Manchester United go odrzucił, według Kloppa jest talentem stulecia. Gabriel Martinelli nadzieją Arsenalu

63. minuta prestiżowych derbów Londynu między Chelsea i Arsenalem. “The Blues” prowadzą 1:0, grają w 11 na 10, kontrolują mecz. Wydaje się, że nie grozi im nic złego. Wtedy jednak niemal całe boisko przebiega 18-latek z drużyny przeciwnej. Odjeżdza rywalom na kolejnych metrach, wykorzystuje jeszcze potknięcie N’Golo Kante, a po chwili pewnym strzałem pokonuje bramkarza. To Gabriel Martinelli. Chłopak, który w trudnych dla “Kanonierów” czasach, jest ich nadzieją na lepsze jutro.
Jego kariera toczy się w niewyobrażalnie szybkim tempie. Jeszcze dziesięć miesięcy temu grał w lidze stanowej, a dziś ratuje z opresji jeden z najbardziej utytułowanych klubów w Anglii.
Zaczynał - jak wielu Brazylijczyków - od futsalu. Tam reprezentował barwy Corinthians, strzelając gole na potęgę. Gra na tej nawierzchni, w dużym tłoku, pod nieustanną presją przeciwnika, to znakomita szkoła techniki. Od piłki w futsalowym wydaniu zaczynał zresztą choćby Coutinho. Martinelli po kilku latach wiedział jednak, że chce grać na największych stadionach, a nie halach świata.
Zrobił wtedy krok do tyłu, licząc, że niedługo później zrobi kilka do przodu. Przeniósł się do występującego w brazylijskiej Serie D, a więc na czwartym poziomie rozgrywkowym, Ituano FC.
Itu to liczące około 150 tysięcy ludzi miasto w stanie Sao Paulo. Nie jest to informacja zbędna, bo dzięki takiej lokalizacji młody Gabriel Martinelli mógł występować nie tylko w Serie D, ale i rozgrywkach Campeonato Paulista, czyli mistrzostwach stanu Sao Paulo. Tam krzyżują się drogi największych brazylijskich firm z tego regionu, takich jak Santos, Corinthians czy Palmeiras, z dużo mniejszymi klubami. Rozgrywki trwają od stycznia do kwietnia i - kolokwialnie mówiąc - są wylęgarnią prawdziwych talentów.
Właśnie w taki sposób światu pokazał się Martinelli. Jego Ituano FC dotarło aż do ćwierćfinału rozgrywek, odpadając dopiero z wielkim FC Sao Paulo. Bohater tego tekstu zdobył w całych mistrzostwach sześć goli, a po ich zakończeniu jego nazwisko było zapisane wielkimi literami w notesach scoutów z całego świata.
Co ciekawe, dziś Brazylijczyk mógł strzelać gole nie dla Arsenalu, a Manchesteru United. “Czerwone Diabły” zaprosiły go do siebie na testy, a było to nawet przed udanymi występami w Campeonato Paulista. Ostatecznie odesłano go jednak z kwitkiem. Niedługo później Martinelli trafił jeszcze do Barcelony, gdzie miał okazję trenować ze słynną La Masią. Chociaż kontraktu z “Blaugraną” również nie podpisał, to dobrze wspomina czas spędzony w stolicy Katalonii.
- Mój trening z La Masią był jednym z najlepszych doświadczeń w piłce nożnej. To jedna z największych akademii na świecie, poziom szkolenia jest bardzo wysoki, co sprawiło, że bardzo się rozwinąłem - twierdzi 18-latek.
Ostatecznie jednak Europa nie uciekła. Po kolejnych znakomitych występach na brazylijskiej ziemi, Martinelli mógł przebierać w ofertach. Zdecydował się na Arsenal, czego raczej po czasie nie żałuje. Sam klub przechodzi co prawda kryzys, ale może właśnie dzięki temu Brazylijczyk tak szybko dostał w północnym Londynie większą szansę.
- Zostałem przyjęty w najlepszy z możliwych sposobów. Będąc bardzo młodym, trochę się wstydziłem. Widziałem graczy, których miałem okazję zobaczyć tylko w telewizji i PlayStation. Wszyscy powitali mnie bardzo dobrze i sprawili, że poczułem się jak w domu - mówił o swoich pierwszych chwilach w zespole “The Gunners”.
Na debiut w oficjalnym meczu Arsenalu nie musiał czekać długo. Niespodziewanie pojawił się na murawie już w pierwszej kolejce nowego sezonu. Później jednak na jakiś czas wypadł z kręgu piłkarzy wykorzystywanych przez Unaia Emery’ego. Kolejną szansę dostał po prawie dwóch miesiącach w spotkaniu Pucharu Ligi z Nottingham. Efekt? Dwa gole.
Minęło kilka dni, Brazylijczyk wyszedł w pierwszym składzie na spotkanie Ligi Europy przeciwko Standardowi Liege i… znowu dwa razy wpisał się na listę strzelców. Zaraz potem zebrał kilkadziesiąt minut w dwóch ligowych meczach z Bournemouth i Sheffield, a gdy kolejny raz znalazł się w podstawowym składzie, zapewnił “Kanonierom” wygraną z Vitorią Guimaraes. I to wcale nie koniec wyliczanki. Przyszedł bowiem czas na starcie Pucharu Ligi z Liverpoolem, a tam 18-latek zaliczył kolejne dwa trafienia.
Już wtedy było wiadomo, że Arsenal sprowadził z Kraju Kawy prawdziwy diament, który trzeba tylko trochę oszlifować. Po rywalizacji z “The Reds” kilka słów Brazylijczykowi poświęcił nawet Jürgen Klopp.
- Jest talentem stulecia, niesamowitym napastnikiem - stwierdził Niemiec.
Mocne słowa, ale kto jak kto, szkoleniowiec Liverpoolu trochę na tej robocie się jednak zna.
Zresztą, nie tylko Klopp należy do entuzjastów talentu Brazylijczyka. W samych superlatywach wypowiada się o nim sam Ronaldinho.
- W Brazylii jesteśmy bardzo podekscytowani nim i jego przyszłością. Talent to jedno, ale w wieku 18 lat ma dużą pewność siebie. Przypomina mi Ronaldo. Kiedy przyjechał do Europy, od razu strzelił z trzydzieści goli, a ludzie zastanawiali się, kim jest ten brazylijski dzieciak. A Ronaldo tylko chciał dostać piłkę i grał bez strachu do rywala. Takie podejście do gry widzę też u Martinelliego. Ronaldo stał się najlepszym piłkarzem na świecie. To może być też cel dla Martinelliego. Jestem pewien, że wkrótce zadebiutuje w reprezentacji - ocenia legendarny rodak piłkarza Arsenalu.
Chociaż Martinelli sam zaczyna być pewnie wzorem dla wielu młodych adeptów futbolu, to nie ukrywa, że nadal ma w świecie piłki swoich idoli. Największym z nich jest Cristiano Ronaldo.
- Wzoruję się na nim. Jest graczem, który ciężko pracuje, przesuwając się na wyższy poziom. Zawsze w biegu po tytuły i indywidualne trofea - tłumaczy napastnik Arsenalu.
Martinelli uratował “Kanonierów” w dwóch ostatnich spotkaniach i wydaje się, że - niestety dla fanów londyńskiego klubu - będzie to musiał robić częściej. W panującym na Emirates Stadium stosie przeciętności wyróżnia się talent najczystszej wody. Oby nie były to tylko dobre złego początki.
Dominik Budziński