40-letnia legenda prowadzi klub do elity. Zarabia najniższą krajową. "Nie chciałem pieniędzy"
Kilka dni temu skończył 40 lat, ale formy wciąż może pozazdrościć mu niejeden młokos. Santi Cazorla, z własnej woli zarabiający najniższą krajową, robi wszystko, by jego ukochany Real Oviedo po 24 latach powrócił do hiszpańskiej elity.
Historia zatoczyła koło. Santi Cazorla pierwsze piłkarskie kroki stawiał w Realu Oviedo, spędził tam w zasadzie całą młodość, ale nie doczekał się wówczas debiutu w pierwszym zespole. Przeskakiwał kolejne szczeble w akademii, a gdy był już w odpowiednim wieku, by wejść w świat seniorskiego futbolu, jego klub popadł w tarapaty. Finansowe i sportowe.
Trudne i potrzebne pożegnanie
Z bólem serca ten drobny, ale obdarzony kapitalną techniką pomocnik, mogący grać i w środku, i na skrzydle, musiał więc opuścić szeregi macierzystego klubu. Ostatecznie wyszło mu to na dobre. Zespół już wtedy czwartoligowy zamienił bowiem na Villarreal, a więc przedstawiciela Primera Division.
Przez kolejne lata Cazorla krok po kroku pracował na miano legendy “Zółtej Łodzi Podwodnej”. Zaczynał w rezerwach, odchodził osiem lat później już jako gwiazda wielkiego formatu. Zrobił to po 244 rozegranych meczach, podczas których był wyjątkowo równy w strzelaniu i asystowaniu. W obu rubrykach widniała liczba 35.
Cazorli nigdy nie definiowały jednak tylko statystyki. Owszem, potrafił się nimi wyróżniać, natomiast trzeba było zobaczyć go w akcji, aby docenić pełen kunszt. Technika, drybling, zmysł do gry kombinacyjnej, oczy dookoła głowy, strzał z dystansu. Mocny zestaw. Nic więc dziwnego, że kolejne kluby chciały płacić za niego potem konkretne pieniądze. Najpierw zrobiła to Malaga, wykładając na stół 23 mln euro, a rok później tylko niewiele mniej, bo 19 mln euro, dał Arsenal.
Gdyby nie kontuzje…
To właśnie w Londynie filigranowy pomocnik zapracował sobie na szczególnie duże uznanie. Przez sześć lat rozegrał dla “Kanonierów” 180 meczów, a kapitalny miał zwłaszcza początek. Czas na aklimatyzację? Nic z tych rzeczy. Cazorla zmienił klub i kraj, ale nie zmienił nawyków. Z miejsca stał się liderem drużyny, w samej tylko Premier League notując imponujący bilans 12 goli i 11 asyst. Pod tym drugim względem był najlepszy z zespołu. Wśród zdobywców bramek minimalnie wyprzedził go jedynie Theo Walcott.
Kolejne lata spędzone na Emirates Stadium nie były już tak udane, ale dużą rolę grały w tej w kwestii kontuzje. Kiedy zdrowie dopisywało, jak w sezonie 2014/15, to Cazorla znów błyszczał. Niestety jednak kolejne urazy, najpierw jeszcze te mniej groźne, a potem już bardzo poważne, torpedowały plany hiszpańskiego magika.
Prawdziwy koszmar Cazorli zaczął się w drugiej połowie 2016 roku. Kontuzja ścięgna Achillesa, której pomocnik doznał w meczu z Łudogorcem Razgrad, przerodziła się w istny dramat. W ciągu roku Hiszpan przeszedł osiem operacji, a przez gangrenę, która wdała się do jego nogi, istniało nawet ryzyko amputacji.
- Lekarz powiedział, że jeśli będę mógł przejść się po ogrodzie z synem, to już będzie to powód do satysfakcji - opowiadał.
Najbardziej czarny scenariusz na szczęście się nie spełnił. Cazorla nie tylko wrócił do zdrowia, ale po prawie dwóch latach ponownie zameldował się też na murawie w oficjalnym meczu. Zrobił to już w nowych-starych barwach, bo choć Arsenal wspierał go w trakcie mozolnej rekonwalescencji przez prawie dwa lata, to później nie zdecydował się już na przedłużenie wygasającej umowy. Wtedy na wysokości zadania stanął Villarreal.
Wielkie powroty
Klub z El Madrigal nie zostawił swojej legendy w potrzebie. Podsunął mu pod nos umowę, choć nie miał absolutnie żadnej pewności, że Hiszpan po tak dramatycznych problemach zdrowotnych wróci jeszcze na odpowiedni poziom sportowy. Przyszłość pokazała, że dla obu stron był to natomiast świetny ruch. Cazorla odrodził się jak feniks z popiołów, a “Żółta Łódź Podwodna” zyskała nie tylko wielką jakość na boisku, ale też niezwykle ważną postać w szatni.
Wychowanek Realu Oviedo nie musiał liczyć na sztuczne pochwały i poklepywanie po plecach, bo znów zaczął grać jak za najlepszych lat. W sezonie 2018/19, pierwszym po prawie dwuletniej rozłące z piłką, był świetny. A kolejną kampanię miał już wręcz genialną. Na boiskach La Liga zanotował wtedy double-double (11 goli, 10 asyst). Docenił go nawet ówczesny selekcjoner reprezentacji Hiszpanii, Robert Moreno. Cazorla, który na występ w narodowych barwach czekał prawie cztery lata, zagrał wtedy w kilku meczach eliminacji do EURO 2020. W starciu z Maltą strzelił gola, a przeciwko Rumunii zaliczył asystę.
Taki come-back mógł smakować wybitnie. Kto wie, może lepiej niż złoto mistrzostw Europy z 2008 i 2012 roku, które Cazorla ma w swoim dorobku.
W końcu Hiszpan postanowił natomiast iść śladem wielu uznanych piłkarzy i dorobić sobie trochę do emerytury na Bliskim Wschodzie. Od 2020 do 2023 roku reprezentował katarskie Al-Sadd, z którym zdobywał najbardziej liczne w swojej karierze trofea, a kiedy uznał już, że portfel ma wystarczająco wypchany, poszedł za głosem serca. Wrócił tam, gdzie wszystko w zasadzie się rozpoczęło. Tam, gdzie miał do napisania jeszcze kilka rozdziałów zapoczątkowanej dawno temu historii. Do Realu Oviedo.
Co ciekawe, Cazorla chciał grać… za darmo.
- Złożyli dobrą ofertę. Zadzwoniłem do mojego agenta i powiedziałem: “Nie chcę żadnych pieniędzy”. Grałbym za darmo, ale nie było takiej możliwości - opowiadał potem.
Hiszpan poprosił zatem o najniższą możliwą pensję, a ponadto wpadł na pomysł, by 10% zysku ze sprzedaży koszulek z jego nazwiskiem wędrowało prosto do klubowej akademii.
W drodze do La Liga
Już w pierwszym sezonie po powrocie Cazorla udowodnił, że mimo bolesnej przeszłości i zaawansowanego wieku nadal potrafi grać w piłkę na wysokim poziomie. Miewał jednak problemy zdrowotne, przez które na murawie spędził tylko nieco ponad 1000 minut. Zaliczył w tym czasie cztery asysty, ale nie mógł znacząco pomóc drużynie w kluczowych barażach o awans na boiska La Liga. W decydującym dwumeczu z Espanyolem, ostatecznie minimalnie przegranym, opuścił pierwsze starcie, a w drugim był jedynie zmiennikiem.
Dziś cel pozostaje jednak niezmienny. Real Oviedo marzy o powrocie na najwyższy szczebel rozgrywkowy, bo ostatni raz grał tam jeszcze podczas sezonu 2000/01. A Cazorla, który kilka dni temu skończył 40 lat, w międzyczasie przedłużył umowę. Co istotne, omijają go kontuzje. Już na tym etapie sezonu, a mamy przecież dopiero grudzień, Hiszpan ma w nogach więcej minut niż w całych poprzednich rozgrywkach. Ostatnio strzelił nawet premierowego gola, a ponadto zaliczył cztery asysty.
Po 19 kolejkach Real Oviedo zajmuje w Segunda Division czwarte miejsce. Do lidera i wicelidera traci kolejno pięć oraz trzy punkty, a to właśnie pierwszy i drugi zespół awansują bezpośrednio do La Liga. Kolejne cztery drużyny powalczą w barażach.
Wprowadzenie macierzystego klubu do elity po 24 latach byłoby bez wątpienia piękną klamrą w karierze Cazorli. Niezłomnego pomocnika, który mógłby leżeć dziś nad basenem i popijać drinki z palemką, a mimo wszystko woli w wieku 40 lat, po tak poważnych perypetiach zdrowotnych, walczyć o sukces ukochanej drużyny. Chapeaus bas.