokie żądania, a Anglicy nie mogli zbić cen.
Fabregas? Kilka odrzuconych ofert, potem sam pomocnik zadeklarował, że nie odchodzi z Barcelony. Ander Herrera? Athletic nie zamierzał słuchać propozycji niższych niż klauzula odstępnego, której nie wpłacono. Skończyło się na Fellainim. Ten również miał klauzulę w umowie, ale… wygasła ona dzień przed końcem okienka, a oferta z Old Trafford nadeszła w Deadline Day. Skończyło się na tym, że zapłacono za niego cztery miliony więcej, niż można było przez wcześniejsze dwa miesiące.
Od tamtej pory Manchester United kojarzy się już właściwie tylko z chaosem i przepłacaniem na rynku transferowym. Głośne nazwiska lądujące na Old Trafford to bardzo często spektakularne niewypały, a kwoty płacone za zawodników z perspektywy czasu często wyglądają absurdalnie, co nasiliło się w ostatnich latach.

…i trwa do dzisiaj

Wysokie żądania Szachtara Donieck za Freda sprawiły, że Manchester City odpuścił ten transfer. Manchester United zapłacił 47 milionów funtów. 80 milionów funtów za Harry’ego Maguire’a skutecznie odstraszyło konkurencję, ale nie “Czerwone Diabły”. Dziś ten ruch jest wręcz wyśmiewany. Jadon Sancho? Długie przeciąganie liny, podchody trwające ponad rok i ostatecznie wydanie 85 milionów euro, a więc kwoty… żądanej przez Borussię Dortmund od samego początku. I to w samym środku pandemicznego kryzysu! Anglik, podobnie jak kupiony rok później Antony, nie zachwyca liczbami, przez co ceny zapłacone za obu są mocno krytykowane. Brazylijczyk kosztował zresztą jeszcze więcej i nawet dyrektor sportowy Ajaksu Amsterdam, Edwin van der Sar, przyznawał, że udało mu się wycisnąć był klub niczym gąbkę.
- To dobrzy zawodnicy [Antony i Lisandro Martinez - przyp. red.]. Erik ten Hag ich znał, pasowali do jego stylu. Chciał ich, a my nie chcieliśmy ich oddać, więc ustaliliśmy wysoką cenę. Jeśli zależy ci na zawodniku, płacisz trochę więcej - wyjaśniał w rozmowie z “The Athletic”.
Obserwując wspomniane ruchy, wszyscy mogą dostrzec, że negocjacje z United to żyła złota. Wystarczy bowiem zagrać twardo, nie trzeba robić ukłonu w ich stronę - nie przyjdzie Mahomet do góry, przyjdzie góra do Mahometa. Nieważne, czy za transfery odpowiadał Woodward czy też jego następca John Murtough. Sytuacja się powtarzała i doprowadzała do takich absurdów, jak negocjacje w sprawie Benjamina Sesko z RB Salzburg. Austriacy, rozmawiając z Anglikami, podbili swoje oczekiwania… dwukrotnie w stosunku do żądań stawianych konkurencji. W efekcie “urażony” dyrektor wykonawczy zrezygnował ze starań o Słoweńca. Ale czy trudno się dziwić, że w Salzburgu spróbowali wykorzystać studnię bez dna?

Rozsądek popłaca

“Czerwonym Diabłom” przydałoby się trochę więcej opanowania i wyciągnięcia wniosków z działań reszty ligowego topu. Właściwie wszystkie kluby angielskiej czołówki, które w ostatnich latach mogły pochwalić się sukcesami, działają w sposób zdecydowanie bardziej rozsądny. Arsenal, Liverpool czy Manchester City zaliczają zakupy z o wiele lepszym stosunkiem jakości do ceny. Zasadę tę przełamuje szalejąca pod wodzą nowych właścicieli Chelsea. Wspomniany tercet ma jednak nad United dwie kluczowe przewagi na rynku transferowym. Jasno określoną strategię, pozwalającą w połączeniu z dobrym skautingiem na zidentyfikowanie nie tylko priorytetu, ale i potencjalnych opcji z drugiego czy trzeciego szeregu, wartych zainteresowania w razie niepowodzenia. A także to, że jeśli nie mowa o absolutnym gamechangerze (np. Virgilu van Dijku, Jacku Grealishu czy Declanie Rice’ie), to po prostu kluby te nie przekraczają ustalonych granic.
Wystarczy spojrzeć na dysponujących właściwie nieograniczonym budżetem mistrzów Anglii. W ostatnich latach nie naginają oni struktury płac i wielokrotnie odpuszczali wyścigi o podpis piłkarzy wycenianych na wysokie kwoty. Jak twierdziła prasa, wycofywali się z pojedynku z rywalami zza miedzy o Alexisa Sancheza czy Cristiano Ronaldo. Chelsea przebiła ich przy walce o Jorginho. Niedawno nie angażowali się w bitwę na oferty o Declana Rice’a z Arsenalem.
Taka polityka stawia ich w korzystniejszej pozycji negocjacyjnej. Sztuczne podbijanie żądań nie ma sensu, bo odstraszeni po prostu poszukają innych opcji. Na Etihad ściągnęli przecież Mateo Kovacicia ściągnęli za połowę ceny Mounta. Obaj mieli zaledwie rok kontraktu i choć młodszy z nich oczywiście jest wychowankiem, Anglikiem, do tego młodszym o pięć lat, to jednak trudno oprzeć się wrażeniu, że stosunek jakość-cena, przynajmniej na papierze, wypada korzystniej w transakcji dopiętej przez niebieską stronę. Zresztą właściwie wszystkie zakupy “The Citizens” prezentują się pod tym względem lepiej niż w przypadku przyćmiewanych przez nich w ostatnich latach sąsiadów.
O takie zachowanie oczywiście łatwiej, jeśli masz długofalową strategię, a tej na Old Trafford wciąż brak. Każdy kolejny menedżer dostaje wymarzone nazwiska, ale po zmianie na stanowisku trenera często okazuje się, że dla części z nich nie ma już miejsca. W klubie motają się w próbach powrotu na szczyt i wielokrotnie zmieniali obrany kierunek. Przez to praktycznie co okienko transferowe można odnieść wrażenie, że mają nóż na gardle. Dlatego też nie potrafią powiedzieć “stop”. Presja kibiców i parcie na konkretne, głośne nazwiska, sprawia, że są łatwi do “wydojenia”. I choć ostatecznie w przypadku Mounta nie odeszli za daleko od ustalonego maksimum, ponownie się ugięli. A to sygnał dla kolejnych zespołów, które usiądą z nimi przy stole negocjacyjnym. Dalej warto rzucać przesadnie wysokie ceny. Bo prędzej czy później i tak zachowają się tak samo, jak zwykle.

Przeczytaj również