Lewandowski wstał i bił mu brawo. A teraz? Sensacyjna decyzja wschodzącej gwiazdy
Zanotował bajkowy debiut w Barcelonie, niespodziewanie porzucił jednak marzenia o podboju stolicy Katalonii. Marc Guiu nie zostanie następcą Roberta Lewandowskiego.
W ostatnim czasie Barcelona wróciła do sprawdzonych metod. Klub znów odważnie stawia na młodych wychowanków, którzy nierzadko okazują się lepsi od konkurentów za grube miliony. Dziś Lamine Yamal czy Pau Cubarsi są już podstawowymi elementami drużyny i mogą nimi pozostać przez dekady. Do pierwszej drużyny coraz głośniej pukał też Marc Guiu. Spośród nowego narybku z La Masii to właśnie on zadebiutował w najbardziej spektakularnym stylu. Jego pierwszy występ na seniorskim poziomie został okraszony oklaskami ze strony gwiazd pokroju Roberta Lewandowskiego czy Frenkiego de Jonga. Wydawało się, że w perspektywie długoterminowej Hiszpan spróbuje wejść w buty “Lewego”. Teraz młody napastnik postanowił jednak odejść do Chelsea. Skąd ten ruch?
Z drzwiami i oknami
W październiku ubiegłego roku Barcelonę nawiedziła plaga kontuzji. W jednym momencie z problemami zdrowotnymi zmagali się m.in. Lewandowski, Raphinha, Frenkie i Pedri. Pod nieobecność gwiazd zespół nie radził sobie w starciu z Athletikiem rozgrywanym na Estadi Montjuic. Wtedy do akcji wkroczył człowiek jeszcze nieznany szerszej publiczności. Wystarczyły jednak dokładnie 23 sekundy, aby Marc Guiu przedstawił się całemu światu. Tyle minęło od momentu pojawienia się na murawie do strzelenia gola na wagę zwycięstwa 1:0. Nie dało się wymyślić lepszego sposobu na wejście do pierwszej drużyny. Zabrakło tylko muzycznego podkładu z Titanica, aby dopełnić filmową historię.
- Kiedy widziałem Guiu siedzącego na ławce, z jego twarzy można było wyczytać: "Trenerze, postaw na mnie". Marc ma dopiero 17 lat, ale uważam, że jest już gotowy, ma nosa do bramek. Jest utalentowany, bardzo go lubię. Patrząc na nasze problemy z kontuzjami, musimy przyjrzeć się zawodnikom, których mamy, bo w klubie jest mnóstwo talentu. Widziałem to u Gaviego, u Balde, u Yamala u Fermina. Teraz widzę to u Guiu - chwalił wtedy Xavi. - Trener powiedział mi, żebym zawsze był gotowy, bo dostanę swoją szansę. Marzyłem o tym przez całe życie - ocenił bohater meczu z Athletikiem.
W tamtym momencie napastnik przeszedł do historii. W wieku 17 lat i 291 dni został piątym najmłodszym strzelcem w dziejach Barcelony. Zepchnął na szóste miejsce nie byle kogo, ponieważ samego Leo Messiego. Wyżej w tej klasyfikacji uplasowali się jedynie Yamal, Ansu Fati, Bojan i Gavi. Losy niektórych z nich pokazują oczywiście, że wczesny start wcale nie musi stanowić preludium wielkiej kariery. W przypadku Guiu podkreślano jednak, że za wybitnym debiutem poszła jeszcze cięższa praca.
- Marc to wciąż ten sam dzieciak, którym zawsze był. Wszystko, co już wydarzyło się w karierze, nie ma wpływu na jego zachowanie. Nadal jest bardzo uprzejmy, okazuje szacunek trenerom i kolegom. Świetnie się z nim współpracuje. To bardzo inteligentny zawodnik. Potrafi stwarzać okazje i strzelać gole z niczego, a to bardzo ważny element futbolu - ocenił Jose Lana, trener młodzieżowej kadry Hiszpanii, w rozmowie z FIFA.com.
Inny niż wszyscy
Nastolatek wzbudził furorę, ponieważ jego profil nie odpowiadał archetypowi wychowanka La Masii. Barcelońska szkółka zwykle wypuszcza w świat piłkarzy technicznych, niezbyt postawnych, najczęściej filigranowych pomocników lub skrzydłowych. Myśląc gracz rodem z Barcelony, możemy mieć przed oczami Xaviego, Iniestę lub Fabregasa, a niekoniecznie kogoś w typie Guiu. Adepci akademii zwykle nie są pazerni na gole, wpaja im się, że lepiej altruistycznie znaleźć podaniem kolegę. Ale dzieciak urodzony w Granollers pokazał, że inny styl gry również może prowadzić do sukcesu. Dał się bowiem poznać jako skrajnie ofensywny snajper, który ma jeden prosty cel - strzelić gola. Nie interesuje go tiki-taka, może nie uczestniczyć w fazie kreowania akcji. Dla niego najważniejsza jest finalizacja.
- To nie jest typowy zawodnik Barcelony. Jest specjalistą w swojej dziedzinie, czyli strzelaniu goli. Może nie do końca wyróżnia się w grze kombinacyjnej, ale w ma brutalne umiejętności w polu karnym. Jest bardzo szybki i niebezpieczny, kiedy ma przed sobą przestrzeń. Jeśli chodzi o pressing, jest zwierzęciem, nigdy nie odda piłki za darmo - opisał na łamach Sportu Ivan Carrasco, trener z La Masii.
Wydawało się zatem, że Guiu może być szykowany jako następca Roberta Lewandowskiego. W paru wywiadach przyznał nawet, że “Lewy” był jednym z jego idoli w dzieciństwie. Podpatrywał zagrania Polaka, sposoby na radzenie sobie z obrońcami, oglądał kompilacje z dziesiątkami czy nawet setkami bramek. Po jednym z trafień w młodzieżowej reprezentacji Hiszpan nawet wykonał cieszynkę RL9. W końcu wylądowali w jednej drużynie. Ale nie na długo.
Złe zarządzanie
Guiu z przytupem wszedł do Barcelony. Debiut na krajowym podwórku okrasił wspomnianym golem z Athletikiem. W Lidze Mistrzów potrzebował zaledwie 33 minut, aby też trafić do siatki. Później proces wdrażania do pierwszej drużyny został jednak wyhamowany. W drugiej połowie sezonu Hiszpan znacznie rzadziej gościł na murawie. Musiał nawet wrócić do drużyny rezerw, z którą w ostatnich dniach nie udało mu się uzyskać awansu na drugi poziom rozgrywkowy. W międzyczasie do klubu ściągnięto kolejnego napastnika, Vitora Roque.
- Transfer Roque nie ma wpływu na szanse gry dla Guiu. Obaj są częścią projektu, to przyszłość Barcelony - podkreślał Xavi w styczniu.
Roque oczywiście nie został zbawcą Katalończyków. Przejął jednak część minut, które mógł otrzymać Guiu. W tym sezonie Brazylijczyk rozegrał ich 367, Hiszpan tylko 182. Próbka jest stosunkowo niewielka, ale liczby pokazują, że mamy do czynienia z innym rodzajem napastnika. Obaj strzelili w tym czasie po dwa gole. Hiszpan potrzebował do tego zaledwie czterech celnych strzałów, Brazylijczyk siedmiu. Wychowanek “Barcy” dwukrotnie trafił do siatki, chociaż jego wskaźnik oczekiwanych goli wyniósł tylko 1,1. Vitor wykręcił 2,5 xG, zatem zdobył mniej bramek niż powinien.
Warto też zwrócić uwagę na stosunek łącznej liczby strzałów do celnych podań. U Guiu wynosi 10 do 11, u Roque 15 do 67. Ewidentnie widać zatem, że tylko jeden z nich jest nastawiony na ciągłe nękanie bramkarzy. Jeśli dostanie piłkę, to nie szuka partnerów, próbuje znaleźć gola. Z kolei gracz sprowadzony z Athletico Paranaense na razie na siłę próbuje dostosować się do bardziej barcelońskiego stylu. Adaptacja pod okiem Xaviego nie była zbyt owocna. Być może sytuacja zmieni się za kadencji Hansiego Flicka. Nowy trener nie będzie musiał dzielić minut między młodymi napastnikami, ponieważ jeden z nich już spakował walizki.
London calling
- Barcelona źle zarządzała Guiu. Wystawiano go w pierwszej drużynie bez uzgodnienia nowego kontraktu i wyższej klauzuli. Rok temu Chelsea wydała 16 mln euro na brazylijskiego napastnika, teraz może zapłacić tylko 6 mln euro za piłkarza, który jest już przystosowany do gry w Europie - stwierdził Joaquim Piera, dziennikarz Sportu.
Temat transferu Guiu rozwinął się w błyskawicznym tempie. Najpierw Gerard Romero przekazał, że Chelsea skorzysta z klauzuli odstępnego. Następnie Fabrizio Romano potwierdził, że “The Blues” wykupią 18-latka za 6 mln euro. W międzyczasie Luis Rojo z dziennika Marca poinformował o szczegółach negocjacji. Barcelona chciała przedłużyć kontrakt z napastnikiem, oferując mu pensję na poziomie 2 mln euro brutto. Z kolei londyńczycy mieli zaproponować trzy razy większą kasę. To wystarczyło.
Sama decyzja o odejściu nie jest może wielkim szokiem. Guiu miał prawo podjąć się nowego wyzwania ze względu na brak gwarancji gry. Lewandowski pozostanie w Barcelonie na kolejny sezon, a Roque na razie też nie rusza się z klubu. Dziwić może jednak wybór kolejnego przystanku w karierze. Trafi bowiem do zespołu, który masowo skupuje talenty z całego świata. Jedynie część z nich otrzymuje jednak prawdziwą szansę.
W sierpniu 2023 roku Chelsea wydała wspomniane 16 mln euro na Deivida Washingtona. Napastnik od tego czasu rozegrał 28 minut w pierwszej drużynie "The Blues". W ubiegłym roku za 12 mln euro sprowadzono też Davida Datro Fofanę. Rozegrał on na Stamford Bridge 113 minut, po czym został odesłany na wypożyczenia do Unionu Berlin i Burnley. Tak naprawdę spośród sprowadzonych napastników przebił się jedynie Nicolas Jackson. Senegalczyk momentami irytował nieskutecznością, ale zakończył sezon z solidnym dorobkiem 17 bramek i sześciu asyst w 44 występach. W efekcie Enzo Maresca ma obecnie do dyspozycji Jacksona, Washingtona, Fofanę i Armando Broję, którego jeszcze nie sprzedano. Brytyjska prasa donosi też o zainteresowaniu Alexandrem Isakiem, gwiazdę Newcastle. Czy w takich okolicznościach Guiu może realnie powalczyć o pierwszy skład? Inna odpowiedź niż "nie" byłaby kłamstwem.
Najprawdopodobniej Hiszpan po transferze zostanie od razu odesłany na wypożyczenie. Opcją są przenosiny do Strasbourga, klubu-satelity, którym również zarządza Todd Boehly. Tam 18-latek prawdopodobnie dostałby faktyczną szansę na pokazanie własnych umiejętności. Wiemy jednak, że Chelsea potrafi jednocześnie mieć na wypożyczeniach dziesiątki utalentowanych piłkarzy, z których tylko część przebija się później do składu. Oczywiście tylko teoretyzujemy, ponieważ Guiu równie dobrze może zachwycić Mareskę w presezonie, wygryźć Jacksona i stać się nową rewelacją Premier League. Ten optymistyczny scenariusz jest jednak znacznie mniej realny.
Czas pokaże, czy Barcelona będzie pluć sobie w brodę, wypuszczając takiego gracza za 6 mln euro. Jedno wiemy na pewno. Robert Lewandowski już nie będzie oklaskiwać kolejnych goli Marka Guiu.