Manchester City Guardioli słaby jak nigdy. Błędy i przepalona kasa. "Niezły ananas. Nic nie daje"
Dwa strzały. To statystyki Manchesteru City na Villa Park. Jest to pod tym względem najgorszy mecz Pepa Guardioli w najwyższej lidze. Okazuje się, że "The Citizens" bez swojego spoiwa, czyli Rodriego, nie istnieją.
Dawno tak źle się nie działo w błękitnym Manchesterze. I nie chodzi tu o same wyniki, które są jakimś tam przypadkiem. To odzwierciedlenie przeciętnej formy.
Kryzys punktowy
- Jeżeli w tym sezonie zdobędziemy potrójną koronę, przejdę na emeryturę. To pewne - powiedział pół żartem, pół serio Guardiola po wstydliwym spotkaniu z Aston Villą. Najgorszym ze wszystkich 436, w których prowadził "The Citizens". Najgorszym przynajmniej pod kątem wykreowanych szans. Cztery mecze bez wygranej w Premier League: 4:4 z Chelsea, 1:1 z Liverpoolem, 3:3 z Tottenhamem i 0:1 właśnie z Aston Villą. Ostatnio coś takiego przytrafiło się City w pierwszym sezonie pracy Pepa - 2016/17. Tym, gdy była mowa o jego "weryfikacji". Wtedy Manuel Pellegrini zostawił mu zespół pieśni i tańca w obronie, facetów po trzydziestce. Wystarczyły dwa podania, żeby skontrować fatalnie ustawiającą się drużynę Pepa w fazie przejściowej. Takie czasy się teraz przypomniały po spadku na czwarte miejsce.
Trzy punkty w czterech meczach. To ostatnie wyniki trzykrotnego z rzędu mistrza Anglii. Arsenal w tym czasie wygrał cztery spotkania i zdobył 12 punktów, czyli aż o dziewięć więcej. "Obywatele" już teraz, a więc w 15. kolejce, stracili więcej punktów (15) niż w całym sezonie 2017/18 (14), gdy na skrzydłach szalał duet Sane-Sterling. Tak, przeciwko Liverpoolowi zawiodła skuteczność, a z Tottenhamem w końcówce dał popalić arbiter Simon Hooper, jednak sędzia nie może być jedynym wytłumaczeniem, jeżeli tracisz aż trzy bramki. Dopełnieniem tej punktowej beznadziei jest wyjazdowe spotkanie na Villa Park. Statystycy kopali internetowymi łopatami, żeby wyszukać ostatni tak beznadziejny występ zespołu Pepa pod kątem oddanych strzałów. Nie znaleźli go w Bayernie, Barcelonie i Manchesterze City, a dopiero w rezerwach Barcy. 14 i pół sezonu sezonu w czołowych klubach, a Katalończyk nigdy nie widział, żeby jego zespół totalnie nie miał pojęcia, jak oddać strzał na bramkę. Aż przyjechał do Birmingham.
22:2 w strzałach dla "The Villans". Dwa uderzenia City były w odstępie kilkunastu sekund w wykonaniu Erlinga Haalanda. Potem, od 11. minuty, żadnej innej okazji. Dygresja: ten drugi strzał był prawdopodobnie ze spalonego, więc gdyby Haaland strzelił gola, to wycięliby go ze statystyk. 35:13 w kontaktach z piłką w polu karnym. Kolejne interwencje Edersona, który ratował drużynę gości. Szczęście przy nieuznanym golu Douglasa Luiza, bo piłka opuściła boisko przed dośrodkowaniem Lucasa Digne. Wiele innych zmarnowanych szans przez gospodarzy, w tym strzał w słupek Luiza. Ani jednego rzutu rożnego (!) Manchesteru City. Jeżeli ktoś odpalił sobie aplikację ze statystykami meczu, to uznał, że coś się zepsuło i trzeba chyba ją zaktualizować. Tymczasem to 22:2 w strzałach to najprawdziwsza i najbrutalniejsza prawda dla drużyny Pepa Guardioli. Osobną kwestią jest 14. wygrana Aston Villi z rzędu na własnym obiekcie.
Niestabilna defensywa i Rodri-metronom
Całą defensywę w końcówce poprzedniego sezonu stabilizował wybitny w swoim fachu Rodri oraz John Stones, który doskonale odnajdywał się w roli fałszywego bocznego obrońcy. Były piłkarz Evertonu teraz zaczął grać dopiero w październiku i daleki jest od formy, w której wykręcał kilka udanych dryblingów w finale Ligi Mistrzów. Mecz z Aston Villą był zaledwie drugim, w którym zaliczył pełne 90 minut. W jego rolę próbował wchodzić Manuel Akanji. Początkowo szło mu licho i w ogóle się w tym nie odnajdywał. Poprawił się w tym aspekcie, jednak nie robi aż takiej różnicy.
Osobną kwestią jest brak Rodriego, który oprócz pracy w obronie, zaczął też dokładać liczby z przodu, bo ma cztery gole i cztery asysty, a przecież jest w teorii defensywnym pomocnikiem. Jego brak najlepiej widać po wynikach, które są wręcz zatrważające. W tym sezonie Hiszpan z powodu dwóch zawieszeń (za czerwoną i potem za pięć żółtych) nie mógł zagrać w czterech meczach. Wszystkie z nich Manchester City przegrał. Absencja Kevina De Bruyne jest argumentem, że "Citizens" nie są zakładnikiem jednego zawodnika, bo jakoś to podczas jego kontuzji hulało, jednak już brak Rodriego jest dla tej drużyny zabójczy. Tu ten argument nie przejdzie. Dla Hiszpana zastępcy brak.
Kolejną kwestią jest dziurawa obrona. Pep drapie się po głowie i powtarza na konferencjach, że nie można tracić tak bramek, jak w spotkaniu na Stamford Bridge. Josko Gvardiol jest na razie niestabilny. Przeplata świetne mecze, jak ten, gdzie przykrył samego Mohameda Salaha z takimi, jak na Stamford Bridge, gdy Cole Palmer się z nim bawił. Kibice denerwują się, że Guardiola gra nim na lewej obronie, a nie na pozycji klasycznego stopera. Manchester stracił już 17 goli w Premier League (więcej niż gol na mecz). W Champions League z kolei tylko raz na pięć spotkań potrafili zagrać na zero z tyłu - z Young Boys Berno, gdy ci przez pół meczu grali w osłabieniu. RB Lipsk trafił w dwóch meczach trzykrotnie, Crvena Zvezda prowadziła 1:0 do przerwy na Etihad Stadium, a Young Boys u siebie też potrafiło “ukłuć”.
Transfery niewypały
Na początku sezonu ładnie śmigało. Głównie za sprawą doskonałej formy Juliana Alvareza, który robił wszystko - rozgrywał, bił stałe fragmenty, strzelał, zachwycał. Wszedł w buty De Bruyne. W końcu sam Guardiola nazywa go kimś w rodzaju pomocniko-napastnika. Teraz spuścił z tonu, wpadł w dołek i już brakuje kreatora. To ofensywny pomocnik numer jeden jesienią. Za jego plecami króluje Rodri. Pep pod nieobecność Stonesa stosował tam różne warianty - ustawiał Akanjiego, Bernardo Silvę, Matheusa Nunesa czy Mateo Kovacicia. Chorwat to na razie mister zero. Zero goli, zero asyst. Ktoś powie - dobrze, ale nie od tego jest przecież ten piłkarz. Były plany, że wskoczy w rolę Ilkaya Guendogana, co dzisiaj brzmi komicznie. Barcelona się cieszy po bramkach wybitnego Niemca i z tego śmieje.
Okej, nie gole i asysty miały być podstawowym atutem Kovy, a "holowanie", zdobywanie terenu, rajdy z piłką. Tu też rewelacji nie ma. Rodri zdobywa z piłką przy nodze średnio około 164 metry, Bernardo Silva 143,5 metra, Manuel Akanji 150 metrów. Kovacić ze swoją średnią skoczyłby najmniej w Willingen - 130 metrów i miał duże kłopoty w drugiej serii. Nie jest to jakoś bardzo mało, ale przychodził do klubu jako ekspert od progresywnych rajdów z piłką, a nie może być tak, że Rodri jest od niego we wszystkim lepszy. Najbardziej wymowne było spotkanie z Arsenalem, gdy ograny przecież Chorwat zastąpić Hiszpana, a kosił przeciwników, niczym Jacek Góralski z Włochami. Powinien wylecieć z boiska dwukrotnie, bo zasłynął nie z dobrej gry, a kretyńskich fauli.
Matheus Nunes to na razie niezły “ananas”. Nie daje absolutnie nic. Miał dobre ze dwa mecze. Nowi piłkarze City przyzwyczaili, że pierwszy sezon to dla nich ciężary. Nie potrafili odnaleźć się Bernardo Silva, Rodri, Jack Grealish, Joao Cancelo, długo rozkręcał się Leroy Sane. Dla wszystkich kluczowy był ten drugi, ale u nich widać było jakiś zmysł do gry, rozumienie, progres. Nunes oczekuje, że dostanie piłkę do nogi. Często wdaje się w niepotrzebny drybling, podejmuje głupią decyzję, która kończy się stratą. Na początku sezonu Pep ochrzaniał go za męcząco długie i niepotrzebne holowanie piłki. Teraz powinien za totalną apatię. Przecież jego wejście na boisko z Aston Villą zakrawało o kpinę. Bał się podjąć jakiekolwiek ryzyko, niewiele się pokazywał. Miał wysoką celność podań 26/29 (90%), ale większość bezpiecznych, które nie posuwały akcji do przodu. Portugalczyk popadł ze skrajności w skrajność. Od tego, który za dużo fisiował, kombinował i niepotrzebnie się kiwał do tego, który boi się zrobić cokolwiek i nie pokazuje do gry, tylko stoi w bezruchu. Wygląda, jakby w ogóle nie pasował do futbolu, który chce grać Guardiola.
Kovacić, Nunes i Kalvin Phillips nie pomagają w trudnych momentach, a przecież po to jest szeroka ławka rezerwowych, prawda? Gdy Guardiola chciał ratować mecz z Villą Kovaciciem i Nunesem, to nie miało prawa się udać. Dlaczego? Bo to nie zawodnicy, którzy zrobią różnice. To zawodnicy, którzy dobrze wyglądają wtedy, gdy pomaga im cała drużyna. Phillips jest już skreślony i chyba odejdzie zimą. Rozegrał zaledwie 19 minut w Premier League. Przypomnijmy, że kosztował 42 miliony funtów. To jeden z najgorszych transferów w historii całego Manchesteru City obok takich tuzów, jak Eliaquim Mangala, Benjamin Mendy czy Wilfried Bony. Na najświeższej konferencji prasowej przed Luton Town trener "The Citizens" puścił długi monolog na temat Phillipsa, który wybrzmiał mniej więcej tak, że to taki fajny gość, tak bardzo go wszyscy lubią, a on się świetnie zachowuje, tylko no... bardzo słabo gra w piłkę i nie pasuje do wizji.
- On nie zasługuje na to, co go spotkało i bardzo mi przykro. Jedyną rzeczą, jaką mogę o nim powiedzieć jest to, że proszę w drużynie o dobre osobowości i charaktery, a on jest w tym aspekcie doskonałym przykładem. Powinienem mu dać coś ekstra, ulepszyć go, a tego nie zrobiłem. To dlatego, że wizualizuję sobie pewne rzeczy - zespół, różne sprawy... i naprawdę trudno mi go sobie w tym wyobrazić. Nie jestem zadowolony z siebie z tego powodu i bardzo mi go szkoda - powiedział Pep. - Nie powiem mu tego wprost, ponieważ to biznes i muszę być profesjonalistą. Ale jeśli jeden chłopak zachowuje się, nie obchodzi mnie to. Jednak to, jak Kalvin zachowuje się wobec kolegów z zespołu i wszystkich, bardzo mnie obchodzi. Dlatego mam nadzieję, że sytuacja się odwróci. Mówiłem wiele razy, że jeśli nadejdzie styczeń i on tu zostanie, będę więcej niż szczęśliwy, bo naprawdę dobrze trenuje, jest cudownym facetem i ma charakter - dodał.
Wiosna to dobry prognostyk
Kiedy Manchester City znowu zacznie wygrywać? Luton Town to doskonały rywal na przełamanie, ale nawet wysokie zwycięstwo to chwilowe sięgnięcie po kocyk przy zbyt krótkiej kołdrze. Nie chodzi o to, że brakuje ludzi do grania, a o to, że są oni zwyczajnie za słabi. Przynajmniej na dzisiaj. Za dużo śrubek na ten moment nie pasuje. Bez Rodriego drużyna nie oddycha, Haaland bez serwisu nie istnieje, Alvarez złapał dołek, środek pola to eksperymentowanie, Gvardiol jest niestabilny, podobnie jak Foden, który potrafi całkowicie zniknąć. Akanji może nauczył się lepiej grać w środku pola, jednak nigdy nie będzie Johnem Stonesem, który ma wyjątkową "czutkę", by zrobić przewagę z przodu.
Co może napawać optymizmem? Jeremy Doku, który radosnymi dryblingami powoduje uśmiech na twarzach. A przede wszystkim forma, która przychodzi na wiosnę. Przecież w poprzednim sezonie bardzo długo liderem był Arsenal, ale w końcówce błękitna maszyna odpaliła petardy. 12 wygranych z rzędu, w tym zmiażdżenie Liverpoolu i Arsenalu na Etihad Stadium, bo w obu przypadkach padł wynik 4:1. Również był taki bezbarwny i beznadziejny występ City na Tottenham Hotspur Stadium. Zakończyło się to wynikiem 1:0 dla gospodarzy, ale patrząc na grę City, nie można było niczego pozytywnego oczekiwać. Wtedy jednak zespół się przebudził, sięgając potem po potrójną koronę.