Maciej Palczewski: Bramkarze w Lechu Poznań nigdy nie są i nie będą ulubieńcami kibiców [NASZ WYWIAD]

Maciej Palczewski: Bramkarze w Lechu Poznań nigdy nie są i nie będą ulubieńcami kibiców [NASZ WYWIAD]
Paweł Jaskółka/Press Focus
- Kiedyś użyłem takiego stwierdzenia, że jako bramkarze w Lechu nigdy nie jesteśmy i nie będziemy ulubieńcami kibiców. (...) Pogodziliśmy się z tym i nie chcieliśmy z tym walczyć. Czy w tych ocenach była merytoryka? Nie wydaje mi się - mówi nam Maciej Palczewski. Z byłym już trenerem bramkarzy Lecha Poznań staramy się rozwiązać tajemnice przyjścia i odejścia Artura Rudki. Rozmawiamy też o bramkarskim fachu, presji w "Kolejorzu", jakiej doświadczył przez dwa lata pracy i co myślał o głosach, że Lech "mistrzostwo wygrał bez bramkarza".
DAWID DOBRASZ: Już ponad miesiąc minął od twojego ostatniego meczu w roli trenera bramkarzy przy Bułgarskiej. Na sam koniec były emocje, były też łzy. Lech rozpoczął okres przygotowawczy i zapytam, czy nie brakuje ci tego, skoro przez dziesięć lat byłeś ciągle w piłce?
Dalsza część tekstu pod wideo
MACIEJ PALCZEWSKI: Jeśli pytasz o emocje, kiedy żegnałem się z Lechem, to one są do dzisiaj. Jak teraz o tym mówię, to mam gęsią skórkę i trochę aż mi się ręka trzęsie. To było coś...
Przeżyłeś coś takiego?
(cisza)
Czyli brakuje?
Wiele rzeczy się podziało i do dzisiaj są emocje związane z pożegnaniem z Bułgarską, bo Bułgarska jest jak narkotyk. Natomiast trenersko? Nie czuję się źle. To był długi czas, kiedy nie miałem przerwy. Kiedy wiele rzeczy poświęciłem na pracę. Teraz jest dobry moment, żeby - najlepsze słowo - nabrać dystansu. Emocjonalnie to jeszcze siedzi z racji tego, że nie ma nowych wyzwań. Nie zdecydowałem się na kilka ofert, ale odrzuciłem, bo dwa lata w Lechu nie były takie proste. Merytorycznie jest to teraz czas spokojny, wielu przemyśleń i poszerzenia warsztatu. Może zobaczenia jak to jest po drugiej stronie. Też jest czas z rodziną i jest to dobry czas.
Czyli odpowiedni moment na złapanie dystansu.
Gdybym odczuwał pustkę, to bym pracował. To były ciężkie dwa lata. Praca trenera w tak dużym klubie jest trudnym zadaniem. Przed przyjściem do Lecha odebrałem taki telefon, gdzie usłyszałem, że "ten klub ma swoją specyfikę. Jest inny niż wszystkie". I to jest prawda. To były bardzo mądre słowa. Wydawało mi się, że praca w mieście w takim jak Kraków z wiadomo jakimi klubami i historią, będzie czymś podobnym i uważałem, że jestem przygotowany na nowe wyzwanie. Tu było jednak zupełnie inaczej. Lech pewnie z Legią to największe obecnie kluby w Polsce i presja oraz wymagania były zupełnie inne niż w Krakowie.
W Poznaniu nie ma takiej typowej rywalizacji derbowej.
Pamiętam pierwszy mecz derbowy w Poznaniu... Wyszedłem przygotowany na zupełnie coś innego. Nagle słyszę, że witamy kibiców Warty i słyszę brawa. Dla kibiców Lecha mecze z Legią to derby Polski. Nazwałbym ten mecz najbardziej medialnym wydarzeniem ligowym w Polsce.
Jaka jest różnica w szkoleniu bramkarzy pomiędzy Lechem a Cracovią?
Jeśli bierzemy to merytorycznie pod uwagę, to istotne jest, kto jest pierwszym trenerem i jaki narzuca plan. Jaka jest filozofia klubu i jak chce się grać. Tu mówimy o specyfice pracy, a ja się do niej dostosowuje, bo jestem podwykonawcą roli pierwszego trenera.
Koncentrujemy się nad tym, jak dany zespół gra w defensywie oraz ofensywie i do tego dostosowujemy pracę. Jeśli w Lechu więcej jest ofensywnej gry, wysokiego pressingu oraz gry w ataku pozycyjnym, to bramkarze są wtedy bardziej narażeni na fazy przejściowe, czyli powrót do pozycji i odpowiednia reakcja w stosunku do tego, co dzieje się na boisku. Zupełnie czym innym jest wejście w aspekty defensywne gry Cracovii, gdzie graliśmy w większości w niskim pressingu i broniliśmy pola karnego. Wtedy bramkarz ma więcej interwencji na linii i to są dwie różne sytuacje.
Następny aspekt - czysto ofensywny, czyli otwarcie gry, gdzie w Cracovii robiliśmy to w zupełnie inny sposób. Także jest kwestia zawodników, czyli kogo masz i co możesz z nimi zrobić. I tu uważam, że trener bramkarzy musi się pod to dostosować.
Czy zgodzisz się z moją opinią, że pozycja bramkarza w Lechu jest jedną z najbardziej medialnych w Polsce? Błąd sprawia, że mówi się o tym bardzo długo.
Nie wiem, kto użył tego stwierdzenia, ale ta bluza bramkarska w tym klubie waży więcej i to jest prawda. Życie pokazało, że byłem gotowy na to w 90 proc. Moim celem nadrzędnym przy rozpoczęciu pracy w Lechu było odcięcie się od tego. Staraliśmy się to robić i przekładać to na zawodników. Kiedyś użyłem takiego stwierdzenia, że jako bramkarze w Lechu nigdy nie jesteśmy i nie będziemy ulubieńcami kibiców. Zdawaliśmy sobie z tego sprawę, że każdy nasz błąd, bo tak samo czuję się za to odpowiedzialny, będzie szeroko komentowany i omawiany. Po prostu tak jest. Pogodziliśmy się z tym i nie chcieliśmy z tym walczyć. Czy w tych ocenach była merytoryka? Nie wydaje mi się. Była to też nasza motywacja, żeby...
Udowodnić?
Może bardziej zrobić dobrze swoją pracę. Moim zdaniem tym słowem wkraczasz w sferę, że musisz zrobić coś niezwykłego. My wyszliśmy z założenia, że minimalizm w tym aspekcie jest najważniejszy, czyli zrobienie wszystkiego na tyle dobrze, aby po prostu się o nas nie mówiło.
A kiedy pierwszy raz poczułeś naprawdę dużą presję związaną z tym, o czym teraz mówimy?
Warta Poznań. Mecz w maju decydujący o mistrzostwie. Pamiętam jak mój przyjaciel Darek Dudka mi po meczu powiedział, że podczas spotkania nie byłem sobą. Tak, to był mecz, gdzie się bardzo denerwowałem. Jak wszyscy pamiętamy przypieczętował on mistrzostwo, choć przed spotkaniem tego nie wiedzieliśmy. Pamiętam ten rzut karny. Pamiętam też analizy, gdzie... przez cały rok pokazywaliśmy podobne sytuacje. Mówiliśmy: Panowie, w takich sytuacjach mamy się zachować tak i tak. Jest decydujący mecz, Mickey robi to, co robi.
Ułamki sekundy, podjął taką decyzję. Nie miałem o to do niego pretensji. Ale padła bramka i pierwsza myśl: ku**a mać. Jak my przez to przegramy, to jest koniec. Czasem jest tak, że w meczu bramkarz pomaga, a czasem pomagają mu zawodnicy i tak było w tym przypadku. W przerwie myślałem, o czym pogadać z Mickeyem. To był człowiek, który nie za dużo mówił, mamy dobre relacje, ale to nie jest gość, z którym cały czas gadałeś. To są dorośli ludzie i wiedzieli, co zrobili źle.
Niektórzy piłkarze mają z tym problem.
W 100 proc. mogę powiedzieć, że bramkarze w Lechu nie uciekali od odpowiedzialności w naszych rozmowach. Mickey nie uciekał, ale też było wtedy na szczęście 2:1 dla nas. Pamiętam po przerwie jeszcze uderzenie w okolicach 65. minuty. Bardzo proste. Teoretycznie proste. On łapał takie piłki bez problemu, ale kiedy jest taki mecz i taka presja, dzieją się różne rzeczy, to jak złapał tę piłkę, to tylko spojrzeliśmy na siebie z Filipem Bednarkiem i głęboko odetchnęliśmy.
Ale uważasz, że krytyka była wtedy przesadzona? Ten błąd mógł kosztować cały sezon pracy.
Ważne, jaka była wtedy reakcja na ten błąd. Zareagował bardzo dobrze, wygraliśmy ten mecz 2:1 i w konsekwencji przypieczętowało to mistrzostwo Polski, ale wtedy? Tak, krytyka była za duża. Uważam, że jest milion sytuacji, kiedy zawodnicy popełniają błędy, a nie jest to tak szeroko komentowane. Bo zawsze ten bramkarz jest na końcu. Najbardziej medialny? Tak, bo najłatwiej w niego uderzyć. Nikt nie widzi, gdzie jest pierwszy błąd, tylko widzą, gdzie jest ostatni a ostatni jest bramkarz. Jest błąd skoku pressingowego, ktoś nie doskoczy. O tym nie mówimy, a oceniamy sam błąd bramkarza.
Uważasz, że bramkarze Lecha byli wiele razy oceniani niesprawiedliwie? Że przypisywano im za duże winy co do straty goli?
Nie zajmowaliśmy się tym. Zrobiliśmy analizę, oceniałem konkretne sytuacje po mojemu, a to, jaki był odbiór społeczny czy medialny? Dochodziło to do nas, ale to co? Mieliśmy tego słuchać? No nie.
A ma to wpływ na pewność w grze bramkarzy?
W Lechu pod tym względem jest specyficznie, ale tak jest też w dużych klubach. Możesz z tym walczyć, rozpętać burzę, ale co to tobie da jako trenerowi czy zawodnikowi? Zajmujesz się rzeczami, na które nie masz wpływu? To nie zajmuj się tym. Możemy dyskutować: Ty jako dziennikarz i ja jako trener, ale na pewne rzeczy nie mam wpływu, że jak to zostanie ocenione.
To na podstawie wielu ocen uważasz, że opinia publiczna, ale też eksperci czy dziennikarze znają się na bramkarskim fachu?
Nie zabraniam nikomu wyrażania opinii, natomiast jest to tak skomplikowana dziedzina, bo to nie są dawne czasy, że nie ważne jak, ale miałeś obronić. Teraz jest wiele aspektów i zadań, które bramkarz musi spełnić. Potem kibic czy dziennikarz nie ma możliwości posiadania takiej wiedzy. Może ocenić. Tylko czy ta ocena jest merytoryczna? No polemizowałbym. Ale też może nie ma kto uświadamiać.
Tylko potem te opinie - w tym wypadku ekspertów - bo też o nich mówimy, wpływają na opinię publiczną.
No ale co będziesz dzwonił do każdego dziennikarza i rozmawiał? Masz robić swoją robotę i na końcu ma ona się obronić. Jeśli w pierwszym sezonie tracisz najmniej bramek, a w drugim Filip Bednarek wykręca taki świetny wynik, to mi to wystarczy.
A jak słyszałeś głosy, że Lech wygrał mistrzostwo bez bramkarza. To co myślałeś?
No to wrócę. Jaki mamy na to wpływ? Niech mówią. Analizując ten sezon, to wiedzieliśmy, że Filip pomógł nam przynajmniej w dwóch meczach. Dało nam to sześć punktów. Staram się oceniać to merytorycznie i nie biorę do siebie tych emocji, bo jestem nauczony, że to nie ma sensu. Gorzej jest, jeśli jakiś trener bramkarzy się tak wypowiada, to wtedy z ekspertem mogę polemizować.
Mistrzostwo Polski, Puchar Polski, Superpuchar, trzecie miejsce z Lechem i udana gra w Lidze Konferencji. Co uważasz za swój największy sukces? Do czego było dojść najtrudniej?
Największy sukces? Wszystko bym tak uznał, ale najciężej było zdobyć... brązowy medal.
Dlaczego?
Bo ten sezon był totalną kolejką górską.
Ale jakby tego brązu nie było, to nie byłoby mowy o jakimś wielkim dramacie.
Dla mnie by był dramat. Wiedziałem, że odchodzę i ten aspekt miał znaczenie. To było dla mnie bardzo ważne.
To wrócę jednak do sezonu mistrzowskiego. Przeżyłeś kiedyś taką karuzelę emocji, jak w końcówce tamtych rozgrywek?
Oba te lata spędzone w Lechu miały ciekawą specyfikę. Zawsze musieliśmy z czegoś wychodzić. Mieliśmy komfortowe święta Bożego Narodzenia, bo mieliśmy przewagę czterech punktów nad Pogonią i sześciu nad Rakowem. Potem przegrany finał Pucharu Polski i zaskoczyło mnie wejście do szatni sztabu trenera Skorży po przyjeździe do Poznania. Powiedział krótko: "Panowie, spokojnie. Za kilka dni jest mecz z Piastem i jedziemy dalej". Pamiętam, że rozmawiałem też z Filipem Bednarkiem i nie wiedziałem tego, że zimą na obozie w Turcji miał dłuższą rozmowę ze wspomnianym Maciejem Skorżą. I trener mówił mu wówczas o tym, że musimy być przygotowani na to, że nie zawsze wszystko pójdzie zgodnie z planem i że być może stracimy fotel lidera. Trener Skorża ma niesamowity analityczny dar przewidywania. Nie wiem, jak on to robi. To jest dla mnie niewytłumaczalne.
W tamtym sezonie bronili Van der Hart i Bednarek. Uważasz, że dali wówczas z siebie wszystko?
Tak.
Mogłeś z nich wyciągnąć coś więcej?
Myślę, że to pokazał drugi sezon w wykonaniu Filipa Bednarka.
Czyli nie jesteś zaskoczony jego rozwojem? Bo moim zdaniem jest lepszym bramkarzem, niż jak przychodził do Lecha.
To przede wszystkim jego praca, a ja byłem z tyłu. Jeśli są takie opinie i ty tak uważasz, to się cieszę. Natomiast nie myślałem przez ten pryzmat. Miałem swój cel i zadanie. Uprawiam sporty walki i mój trener Radek Laskowski powiedział mi jedną rzecz, że ty jako trener pokazujesz drogę. I od zawodnika zależy, czy on ją wykorzysta, czy nie. Uważam, że Filip poszedł w 100 proc. tą drogą. I przede wszystkim zawdzięcza to sobie. Słuchał, był otwarty i przekonał się do różnych merytorycznych uwag. Jest też fantastycznym człowiekiem, jeśli chodzi o relacje. Też muszę powiedzieć, że wielokrotnie były sytuacje, że dawał mnie coś jako człowiekowi. Bycie 460 km od domu nie jest łatwe. Wychodziliśmy na trening i wiedzieliśmy o sobie wszystko, czy ktoś ma gorszy dzień. Obraz kibiców jest inny, że musisz zawsze dać z siebie wszystko. Są w piłce gorsze dni, ale zawsze powtarzam, że oby one nie przychodziły na dzień meczowy. Natomiast na Filipa zawsze można liczyć i zawsze mogliśmy życiowo porozmawiać. Udało się, że ta relacja przerzuciła się także na wyniki.
Co myślałeś po odejściu Macieja Skorży? Że to wszystko się teraz zawali? Odszedł trener, który cię ściągnął.
Pamiętam, że odebrałem telefon, będąc już w domu po wakacjach. No co... życie. Zawsze pojawiają się pytania. Czy zostaniesz, czy nie zostaniesz? Jak to będzie dalej wyglądało? To normalne i to była niespotykana sytuacja dla całego klubu. Byliśmy na to przygotowani, ale łudziliśmy się, że twój szef podejmie taką decyzję, że jednak zostanie. Wiedzieliśmy, że może to się wydarzyć, ale żyliśmy tym, że będzie inaczej. Trener też zrobił to tak, jak on - analitycznie. Dał nam wyjechać na wakacje, dał nam odpocząć i "nie zepsuć" urlopów. Trener Skorża jest mega człowiekiem i świetnym trenerem. Żyliśmy nadzieją, że to się nie wydarzy.
Artur Rudko. Możesz zdradzić, jaki miałeś wkład w to, że Ukrainiec dołączył do Lecha? Dużo było różnych bramkarskich wtop, ale takiej jeszcze nie było.
Dlaczego?
Żeby gość z pozycji numeru jeden w cztery miesiące spadł na numer trzy, mając do tego wymierny wkład w wyrzucenie klubu z dwóch rozgrywek?
W tak wielkim klubie jak Lech nigdy jedna osoba nie decyduje, kto trafi do klubu. Ja wyraziłem swoją opinię na ten temat. Wszyscy, jeśli chodzi o dział sportu, prezesa oraz dyrektora sportowego o tym wiedzieli, jaka to jest opinia. Niech to zostanie między nami, bo jeśli mam załatwiać takie sprawy, to wolę je rozwiązać twarzą w twarz, a nie przez media. Nie mam pretensji do władz klubu. W Ojcu Chrzestnym było takie powiedzenie, że "to nie są sprawy osobiste. To są interesy". To jest pierwsza rzecz.
Druga. Tak samo czuję się odpowiedzialny za to, co się stało, bo ja chciałem, żeby Artur wyglądał jak najlepiej. I jego porażka, jest też moją porażką. Nie chce go bronić, ale też wiele osób nie wiedziało, w jakiej Artur był sytuacji podczas wojny na Ukrainie. Nie jestem upoważniony, żeby o tym mówić, ale powiem tylko jedno. Artur był wzorem, jeśli chodzi o pracę czy współdziałanie w zespole. Mało mówił, dużo robił. Natomiast tak. Sportowo nie obroniliśmy się obaj. Tak to traktuje. W tej robocie nie wstyd się do czegoś przyznać. Pracujesz na organizmie ludzkim i też popełniasz błędy jako trener.
A byłeś wtedy za tym, żeby Bartek Mrozek został w klubie i dostał już w tamtym momencie swoją szansę?
Nie do końca ktoś uwierzył w to, że Bartek może być tym kimś, kim jest teraz. Z drugiej strony też jest tak, że specyfika tego klubu wytarza na tę pozycję bardzo dużą presję, więc ciężko dać szansę takiemu bramkarzowi, jakim wtedy był Bartek. Czy w niego wtedy wierzyłem, że dałby radę? Tak. Czy wierzę dzisiaj? Tak samo jak we wszystkich bramkarzy, jakich miałem. Tak samo Arturowi, ale sportowo jemu się nie udało.
A dlaczego?
Popełnił dwa ogromne błędy, które w takim klubie jak Lech go spaliły. Natomiast trzeba docenić to, jak on się potem zachowywał w stosunku do wszystkich. To introwertyk, ale też gość, który jeśli coś się dzieje, to wiesz, że on jest za tobą jako pierwszy.
To zapytam inaczej. Ile w tej robocie musisz być trenerem, a ile psychologiem, widząc specyfikę bramkarskiego fachu.
Oddzieliłbym dwie sprawy. Dział szkoleniowy, czyli gdzie robimy robotę na treningu i dział mentalny. Tu musisz być partnerem. W sprawie szkoleniowej jesteś trenerem, a to, czy ktoś gra, czy nie gra, to są sprawy trenerskie i mówisz to wprost.
Nie wpływa to potem na relacje?
Jak widać, nie wpłynęło. Najważniejsze jest powiedzenie wprost - po prostu nie grasz.
A kogo można nazwać twoimi bramkarskimi wychowankami? No i dlaczego Bartek Mrozek to twój "synek". Nie muszą to być młodzi zwodnicy.
Bardzo duży sentyment mam do Michala Peskovica. To był pierwszy bramkarz, dzięki któremu jako trener wypłynąłem z uwagi na to, że był on kategoryzowany jako żelazny rezerwowy, a fajnie wyszło, bo po naszej dwuletniej pracy zrobił spory progres. Lukas Hrosso. Śmieje się, że to najbardziej utytułowany bramkarz w historii Cracovii, bo ma na koncie Puchar i Superpuchar Polski. Karol Niemczycki był pierwszym bramkarzem młodego pokolenia, który debiutował za trenera Michała Probierza. "Mroziu".. nie da się wytłumaczyć tego pojęcia. Synek. No po prostu synek. Bartka znam od bardzo dawna. Znam jego tatę i pracowaliśmy razem w Cracovii. On był trenerem w CLJ i znaliśmy go razem z żoną od dłuższego czasu.
A żałujesz, że nie będziesz mógł z nim pracować?
Nie.
Czyli jesteś w stanie się z tym pogodzić, że zostawiłeś w Lechu dwóch bramkarzy, z którymi masz bardzo dobre relacje?
Jeśli sportowo mówimy, to tak, ale myślę, że jeśli chodzi o tę pozycję, to Lech jest w tym momencie w bardzo komfortowej sytuacji. Wszystko wyjdzie w praniu, ale sądzę, że obaj sobie poradzą. Czuję, że jest to mój osobisty sukces, że udało się doprowadzić do tego, że po tych dwóch latach i Filip i Bartek rywalizują ze sobą na równych zasadach i nikt nie mówi, że musi być problem, a wręcz że jest spokój.
Masz o coś żal, w kontekście tego odejścia?
Nie. Żal można mieć do kogoś, kto zrobił ci krzywdę. To są interesy, a nie sprawy osobiste.
Czy ty chciałbyś dzisiaj dalej pracować w Lechu?
Myślę, że tak. Że chciałbym.
Co przeważyło, że nie pracujesz dzisiaj w Lechu? Chodziło też o sprawy osobiste, że rodzina jest w Krakowie?
To są sprawy między mną a władzami Lecha. Powiem tylko tyle, że nie chodziło o nie wiadomo jaką podwyżkę, to nie jest prawdą. Chodziło też właśnie o rodzinę.
To jak się czułeś będąc w weekend w klubie i na sparingu?
Chciałem przede wszystkim podziękować trenerowi Johnowi. Fantastycznie się zachował i przyjął mnie tak, jakbym dalej był członkiem sztabu szkoleniowego. A wcale nie musiał. Tak samo Mariusz Skrzypczak i cały sztab szkoleniowy oraz medyczny. To wykracza poza sprawy zawodowe. Jak powiedziałem w ostatniej mojej wypowiedzi do sztabu i zespołu, że przychodziłem do Lecha jako trener, a zostawiam rodzinę. Co czułem? Emocje były już mniejsze, ale nie czułem tęsknoty. Fajnie się patrzyło, jak chłopaki się cieszą, że wchodzę do szatni. To było naprawdę miłe. Szczególnie grupa polska, "Muri", "Sobi", Alan [Czerwiński], Filip Bednarek. Uważam, że to są genialni ludzie. Poczułem wtedy, że pieniądze czy medale to jest jedno, ale satysfakcja ze strony ludzi, jak cię żegnają czy witają po czasie, jest dla mnie czymś bardzo ważnym. Ważniejszym niż te wszystkie sukcesy.
Co jeszcze zabierasz z Poznania?
Na pewno piękne chwile i wspomnienia z różnych etapów. Super znajomości i dużo doświadczeń trenerskich.
Czujesz się spełniony jako trener na ligowym podwórku?
Tak.
To dopytam jeszcze o Johna van den Broma. Czy widziałeś, że on jest z innego świata?
Można było się od niego nauczyć czegoś, czego brakuje w naszej mentalności, czyli... spokoju, luzu. Praca w trenerce obdarzona jest ciągłym podejmowaniem decyzji. Musisz je podejmować, ale musisz też o nich zapominać. Albo są bardzo dobre, albo złe. Musisz być na to odporny. On to ma. Ktoś wypadł, robił się problem? Okej, to on będzie grał. I tyle. My sami łapaliśmy się za głowę, jak to będzie. Trener uspokajał, że da sobie radę. To jest fajna rzecz. No to dawaj go i sprawdzimy. I często wypalało. Nie chce wchodzić w aspekty warsztowo-szkoleniowe, bo sam jestem trenerem. Przeżyłem z nim wiele momentów od tych najgorszych po te najlepsze. I to była fajna przygoda. Trenera van den Broma bardzo szanuję i tak, jak mnie przywitał, to życzę każdemu, żeby tak był witany po odejściu z pracy.

Przeczytaj również