Lewandowskiemu dał się przepchnąć tylko raz, Smolarkowi wkładał palec w tyłek. Wspominamy Manuela Arboledę
W naszym kraju spędził ponad osiem lat. Był prawdziwą skałą. Nie do przejścia dla większości napastników, którzy próbowali sforsować defensywę najpierw Zagłębia Lubin, a później Lecha Poznań. Na treningach odbijał się od niego Robert Lewandowski, piłkę z siatki po jego strzale musiał wyjmować bramkarz Manchesteru CIty, a w Polsce zaczęło się mówić nawet o jego ewentualnej grze z orzełkiem na piersi. Manuel Arboleda dał się zapamiętać zarówno ze świetnej gry, jak i wielu... niecodziennych sytuacji. Dziś wspominamy jedno i drugie.
Zimą 2006 roku podpisał kontrakt z “Miedziowymi”, wzmacniając drużynę, która przerwę między rundami spędziła na piątej pozycji w Ekstraklasie. Do końca sezonu zagrał w trzynastu meczach, znacząco przyczyniając się do tego, że Zagłębie zakończyło rozgrywki na trzecim miejscu w tabeli.
Jezus, Zagłębie, Smuda, Michniewicz
A później było jeszcze lepiej. Przyszła historyczna kampania 2006/2007, zakończona sensacyjnym tytułem mistrzowskim dla klubu z Lubina. Kolumbijczyk rozwinął już wówczas skrzydła całkowicie. Trzymał w ryzach defensywę, do tego sam co rusz straszył rywali przy stałych fragmentach gry. Przez cały sezon strzelił cztery gole. Ten ostatni w 30. kolejce. Na Łazienkowskiej. W meczu, który dał “Miedziowym” tytuł.
Zagłębie celebrowało w Warszawie mistrzostwo, a “Maniek” pokazał światu koszulkę, która doskonale zapadła wszystkim w pamięć: “Dziękuje Jezus, Zagłębie, F. Smuda, Cz. Michniewicz”.
Dziś, po latach, trudno właściwie określić, czy Arboledę bardziej wspominamy, bo był naprawdę świetnym jak na warunki naszej Ekstraklasy defensorem, czy jednak przez pryzmat jego barwnych wypowiedzi i licznych incydentów, których bywał bohaterem. Pewnie prawda leży gdzieś po środku.
Bogata gablota
Przez osiem lat w Polsce, Arboleda zdążył:
- zdobyć dwa tytuły mistrzowskie (z Zagłębiem i Lechem),
- wygrać Puchar Polski,
- wygrać Superpuchar Polski,
- zagrać kilkadziesiąt spotkań w europejskich pucharach, w tym kilkanaście w rozgrywkach grupowych LE i kilka w późniejszej fazie pucharowej,
- awansować z grupy Ligi Europy, mimo rywalizacji z takimi zespołami jak Juventus, Manchester City i Red Bull Salzburg,
- strzelić gole tym dwóm ostatnim, a także w meczach z Udinese czy Dnipro
- zagrać ponad 200 spotkań w barwach polskich klubów i zdobyć 22 bramki
Co więcej, Kolumbijczyk przekonuje też, że tylko raz dał się przepchnąć Robertowi Lewandowskiemu. A to jest warte więcej od pieniędzy, których zresztą Arboleda zarabiał - zwłaszcza w Lechu - naprawdę sporo.
- Stało się to na naszym pierwszym wspólnym treningu, na który przyszedłem po czteromiesięcznej pauzie. Mieliśmy gierkę 1 na 1 i chyba go nie doceniłem. Po zajęciach byłem niesamowicie zmęczony - tłumaczył się w swoim stylu Arboleda.
“Maniek” do reprezentacji
Kolumbijczyk spisywał się na tyle dobrze, że głośno zaczęło mówić się o jego powołaniu do polskiej kadry. Zwłaszcza, że Biało-Czerwonych prowadził wtedy Franciszek Smuda, nie będzie przesadą stwierdzenie - polski ojciec Arboledy, który prowadził go zarówno w Lubinie, jak i później Poznaniu.
Nie brakowało entuzjastów takiego pomysłu. Byli też zdecydowani przeciwnicy. Ostatecznie nic z tego nie wyszło, ale temat wracał… choćby wtedy, gdy doszło do historycznego starcia Arboleda vs Smolarek.
Podczas meczu Lecha z Polonią między wspomnianą dwójką mocno iskrzyło. Najpierw Smolarek raz potraktował rywala łokciem, ale wtedy jeszcze mu się upiekło. Gdy jednak niedługo później poprawił po raz drugi, został wyrzucony z boiska. Tłumaczył później, że… Arboleda chciał mu włożyć gdzieś palec. Można się tylko domyślać… gdzie.
Tu sytuacja z boiska:
A tu ciąg dalszy, już z tunelu:
Na nagraniu nie uchwycono jednak dość istotnych słów Kolumbijczyka. - Od kiedy Smuda powiedział: Maniek do reprezentacji, od razu zaczęły się problemy. Nie rozumiem tego - mówił wyraźnie zdenerwowany.
No i ostatecznie z owej reprezentacji nic nie wyszło. Chociaż Smuda na Euro 2012 zebrał sobie zespół niemal w połowie złożony z “farbowanych lisów”, to zabrakło wśród nich stopera Lecha. - Nie potrzebuję w kadrze Arboledy w takiej formie. Chciałem go, jak był najlepszym stoperem ligi - komunikował ówczesny selekcjoner w rozmowie z “Przeglądem Sportowym”.
Wiecznie pokrzywdzony
Arboleda wmówił sobie, że wszyscy są przeciwko niemu. Piłkarze, sędziowie, kibice, dziennikarze. Każdy mu zazdrościł. Nikt go nie rozumiał. Podpadł choćby arbiter, który prowadził wyjazdowe starcie Lecha z Jagiellonią.
Z czasem coraz rzadziej mogliśmy go kojarzyć z dobrej dyspozycji piłkarskiej. Posypało się zdrowie, na kark wpadało coraz więcej wiosen, a Arboleda tracił przez to swoje największe walory: niezłą - jak na obrońcę - szybkość i potężną siłę. Przez trzy ostatnie sezony - od 2011/2012 do 2013/2014 zagrał łącznie tylko w 41 meczach. Wliczając w to również spotkania pucharowe.
10 marca 2014 roku po raz ostatni wystąpił w koszulce Lecha. Rozegrał ostatni mecz na polskiej ziemi. I zakończył ten ośmioletni etap z przytupem, bo trafił do siatki w zremisowanym starciu z Widzewem.
Był piłkarzem specyficznym, bo sam świetnie potrafił korzystać ze swojej siły, niejednokrotnie tłamsząc drobniejszych rywali (a drobniejsi byli chyba wszyscy), ale gdy sam został lekko trącony, zwijał się z bólu przez pięć minut. Niejednokrotnie nazywano go przez to płaczkiem.
Interesy z ojczymem Jamesa
Ale żeby się nad Kolumbijczykiem nie pastwić, trzeba przyznać, w swojej najlepszej formie był zdecydowanie jednym z najlepszych defensorów w historii naszej ligi. Wśród gości z zagranicy wyżej można pewnie ulokować jedynie Brazylijczyka Marcelo.
Lech był jego ostatnim klubem. Po zakończeniu kariery wrócił do Kolumbii. Czym się tam zajął? Wybudował centrum handlowe i hotel, a w końcu zatęsknił też za futbolem. Wspólnie z ojczymem Jamesa Rodrigueza zainwestował w klub Tolima Real. Wraz z kilkoma tamtejszymi zawodnikami przyleciał nawet kilka lat temu do Poznania, gdzie przechodzili oni testy w Lechu i Warcie. Ostatecznie jednak w stolicy Wielkopolski nie zostali.
Manuel Arboleda to na pewno taki piłkarz, który zawsze musiał być w centrum uwagi. Jeśli nie udało mu się tego robić za pomocą piłkarskich umiejętności, stosował inne sztuczki. Takie, które wprowadzały do Ekstraklasy dużo kolorytu.
Dominik Budziński
***
Zapraszamy także do lektury naszych artykułów, dotyczących innych byłych gwiazd Ekstraklasy: Dani Quintana, Abdou Razack Traore, Prejuce Nakoulma, Maor Melikson, Kalu Uche, Donald Guerrier, Artjoms Rudnevs, Danijel Ljuboja.