Manchester City - Chelsea FC. Strata punktów i... praktycznie po tytule. "Obywatele" przed meczem o wszystko

Ból głowy Guardioli: strata punktów i... praktycznie po tytule. Manchester City przed meczem o wszystko
charnsitr / Shutterstock.com
Dziś szlagier Premier League. “Obywatele” kontra “The Blues”. Dla postronnych kibiców – gratka. Dla fanów Manchesteru City i Chelsea z pewnością powód do stresu. A dla ekipy Pepa Guardioli? Mecz, który może zakończyć ich marzenia o tytule mistrzowskim.
Fenomenalny start Liverpoolu sprawił, że The Reds po trzynastu seriach gier mają już osiem punktów przewagi nad drugim w tabeli Leicester City. „Obywatele”, którzy zajmują czwartą lokatę, mają punkt mniej od „Lisów”.
Dalsza część tekstu pod wideo
Taki dystans między liderem a wiceliderem na tym etapie sezonu zdarzył się zaledwie dwukrotnie w historii Premier League. W sezonie 2017/18 osiem oczek dzieliło City od prowadzącego grupę pościgową Manchesteru United, w kampanii 1993/94 – jedenaście „Czerwone Diabły” i Norwich City. W obu przypadkach ekipa, która po tych trzynastu kolejkach zasiadała na fotelu lidera, sięgała po tytuł.
Strata punktów w starciu z „The Blues” może sprawić, że szanse podopiecznych Hiszpana na zdobycie trzeciego z rzędu mistrzostwa będą już jedynie iluzoryczne.

Mecz o wszystko

Przegrana z Liverpoolem w poprzedniej kolejce sprawiła, że Manchester City znajduje się w niesamowicie trudnej sytuacji. Oczywiście, biorąc pod uwagę ich ambicje. Starcie na Anfield miało być okazją do zmniejszenia pokaźnych strat do rywali.
Tymczasem Liverpool, co prawda w kontrowersyjnych okolicznościach, ale zasłużenie wygrał. Piłkarze Kloppa zagrali dojrzale i wypunktowali wszelkie błędy oponentów, w tym dekoncentrację sytuacji z rękami Bernardo Silvy i Trenta Alexandra-Arnolda.
Trudno chyba o bardziej frustrującą przegraną. Po pierwsze – żal do sędziego. Po drugie – przeciwnicy spisujący się świetnie, po prostu lepsi. Po trzecie – powiększyli pokaźną już przewagę w tabeli. Taka sytuacja nie jest dla drużyn Guardioli chlebem powszednim i trudno dziwić się temu, że Pep nie potrafił utrzymać nerwów na wodzy.
Katalończyk właściwie wszędzie, gdzie pracuje, buduje maszynki do wygrywania. Rywalizację z Liverpoolem Jürgena Kloppa można porównać chyba tylko do walki z Jose Mourinho w Primera Division. W końcu trafił na godnego rywala i tym razem znajduje się w sytuacji trudniejszej, niż kiedykolwiek.

Nieopierzeni, ale niezwykle groźni

Już w tym momencie Manchester City od Liverpoolu dzielą trzy zwycięstwa. W sobotę drużynę z Etihad czeka starcie z nieopierzoną, ale groźną Chelsea. To potyczka absolutnie kluczowa dla mistrzowskich ambicji „Obywateli”. Strata punktów będzie oznaczać, że Liverpool najprawdopodobniej uzyska przewagę niesamowicie trudną do odrobienia.
Do Manchesteru przyjeżdża drużyna młoda, ambitna, ale i wciąż ucząca się. Zawodnicy Franka Lamparda zajmują co prawda trzecie miejsce w ligowej tabeli, jednak do tej pory przegrali wszystkie starcia z drużynami zwyczajowego „Top Six” pod wodzą nowego trenera.
Dwie porażki z nierównym Manchesterem United i dwie kolejne z fenomenalnymi „The Reds” (choć jedna po rzutach karnych) pokazały, że chłopaki ze Stamford Bridge wciąż muszą jeszcze nauczyć się rywalizacji na najwyższym poziomie. Zraniony Manchester City może jednak okazać się dla nich idealnym celem.
Mount, Abraham i spółka mają ochotę udowodnić, że mogą rywalizować jak równy z równym z rywalami z najwyższej półki. I właściwie z meczu na mecz z drużynami z czołówki, faktycznie wyglądają coraz lepiej. Ogromna energia i pomysł na grę sprawiają, że mogą sprawić wiele problemów „Obywatelom”.
Na pewno bowiem nie przyjadą się bronić. Zawsze chcą atakować, naciskać oponentów. Oczywiście niesie to ze sobą duże ryzyko, ale potencjalne korzyści również są ogromne. Odrobina młodzieńczego szaleństwa może sprawić, że City będzie grało się bardzo niewygodnie.

Resztki nadziei

Oczywiście, piłkarze Guardioli, jak i on sam, nie złożą broni, dopóki zniwelowanie dystansu do Liverpoolu nie stanie się całkowicie niemożliwe. Sezon jest długi, nawet w wypadku porażki będzie jeszcze wiele okazji do nadgonienia. Jeśli jednak „Obywatele” straciliby punkty w konfrontacji z Chelsea, to nie liczyłbym już na nich w walce o mistrzostwo, gdyby nie... Klubowe Mistrzostwa Świata.
W grudniu drużyna Kloppa przymusowo poleci do Kataru, aby rozegrać dodatkowe dwa spotkania. W najbardziej „skondensowanym” okresie rywalizacji w Premier League. Pięć i pół tysiąca kilometrów od domu. To będzie musiało mieć swoje konsekwencje.
I chociaż ekipa z czerwonej części Merseyside „straci” zaledwie jedno ligowe starcie, to dodatkowe obciążenie wynikające z podróży i zmiany klimatu może utrudnić im utrzymanie wysokiej dyspozycji. Aby to wykorzystać, City będzie musiało jednak być jak najbliżej.
Na początku obecnego roku Liverpool zaliczył kilka wpadek, które ostatecznie sprawiły, że „The Reds” roztrwonili swoją przewagę nad rywalami. Tym razem wyglądają jednak na bardziej pewnych, a sam trener, jak i jego podopieczni z pewnością wyciągnęli wnioski ze swoich doświadczeń.
Dlatego też turniej, który rozegrany zostanie w Dosze, to swego rodzaju dar od niebios dla Guardioli i piłkarzy Manchesteru. Ekipa Kloppa chociaż na chwilę będzie musiała skupić się nie na walce o tytuł, ale na dalekiej podróży i może to sprawić, że w późniejszej fazie rozgrywek braknie im odrobinę tlenu.
Wyścig o mistrzostwo w Anglii, jak pokazał zwłaszcza poprzedni sezon, zawsze rozgrywany jest na pełnych obrotach. I nawet ten tydzień spędzony na Bliskim Wschodzie potrafi mieć poważne konsekwencje.
Piłkarze City muszą więc spiąć się, przekuć frustrację po ostatniej porażce w zastrzyk adrenaliny i wyjść w sobotę na murawę nabuzowani, jak nigdy wcześniej. Gdy poprzedni raz przegrali w lidze, w następnej kolejce rozgromili Watford 8:0. Teraz takiego wyniku nie można się spodziewać, ale taka sama wola walki to absolutny mus.
Dla nich to będzie mecz o wszystko. Mecz, który może okazać się kluczowy w obliczu formy Liverpoolu oraz ich dalekiego wyjazdu. Dla Chelsea to z kolei okazja do udowodnienia swojej wartości i pokazania światu, że pomysł Lamparda naprawdę działa. Nikt jednak nie załamie się, jeśli stracą punkty.
Postawmy więc sprawę jasno. „Obywatele” muszą wygrać, aby realistycznie liczyć się dalej w walce o tytuł. Na ich rywalach z kolei nie ciąży żadna presja. To jednak nie znaczy, że zwycięzcę już znamy. Siadamy głęboko w fotelach, zapinamy pasy i startujemy. O 18.30.
Kacper Klasiński

Przeczytaj również