Lewandowski ma kontrakt i basta? Niekoniecznie. RL9 zasłużył, by Bayern traktował go wyjątkowo

Lewandowski ma kontrakt i basta? Niekoniecznie. RL9 zasłużył, by Bayern traktował go wyjątkowo
Szymon Gorski/Pressfocus
Robert Lewandowski dokładnie wiedział, co chce przekazać na wtorkowej konferencji, mówiąc o odejściu z Bayernu. Owszem, “Lewy” ma jeszcze rok kontraktu i jest pracownikiem klubu, tyle że powinien być traktowany na innych zasadach niż przykładowy Benjamin Pavard. Zasłużył na to.
- Moja historia w Bayernie dobiegła końca. Nie wyobrażam sobie dalszej dobrej współpracy. Mam nadzieję, że Bayern nie będzie mnie zatrzymywał tylko dlatego, że może to zrobić.
Dalsza część tekstu pod wideo
Robert Lewandowski zaczął wtorkową konferencję prasową reprezentacji Polski w stylu Alfreda Hitchcocka. Od trzęsienia ziemi. Chyba nigdy wcześniej nie słyszeliśmy z jego ust tak jednoznacznego i konfrontacyjnego przekazu. Uchodzi przecież za modelowego profesjonalistę, który waży słowa i nie szuka otwartego konfliktu. Swego czasu zarzucano mu przecież, że jest medialnie mdły, że w jego słowach nie ma treści, że często jest aż nazbyt dyplomatyczny. Ale to nie do końca była prawda. Robert może nigdy nie walił przekazem między oczy, jak ma to w zwyczaju choćby Rafał Gikiewicz, ale często przemycał między wierszami to, co sam chciał wypuścić w świat. Lewandowski jest nie tylko świadomym sportowcem, ale i bardzo świadomym mówcą. Dokładnie wie, co, kiedy oraz komu może i chce publicznie powiedzieć i bardzo starannie dobiera słowa. Nie inaczej było też i we wtorek.

Inne prawa

Zastanawiam się, kto był bardziej zszokowany tym wystąpieniem “Lewego” - kibice i dziennikarze, czy szefostwo Bayernu. Bo nie mam wątpliwości, że w Monachium nie byli przygotowani na taki scenariusz. Nie przypuszczali, że ich “dziewiątka” postawi sprawę na ostrzu noża. Wierzyli, że są panami sytuacji, gdyż mają z nim ważny kontrakt. Można powiedzieć, że na swój sposób znowu go nie docenili. Mówiąc obrazkowo - zagrali na posiadanie, ale stracili piłkę i nadziali się na błyskawiczną kontrę. Oliver Kahn mówił we wtorek na gorąco w “Sport1”, że nie ma pojęcia, dlaczego Robert obrał taką drogę i że tego typu publiczne wypowiedzi nikomu nie pomogą. No to ja sobie myślę, że publiczne stwierdzenie sprzed kilku dni “Robert zostaje i basta!”, też nikomu nie pomogło, a wręcz zaszkodziło. Samemu Kahnowi, który teraz jest w bardzo trudnym położeniu. Czego by nie zrobił, będzie miał problem. Rummenigge mówił ostatnio, że nie wyobraża sobie, by po deklaracjach, jakie padły z ust szefów klubu, Bayern oddał Roberta w tym oknie. Na dziś trudno sobie jednak wyobrazić, by tę współpracę kontynuowano.
Lewandowski miał swoje wielkie dziewięć minut, kiedy to w 2015 strzelał Wolfsburgowi pięć goli, a Pep Guardiola łapał się za głowę. Miał też swoje siedem sekund, kiedy to milcząc w kwestii Jerzego Brzęczka zdążył wyrazić więcej, niż by miał użyć tysiąca słów. Tym razem potrzebował 45 sekund, by postawić Bayern w arcytrudnym położeniu. I oczywiście, możemy mówić, że zachował się nie fair w stosunku do klubu, któremu wiele zawdzięcza. Pewnie, że takie zachowanie zawodnika może się wielu osobom nie podobać i jest to w pełni zrozumiałe. Rację mają ci, którzy mówią, że piłkarze podpisują kontrakty w pełni świadomie i nie są żadnymi męczennikami. Pacta sunt servanda. Wiedział, na co się pisze i powinien się z tego wywiązać. Wszystko prawda. Ale rzeczywistość nie jest czarno-biała i trudno wszystkich piłkarzy traktować według jednego wzoru.
Sam się zżymałem na Ousmane’a Dembele, który po jednym roku pobytu w Dortmundzie w bardzo brzydki sposób wymuszał na Borussii transfer do Barcelony. Ale to przecież zupełnie inna sytuacja. Francuz niczego wielkiego BVB nie wygrał i uciekł z niej przy pierwszej lepszej okazji. A Robert jest w Bayernie od 8 lat, a więc spędził w nim mniej więcej połowę swojej kariery. Wygrał z klubem i dla klubu absolutnie wszystko, co było do wygrania. Rozegrał dla niego 374 mecze, w których strzelił 344 gole. Ale to relacja obustronna. Klub zawdzięcza mu równie wiele, co on klubowi. To nie szeregowy piłkarz Bayernu, to jego największa gwiazda. Piłkarz, który jest jednym z głównych architektów bezprecedensowej dekady w dziejach klubu.
Owszem, jest jego pracownikiem, ale czy to się komuś podoba, czy nie, funkcjonuje w nim na innych prawach niż Corentin Tolisso, Benjamin Pavard, czy Kingsley Coman i Leroy Sane. Z takim piłkarzem trzeba rozmawiać. Trzeba go traktować jak partnera, a nie petenta, którego ustawia się do pionu krótkim żołnierskim zdaniem, że zostaje i basta. Oczywiście, Bayern ma prawo kreować swoją politykę transferową samodzielnie. Ma prawo starać się o każdego piłkarza na świecie i nie musi się z tego tłumaczyć swoim zawodnikom. Ale można odnieść wrażenie, że w sytuacji Lewandowskiego kierownictwu klubu zabrakło wyczucia. I o tym wspominał Rummenigge, mówiąc na łamach “Bilda”, że “Lewego” trzeba wdrażać w funkcjonowanie klubu. Kahn i Salihamidzic poszli inną drogą. Wydaje się, że niekoniecznie właściwą i kto wie, czy ten drugi nie przypłaci tego zamieszania posadą.

Tego zabrakło

Podpisał kontrakt na pięć lat? Podpisał, więc niech gra i nie marudzi. Ma obowiązek go wypełnić - tak mniej więcej brzmi argumentacja wielu kibiców w sprawie piłkarzy, wymuszających wcześniejsze odejście z klubu. I jest ona słuszna, choć nieco bezduszna. I nie uwzględnia kilku zmiennych. Kontrakty zawierane są zazwyczaj na cztery lub pięć lat głównie po to, by zabezpieczyć interesy klubu. Ale pięć lat w piłce to bardzo długi czas. Zmienia się świadomość samego gracza, rodzą się nowe okoliczności (czasem dosłownie), zmienia się też struktura płacowa w drużynie (a zatem też miejsce w hierarchii danego zawodnika). Pojawiają się najróżniejsze zdarzenia. A czasami po prostu coś się wypala, piłkarz traci motywację, potrzebuje zmiany otoczenia, na przykład ze względów rodzinnych. Jeśli czuje, że ze strony klubu nie ma woli do rozmowy, wówczas sięga po inne środki. Pamiętajmy też, że wypowiedzi, jakie padają, to tylko narzędzia, przy pomocy których obie strony realizują pewną strategię. Nie należy ich traktować tak bardzo dosłownie. Kibice i widzowie uczestniczą w pewnym przestawieniu, urządzanym przez obie strony. W grę wchodzą dziesiątki milionów euro, nie każdego w takiej sytuacji stać na Wersal i cierpliwe czekanie na rozwój sytuacji.
Poza tym, kontrakty wiążą ze sobą dwie strony. Nierzadko zdarzają się sytuacje, w których to klubowi zależy na tym, by pozbyć się jakiegoś piłkarza przed końcem umowy. Różnie bywa w życiu. Obie strony muszą się ze sobą po prostu komunikować i wyjść sobie naprzeciw. Zwłaszcza, jeśli mają sobie nawzajem tak wiele do zawdzięczenia. Tej komunikacji w przypadku “Lewego” i Bayernu ewidentnie zabrakło. No i mleko się wylało.

Co dalej?

Jak długo potrwa jeszcze ta cała saga? W interesie wszystkich jest, by jak najkrócej. Bayernowi też powinno zależeć na tym, by oczyścić klimat w zespole i dać sobie jak najwięcej czasu na poszukiwanie potencjalnego zastępcy. Zastępcy, którego potem trzeba będzie jeszcze przysposobić go do gry drużyny. A wiemy, że piłka Nagelsmanna do najprostszych nie należy. To także dobry moment, by zrestrukturyzować zespół, przestawić go na inne granie, w innym systemie, bez nominalnej “dziewiątki”. Ale bezbolesne rozstanie z Lewandowskim ma jeszcze jeden wymiar. Kto wie, czy nie ważniejszy dla przyszłości klubu.
Bayern potrafi postawić na swoim. Piłkarzom, na którym Bayernowi zależy, trudno jest z niego odejść w trakcie trwania umowy. Zawodnicy wiedzą, że przychodząc do Bayernu, całkowicie oddają swój los w ręce klubu. W przypadku graczy ze średniej, czy nawet wysokiej półki, to niewielki problem, bo Bayern to dla nich szczyt marzeń. Ale dla tych aspirujących do bycia topowymi gwiazdami na świecie, to może być kłopot. Bundesliga nie jest w skali świata ligą ani tak popularną jak ligi angielska czy hiszpańska, ani - jak pokazuje rywalizacja w Europie - tak mocną. Jeśli w świat pójdzie przekaz, że kontrakt z monachijczykami w żadnym momencie jego trwania nie jest negocjowalny i możesz odejść z klubu dopiero po tym, jak on wygaśnie, wówczas topowy piłkarz w relatywnie młodym wieku, przystępując do rozmów z Bayernem i mając na stole inne oferty z najlepszych klubów w Europie, mocno się będzie zastanawiał, czy na pewno akurat z ekipą mistrza Niemiec powinien związać swoje losy.
Bayern Hoenessa i Rummeniggego umiał rozmawiać z piłkarzami. Uli Hoeness zabierał takiego delikwenta, któremu marzyło się odejście, do swojej posesji położonej nad urokliwym jeziorem Tegernsee i wcinając z nim kiełbaskę z ogniska, potrafił go przekonać do pozostania w klubie na dłużej. Tak stało się przecież czy to w przypadku Franka Ribery’ego, który swego czasu bardzo chciał odejść do Realu, czy choćby Kinglseya Comana. A Bayern Kahna i Salihamidzicia na razie tego nie potrafi. Nie jest chyba przypadkiem, że Niklas Suele i Nico Schlotterbeck, mimo ofert z Monachium, wybrali BVB, a Serge Gnabry, mimo świetnej oferty kontraktowej, wciąż kręci nosem i zastanawia się nad swoją przyszłością w klubie. Tego familijnego sznytu trochę dziś chyba w Monachium brakuje. Nie wszystko da się załatwić korporacyjnym ładem. Zwłaszcza, kiedy ma się do czynienia egocentrycznymi milionerami.

Przeczytaj również