Liverpool popada w przeciętność. Wielki potencjał został zmarnowany, Klopp nie jest bez winy. "Muszą odejść"
Po latach sukcesów, w których klub walczył o najwyższe cele, kibicom Liverpoolu ufundowano terapię szokową. W bieżących rozgrywkach "The Reds" zostali zdegradowani do rangi średniaka, a samo wywalczenie awansu do przyszłej edycji Ligi Mistrzów jawi się już nie jako realny cel, ale marzenie, które w dodatku trudno będzie zrealizować. Na drodze do jego spełnienia stoją bowiem nie tylko rywale, nie mający najmniejszego zamiaru odpuszczać, ale także... sam Liverpool. Popełniono bowiem wiele wewnętrznych błędów, które pchnęły zespół w ramiona przeciętności.
Liverpool ma jeden z najbardziej poszatkowanych terminarzy w Premier League. Niektóre zespoły - między innymi Fulham i Tottenham - rozegrały już 23 spotkania. Tymczasem podopieczni Juergena Kloppa dopiero dziś zmierzą się w swoim 21. starciu. Będzie to mecz wyjątkowy, bo derbowy - na "The Reds" wyjdzie walczący o utrzymanie Everton, który w ostatnim czasie wprawił wszystkich w osłupienie wygrywając 1:0 (0:0) z liderującym Arsenalem. Niemniej mniejsza liczba spotkań nie stoi na przeszkodzie do wyciągnięcia wniosków z postawy "The Reds", wszak pewne sprawy narzucają się same. Bieżąca kampania jest dla zespołu z Anfield wyjątkowo bolesnym doświadczeniem. Dość powiedzieć, że strata do czwartego Newcastle United wynosi 12 punktów. Oczywiście, Liverpool może wygrać dwa kolejne starcia i znacznie zmniejszyć różnicę, ale obecnie nikt na to nie liczy.
Pesymizm jest związany przede wszystkim z grą utytułowanej drużyny, która tylko odbija się od jednego rozczarowującego rezultatu do drugiego. Ostatni raz "The Reds" wygrali w lidze 30 grudnia 2022 roku, gdy ledwo-ledwo pokonali Leicester City 2:1 (2:1). Potrzeba było do tego kuriozalnego występu Wouta Faesa, który strzelił wówczas dwa gole samobójcze. Jeśli chcemy przejść do bardziej przekonującego zwycięstwa, trzeba cofnąć się do 26 grudnia i dość komfortowego 3:1 (2:0) z Aston Villą, dowodzoną już przez Unaia Emery'ego. Prawdziwym kłopotem może być natomiast odnalezienie meczu, w którym zawodnicy Kloppa wrócili do domu z tarczą i nie stracili przy tym żadnej bramki. Z pomocą przyjdzie dopiero październik i starcie z West Hamem United zakończone wynikiem 1:0 (0:0). Warto jednak zaznaczyć, że wówczas też nie wszystko wypaliło perfekcyjnie, bo przecież Jarrod Bowen zmarnował rzut karny w pierwszej połowie.
Już wstępne spojrzenie na wyniki Liverpoolu pozwala zatem dostrzec, że drużyna zmaga się w tym sezonie z wyraźnym brakiem przekonujących zwycięstw. Tak, udało się zdobyć 29 punktów, ale kibice z utęsknieniem czekają na prawdziwie wielki triumf. Tymczasem niewiele wskazuje na to, aby taki miał nadejść w niedługim czasie. W tabeli uwzględniającej 10 ostatnich meczów, "The Reds" znajdziemy dopiero na 13. pozycji. Są nie tylko za rewelacyjnymi Brentford i Brighton, ale też Nottingham Forest, Leicester City oraz Wolverhampton. Średnia punktowa 1,3 i zawstydzająca liczba 16 straconych bramek. Stwierdzenie, że Anfield nie dzieje się dobrze jest banałem, ale trzeba to sobie uzmysłowić, aby w ogóle zacząć mówić o lepszej przyszłości.
Problem w tym, że w czerwonej części miasta Beatlesów nie wszyscy zdają się mieć na to ochotę.
Każdy funt ma dwie strony
Pod względem finansowym Liverpool należy do jednych z najbardziej zdrowych klubów w Premier League. "The Reds" rzadko decydują się na wielkie transfery, a jeśli już to robią, to wcześniej przygotowują odpowiedni grunt. Zwykle oznacza on sprzedanie kilku zawodników, nawet jeśli pełnią oni ważną rolę w układance Kloppa. Tak stało się między innymi z Sadio Mane, którego odejście częściowo zrekompensowało sprowadzenie Nuneza. Wcześniej działo się podobnie, co dobrze pokazuje bilans wydatków i przychodów z ostatnich czterech sezonów:
- 2019/20 - 34 miliony euro przychodu
- 2020/21 - 66 milionów euro strat
- 2021/22 - 57 milionów euro strat
- 2022/23 - 56 milionów euro strat
Łącznie 134 miliony euro na minucie - z jednej strony wydaje się kwotą dużą, ale z drugiej jest stosunkowo niewielką, jeśli zestawimy ją z bilansem innych gigantów angielskiego futbolu. Tottenham, Chelsea, Manchester United, Manchester City - wszyscy w Excelu wypadają zdecydowanie "gorzej", chociaż właściciele części z nich też są określani mianem skąpców, albo w ogóle znajdują się na dobrej drodze do opuszczenia klubu. Nie przeszkodziło im to jednak w większym inwestowaniu w zespół niż czynią to Amerykanie z Anfield.
Obecnie na Wyspach mówi się o sprzedaży Manchesteru United oraz Liverpoolu właśnie. W oba zespoły mają trafić środki z Bliskiego Wschodu, ale w obu wypadkach daleko jeszcze do finalizacji. Najnowsze doniesienia wskazują natomiast, że w trakcie letniego okienka transferowego 2023 Liverpool będzie miał stosunkowo ograniczone pole manewru, chociaż niektórzy piłkarze wręcz rwą się do tego, aby założyć koszulkę z Liverbirdem na piersi. Dziennikarz Jacque Talbot poinformował, że Josko Gvardiol - jeden z najlepszych obrońców młodego pokolenia - chciałby trafić na Anfield. Sprowadzenie Chorwata jest jednak "zbyt kosztowne", dlatego sztab szkoleniowy ma rozglądać się za tańszymi alternatywami. Tym samym wskazuje się choćby na Jarrada Branthwaite'a - zawodnika Evertonu, który obecnie występuje na wypożyczeniu PSV.
Różnica marki i umiejętności jawi się jako wyraźna i oczywista. Wspomniany Anglik jest oczywiście tylko przykładem, ale też wyjątkowo wdzięcznym, bo dobrze obrazującym działanie włodarzy, którzy sami implikują proces powolnej degradacji zespołu. Zamiast ściągać klasowych graczy, od których można wymagać natychmiastowego wpływu na zespół, Liverpool szusuje po nieprzekonujących nazwiskach, mających jedynie funkcję wypełniacza - wszystko ponad to jest traktowane jako sukces oszczędnej polityki transferowej lub szkoleniowego geniuszu Kloppa. To idea ciekawa, ale problem w tym, że w 2023 roku nie można tak prowadzić klubu mającego walczyć o najwyższe laury w świecie futbolu. Szczególnie dotyczy to zespołów angielskich, gdzie stawki są zazwyczaj skrajnie wygórowane.
Należy przy tym zauważyć, że amerykańscy właściciele - traktowani tutaj jako główny kurek zwalniający środki na wzmocnienia - wykazują się pewną niekonsekwencją. Osobnym przypadkiem jest sprowadzenie Nuneza, gdzie pierwszy raz od dawna postanowiono spełnić właściwie wszystkie żądania klubu sprzedającego, ale intrygująca jest również historia Matheusa Nunesa. Jeszcze przed sezonem 2022/23 Liverpool miał możliwość sprowadzenia portugalskiego pomocnika. Uznano jednak, że skoro już rozbito bank na napastnika z Urugwaju, to kolejny transfer mogący pochłonąć ponad 40 milionów euro jest niemożliwy do zrealizowania. Jakkolwiek nie byłoby to dalekie od prawdy, Nunes ostatecznie przeniósł się do Premier League, ale do Wolverhampton. Nie minęło pół roku, a "The Reds" wyrazili gotowość kupienia 24-latka za kwotę o kilkanaście milionów większą niż w sierpniu zeszłego roku oczekiwał Sporting.
Jednocześnie intrygujący jest moment wypłynięcia doniesień dotyczących możliwego transferu zawodnika "Wilków". Pojawiły się one w momencie wzmożonej krytyki władz klubu i prawdopodobnie miały na celu jedynie przypudrowanie sytuacji, uspokojenie emocji. Za kulisami nie wydarzyło się natomiast nic konkretnego, bo żaden z najbardziej wiarygodnych dziennikarzy związanych z Liverpoolem, nie potwierdził faktu złożenia wstępnej oferty. Wszystko przypomina zatem grę, w której kibice są wodzeni za nos i koniec końców wyprowadzani w pole. Nadzieje pojawiają się tak szybko jak gasną, a najbardziej cierpi na tym sam zespół i szkoleniowiec. Klopp od wielu lat stara się robić dobrą minę do złej gry i tłumaczyć absurdy - stał się nawet rzecznikiem nieoficjalnego Związku Informowania o Braku Pieniędzy - ale w ostatnim czasie jego praca stała się wyjątkowo niewdzięczna.
Krótkowzroczność matką wynalazków
Zapowiedzią komplikacji mogła być kontuzja Virgila van Dijka w 2020 roku, która wykluczyła Holendra na ponad 250 dni. W tym czasie Liverpool rozegrał 45 oficjalnych spotkań. Mimo tego włodarze nie zdecydowali się na ściągnięcie żadnego obrońcy, który mógłby z pełną odpowiedzialnością zająć miejsce kluczowego stopera. Zamiast tego stawiano na rozwiązania o niskiej jakości, zmuszając Kloppa do tego, by wyraźnie majstrował w ustawieniu pierwszej jedenastki. To właśnie w tym okresie "The Reds" mogli pochwalić się duetami: Fabinho - Matip, Fabinho - Williams, czy też Phillips - Kabak. Ten ostatni stanął nawet przed zadaniem powstrzymania Realu Madryt w ćwierćfinale Ligi Mistrzów, gdzie skończyło się na 3:1 (3:1, 0:0) na korzyść "Królewskich".
Jakkolwiek duet ten zbierał niezłe recenzje, to znakomicie świadczył o ograniczonym wsparciu dla szkoleniowca z Niemiec. W wypadku większości renomowanych drużyn strata arcyważnego piłkarza wiązałaby się z jakościowym transferem w trybie pilnym - wystarczy spojrzeć na zachowanie Manchester United, którego szefowie sprowadzili Marcela Sabitzera w miejsce Christana Eriksena. Liverpool takich ruchów nie podejmował, co wówczas zakończyło się trzecią pozycją w Premier League, a zatem wynikiem cokolwiek przyzwoitym. Być może był to nawet wynik zbyt dobry, bowiem włodarze uznali, że podobne praktyki zdadzą egzamin także w przyszłości.
Do tej pory nie odnaleziono przecież żadnego lekarstwa na fatalnie funkcjonujący środek pola "The Reds". Chociaż strefa ta prosi się o wzmocnienie, właściciele pozostają nieubłagani. Nie chcą dokonywać serii wielkich transferów, a jednocześnie ich skąpstwo w poprzednich latach doprowadziło do sytuacji, gdy takie kroki jawią się jako jedyne wyjście. Na dobrą sprawę Klopp nie ma nikogo, kto byłby w stanie unieść na swoich barkach ciężar odpowiedzialności całej drugiej linii. Temu zadaniu na pewno nie podoła Thiago, bo Hiszpan częściej jest kontuzjowany niż imponuje swoją grą. Podobnie sprawy mają się z Nabym Keitą, zaś Jordan Henderson oraz Fabinho obniżyli loty do tego stopnia, że nie ma dla nich miejsca w pierwszym składzie, chociaż konkurencja wydaje się niewielka.
Wobec tego Klopp szyje ze skrawków materiału. Próbował między innymi z Harveyem Elliottem i Curtisem Jonesem, którzy jednak okazali się krótkoterminowymi rozwiązaniami. Zaczęli z wysokiego C, ale stopniowo zaczęli dostosowywać się do przeciętności całego zespołu. Teraz zaś przed szansą stanął Stefan Bajcetić, będący bodaj ostatnią nadzieją "The Reds" na wyciągnięcie pozytywów z trwającego obecnie sezonu. Hiszpan, którego sylwetkę przedstawialiśmy już TUTAJ, jest przy tym skrajnie niedoświadczonym zawodnikiem i naturalne, że dobre spotkania będzie przeplatał naprawdę słabymi. Jednocześnie pozostaje jednym z najlepszych pomocników Liverpoolu, co tylko pogłębia absurd sytuacji na Anfield.
Ciekawy przypadek Juergena K
Rzecz jasna winy za zaistniałą sytuację nie ponosi tylko zarząd oraz zawodnicy, którzy formę zostawili gdzieś w poprzednim sezonie. Odpowiedzialność leży także po stronie Juergena Kloppa, który nie potrafi znaleźć wyjścia z tarapatów. Stwierdzenie, że Liverpool dysponuje obecnie kadrą gorszą niż Fulham lub Brentford byłoby stwierdzeniem na wyrost. Problem w tym, że o ile "The Cottagers" oraz "The Bees" potrafią świetnie dostosować się do swoich rywali, wykorzystać ich słabości przy jednoczesnym tuszowaniu swoich mankamentów, o tyle Liverpool uparcie stara się grać tę samą muzykę, chociaż pianista stracił rękę, wokalista śpiewa do prysznica, gitarzyście wyrwano dwie struny, a perkusista wali w zestaw bongosów z Donkey Konga. To już po prostu nie jest heavy metal.
Niemiec stara się przy tym odwracać uwagę od prawdziwego źródła rozczarowujących wyników, czyli gorszego okresu swojej pracy oraz gry samych piłkarzy. Regularnie skupia się na elementach pobocznych, zrzucając, kolejny już raz, maskę dobrego wujka, uśmiechającego się do wszystkich. Kloppowi przeszkadza murawa, przeszkadzają rywale, pogoda, złe decyzje sędziowskie, terminarz, ale temat faktycznej dyspozycji Liverpoolu jest zwykle omijany. Środek ciężkości dyskusji zostaje przeniesiony w inne miejsce, co szczególnie dotyczy konferencji po spotkaniach, gdy jego podopieczni zanotowali wstydliwy występ. Niemiec tym samym tworzy narrację zespołu pokrzywdzonego, ale czyni to dość nieudolnie, bo bez oparcia o rzeczywiste argumenty. Jeszcze w grudniu 2022 roku "Sky Sports" opublikowało raport dotyczący błędnych decyzji podjętych przez VAR. Wykryto sześć takich przypadków, ale w żadnym z meczów "The Reds" nie byli stroną poszkodowaną. W ciągu następnych dwóch miesięcy nic się pod tym względem nie zmieniło.
- Nie mam pojęcia, jak można było uznać trzeciego gola. Obrońca został pchnięty w plecy, stracił kontrolę i upadł. A sędziowie chowają się za zwrotem, że nie było to oczywiste przewinienie. To są sytuacje, które wymagają wyjaśnienia - złościł się Klopp po meczu z Brentford (1:3), gdzie Ibrahima Konate popełnił kosztowny błąd, co poskutkowało kolejnym trafieniem "The Bees".
Jednocześnie wyobrażenie sobie Liverpoolu bez Kloppa jest w gruncie rzeczy niemożliwe. Każda drużyna musi się w pewnym momencie zmierzyć z odejściem szkoleniowca, który prowadził ją przez lata, ale na Anfield ten moment chyba jeszcze nie nadszedł. Trudno bowiem wymyślić kogokolwiek lepszego, kto byłby w stanie przejąć drużynę pogrążoną w kryzysie i wyprowadzić ją na prostą. Jeśli nie zrobi tego człowiek, który każdy kąt zna od podszewki, to może się okazać, że zadanie w gruncie rzeczy jest trudniejsze niż misje Toma Cruise'a w popularnej serii filmów. "The Reds" czekają wielkie zmiany, powinny się one zacząć najszybciej jak to tylko możliwe, ale jednoczesne dokonywanie rewolucji kadrowej, właścicielskiej, gabinetowej i szkoleniowej jest proszeniem się o jeszcze większy kłopot. A w pewnych aspektach Liverpool po prostu potrzebuje spokoju.
Klopp pod pewnym względem go gwarantuje. Nawet jeśli styl jego wypowiedzi zyskał w ostatnim czasie mnóstwo wrogów i właściwie żadnego zwolennika, to jest to postać, która nie pozwoli skrzywdzić osób stojących za nim. W ostatnich tygodniach doświadczony szkoleniowiec - niczym przez lata Jose Mourinho - zaczął brać na siebie pełną odpowiedzialność za serię porażek. Niewykluczone, że zawodników "The Reds" trawią także problemy mentalne, zatem postawa szkoleniowca ma niesamowite znacznie. Na ich szczęście pozostaje ona niezmienna, bo choćby się waliło i paliło, Niemiec będzie pierwszym na linii strzału. To poświęcenie, na które niewielu byłoby w stanie się zdobyć.
Konieczna rewolucja
Wobec tego najważniejszym zadaniem stojącym przed Liverpoolem wydaje się przeprowadzenie rozsądnej wymiany kadrowej. Ten zespół zbyt długo cierpiał z powodu niedostępności świeżego powietrza i wiary w zawodników, którzy kiedyś odnosili wspaniałe sukcesy, a teraz są już po drugiej stronie rzeki. Jest to problem doskonale znany Kloppowi, bo zmagał się z nim także w Mainz i Borussii Dortmund - nie potrafił definitywnie podziękować tym piłkarzom, którym zawdzięczał swoje największe triumfy. W wypadku "The Reds" musi być inaczej, bo inaczej zespół ten nie wykorzysta swojego potencjału, drzemiącego przecież w większości zawodników. To nie jest najmłodsza drużyna w Premier League, ale też trudno mówić o składzie zupełnie przestarzałym - van Dijk, Mohammed Salah, Alisson mają przed sobą jeszcze kilka lat gry na najwyższym poziomie, o ile otoczy się ich odpowiednimi zawodnikami.
Budżet i możliwości szatni nie są jednak z gumy, dlatego konieczna jest swoista wyprzedaż. Opisywana wcześniej polityka bylejakości doprowadziła do sytuacji, w której drużyna wydaje się pełna, ale jest to sztuczne napompowanie powietrzem. Liderzy zostali przykryci warstwą zawodników przeciętnych, a tych należałoby po prostu sprzedać lub nie proponować im nowego kontraktu. Żeby przekonać się o skali problemu, wystarczy spojrzeć na wyselekcjonowaną listę piłkarzy będących pod kreską - czy to ze względu na wiek, czy formę i rzeczywistą przydatność.
W zestawieniu nie został uwzględniony żaden zawodnik U-21, gdyż ich umiejętności mogą wystrzelić w absurdalnie krótkim czasie.
- Adrian - 1 mecz w tym sezonie - 33 lata - kontrakt do 30 czerwca 2023 roku,
- Joe Gomez - 26 meczów w tym sezonie - 25 lat - kontrakt do 30 czerwca 2027 roku,
- Nathaniel Phillips - 7 meczów w tym sezonie - 25 lat - kontrakt do 30 czerwca 2027 roku,
- Naby Keita - 11 meczów w tym sezonie - 28 lat - kontrakt do 30 czerwca 2023 roku,
- Arthur - 2 mecze w tym sezonie - 29 lat - wypożyczenie do końca sezonu,
- Alex Oxlade-Chamberlain - 11 meczów w tym sezonie - 29 lat - kontrakt do 30 czerwca 2023 roku,
- James Milner - 24 mecze w tym sezonie - 37 lat - kontrakt do 30 czerwca 2023 roku,
- Roberto Firmino - 21 meczów w tym sezonie - 31 lat - kontrakt do 30 czerwca 2021 roku.
W większości są to zawodnicy nieprzydatni z boiskowego punktu widzenia. Wypożyczenie Arthura stało się symbolem fatalnego zarządzania Liverpoolem, zaś dalsze korzystanie z Milnera świadectwem rozmaitych problemów w składzie. Anglikowi zdarzają się występy, gdzie jest w stanie obronić swoją pozycję, ale też w głowie pozostają obrazki, gdy weteran musi zmagać się z dynamiką młodych piłkarzy pokroju Mychajło Mudryka. Nie świadczy to o "The Reds" najlepiej, gdy odpowiedzią na problemy Trenta Alexandra-Arnolda oraz Thiago jest gracz, który swoją karierę w Premier League zaczynał ponad 20 lat temu.
- Klopp sam powiedział, że Liverpool potrzebuje odświeżenia i nowego startu, ale wydaje mi się, że jednocześnie nie chce zaakceptować malejącego znaczenia Roberto Firmino oraz faktu, że James Milner od kilku lat jest graczem drugorzędnym - zauważył Jamie Carragher.
Oczywiście wyliczankę zawodników, którzy mogą (i powinni) pożegnać się z Anfield już latem można ciągnąć znacznie dłużej - są przecież Thiago czy Jordan Henderson - ale legenda Liverpoolu zwróciła uwagę na inne bardzo ciekawe zagadnienie, któremu blisko jest do stania się realnym problemem. Nieco w cieniu całego splendoru pochłoniętego przez boisko rozgrywa się wewnętrzna walka na stanowiskach dyrektorskich. Z "The Reds" odszedł już Michael Edwards, czyli człowiek odpowiedzialny za wyśmienite wyniki sprzedażowe. Na stanowisku dyrektora sportowego zastąpił go Julian Ward, ale Anglik też szykuje się do wyprowadzki - swoją kadencję zamierza zakończyć latem 2023 roku, a zatrudnieniem działacza rzekomo interesuje się Ajax. Tym samym angielski klub znowu zostanie bez specjalisty sprawującego jeden z najważniejszych urzędów.
Edwards i Ward stanowili swoisty bufor, rozbijali władzę, która coraz mocniej koncentrowała się w rękach samego Kloppa. Gdy ich zabranie, Niemiec może mieć niemal nieograniczone pole do popisu, co wcale nie gwarantuje sukcesu. Carragher jedynie zaznaczył kwestię przywiązywania się do piłkarzy poza odpowiednim poziomem, ale wobec zakulisowych zmian nie można wykluczyć, że będą oni dalej trzymani w bezpiecznym miejscu, co w zrozumiały sposób negatywnie rzutuje na potencjalny rozwój. Chociaż więc Klopp jawi się jako postać nieodzowna w procesie odbudowania potęgi Liverpoolu, rewolucja powinna dotyczyć również jego osoby. Nie jest niczym złym, jeśli po siedmiu latach stajesz się do kogoś przywiązany. Czymś złym jest moment, w którym brakuje kogokolwiek, kto byłby w stanie uświadomić ci popełniany błąd.