Lewandowski deklasuje kolejne legendy. Sam staje się nią w Barcelonie. Niewiarygodne liczby
Maszyna. Snajper. Legenda. Robert Lewandowski znów pisze na nowo historię futbolu. FC Barcelona w szalonym tempie pędzi w kierunku spełnienia marzeń, a polski napastnik niezmiennie pozostaje jednym z jej motorów napędowych.
Borussia Dortmund wpadła pod barceloński walec. Środowy ćwierćfinał Ligi Mistrzów był tak jednostronny, że wynik 4:0 właściwie nie do końca oddaje nawet nie różnicę, ale przepaść dzielącą obie drużyny. O ile choćby w dwumeczu Arsenalu z Realem Madryt można oczekiwać potencjalnego zwrotu akcji, o tyle w rywalizacji BVB z “Blaugraną” wszystko właściwie zostało już rozstrzygnięte. Pozostaje kwestia tego, czy w rewanżu Robert Lewandowski i spółka znów wrzucą wyższy bieg. Jeśli to zrobią, można spodziewać się kolejnej kanonady. Bo w tym specjalizuje się ekipa Hansiego Flicka. Strzelaniu rywalom co najmniej czterech goli i szukaniu następnych “ofiar”. Nikt nie może czuć się bezpieczny.
Koncert pod polską batutą
Bycie napastnikiem w zespole Flicka teoretycznie wydaje się prostą fuchą. Raphinha, Lamine Yamal czy Pedri doskonale dbają bowiem o mityczny już serwis. Kreują kolejne okazje, ciągle penetrują pole karne, praktycznie każde ich zagranie jest progresywne. Ogromna część ich pracy mogłaby jednak iść na marne bez zawodnika, który prawie zawsze wie, w którym miejscu pola karnego musi się znaleźć, aby sfinalizować akcję. To tylko pozornie wydaje się takie banalne. Ot, choćby przy pierwszym golu z BVB “Lewy” trafił do siatki dosłownie z odległości kilkudziesięciu centymetrów. To jednak nie przypadek, że na przestrzeni sezonu potrafi dojść do tak dużej liczby “setek”.
- Uważam, że Robert Lewandowski nadal jest najlepszy na świecie, jeśli chodzi o czucie pola karnego, ścieżki poruszania się w szesnastce. Kane czy Haaland również posiadają wyjątkowy instynkt, ale nie mają takiego doświadczenia. Taki profil napastnika też jest niezbędny, aby uwypuklić atuty innych zawodników Barcelony - powiedział ostatnio na kanale Meczyki.pl Adam Szała, dziennikarz Canal+ Sport.
Środowa potyczka na Montjuic zostanie zapamiętana głównie z powodu dubletu Lewandowskiego, natomiast jego najbardziej imponującym zagraniem być może wcale nie była żadna z bramek. Na szczególne pochwały zasłużył przy akcji na 4:0, kiedy doskonale przewidział zamiary rywali i pomógł przechwycić piłkę, inicjując kontratak. Raphinha podał wówczas do Yamala, a ten spokojnie wykończył akcję. Wszystko zaczęło się od tego, co uwielbia Flick. Pracy bez piłki, pressingu, poświęcenia, inteligencji taktycznej. Przy trzybramkowym prowadzeniu część napastników mogłaby już odpuścić, podreptać do ostatniego gwizdka, magazynować siły na sobotni mecz. Ale nie “Lewy”.
- Kluczowy Robert Lewandowski. W pierwszej połowie Kobel obronił jego dwa strzały, z czego jeden przewrotką. W drugiej skompletował decydujący dublet, a także zanotował ważny odbiór, po którym Yamal podwyższył wynik na 4:0 - ocenił Toni Juanmarti z dziennika Sport. - Polak stanął twarzą w twarz ze swoją ulubioną ofiarą. Przed pierwszym gwizdkiem miał 27 goli w 27 meczach z BVB. Teraz ma ich już 29. W drugiej odsłonie ukazała się najbardziej śmiercionośna wersja Lewandowskiego. Strzelił gola po asyście Raphinhi, a później znakomicie podwyższył prowadzenie, wykorzystując dogranie Fermina - zachwycała się Marca, wystawiając notę 9, jak na rasową "dziewiątkę" przystało. - Barcelona jest nie do zatrzymania w tym sezonie, a Lewandowski znów pisze historię - podsumowali dziennikarze El Desmarque.
Pożeracz legend
Uporządkujmy wszystko, czego dokonał Lewandowski dubletem z BVB. Portal Opta wyliczył, że został on pierwszym piłkarzem w historii, który strzelił co najmniej dziesięć goli w jednej edycji Ligi Mistrzów, reprezentując barwy trzech różnych klubów. W Champions League ma już łącznie 105 trafień, ustępując miejsca wyłącznie dwóm kosmitom, czyli Messiemu (129 goli w LM) i Ronaldo (140). Inne wielkie legendy, które w czasach dzieciństwa mogliśmy uznawać za nietykalne postacie, zostały już dawno przegonione. Didier Drogba i Ruud van Nistelrooy łącznie strzelili w tych rozgrywkach mniej goli od Polaka. Luis Suarez od sezonu 2016/17 do 2019/20 zgromadził dla Barcelony dziesięć bramek w europejskich pucharach. “Lewy” w tej edycji ma 11. Jego wielkość staje się absurdalna.
- Osiągnięcie 100 goli w barwach Barcelony to jeden z moich celów, to moje marzenie. Wiele osób mówi o moim wieku, ale pracuję tak samo ciężko, jak zawsze. Chcę grać na najwyższym poziomie jeszcze przez kilka lat. Czuję, że jestem w doskonałej kondycji. Czuję się bardzo dobrze. Jeśli spojrzy się na dane z poprzednich lat, to nie ma żadnej różnicy. Najważniejsze, że wygrywamy wspólnie jako drużyna - podkreślił dla Barca One po niedawnym triumfie z Gironą.
Wiemy już, że w najbliższych dniach pęknie “setka” bramek Lewandowskiego w “Blaugranie”. Obecnie ma ich na koncie 99, zajmując 19. miejsce w klubowej klasyfikacji. Zrównał się z Pedro Rodriguezem, jeszcze w tym sezonie może minąć Neymara (105 goli w Barcelonie) czy Luisa Enrique (108). Najpewniej pozostanie w zespole na kolejny rok, więc może poważnie myśleć o ataku na piąte miejsce w historycznym zestawieniu. Tam plasuje się Samuel Eto’o z dorobkiem 130 trafień. Mało? Po raz pierwszy od rozgrywek 2018/19 zawodnik Barcelony strzelił 40 goli w sezonie. Wtedy Messi huknął 51. Po raz pierwszy od 2015 roku dwóch piłkarzy “Dumy Katalonii” ma dwucyfrową liczbę trafień w jednej edycji LM. W kampanii zakończonej trypletem Messi i Neymar zebrali po dziesięć, teraz “Lewy” ma 11, a Raphinha 12. To się w głowie nie mieści.
Na właściwych torach
Czy Lewandowski rozgrywa sezon idealny? Oczywiście, że nie. Śledząc każdy mecz Barcelony, można czasami się irytować, bo tu źle przyjmie piłkę, tam ją straci, przegra jeden czy drugi pojedynek fizyczny. Ale to wszystko jest normalne, ponieważ na świecie nie ma piłkarzy bez skazy. Każdy ma pewne słabości i tyczy się to nawet doskonale funkcjonującej machiny Flicka. Yamal potrafi pójść o jeden drybling za daleko. Raphinha czasami nie poda, tylko spróbuje strzału lub odwrotnie. Koniec końców liczy się to, aby bilans zysków i strat był dodatni. A ten w przypadku ofensywy Barcelony aż bije zielenią po oczach. Wszystkie cyferki i statystyki się zgadzają. Praktycznie każdy piłkarz prezentuje najlepszą wersję siebie. I to nie od tygodnia, nie od miesiąca. Od początku sezonu przy małej zadyszce pod koniec ubiegłego roku.
- Stąpamy twardo po ziemi. Zdajemy sobie sprawę, że to był pierwszy mecz, patrzymy na kolejne spotkania, nie tylko na ten rewanż. Każdy mecz jest dla nas ważny i zawsze chcemy odnosić zwycięstwa. Zdajemy sobie sprawę, że teraz rozegraliśmy bardzo dobre spotkanie, strzeliliśmy cztery gole, ale podchodzimy do tego ze spokojem. Najważniejsze jest, żebyśmy jako drużyna osiągali nasze cele i na koniec sezonu wygrali trofea - ocenił Lewandowski w rozmowie z Canal+ Sport.
Barcelona teoretycznie nie osiągnęła jeszcze nic w tym sezonie. Trudno jednak wiecznie tonować nastroje i w stanie apatii czekać na rozstrzygnięcia na wszystkich frontach. Futbol to emocje, a one buzują tu i teraz. “Blaugrana” gra tak pięknie, że błędem byłoby odbieranie jej sukcesów, które jeszcze nie są do końca namacalne. Pewnie, że najważniejsze pozostają puchary w gablocie i ich liczba na koniec sezonu. Trofea są jednak wypadkową działań. Te w przypadku Katalończyków są po prostu niezwykle przyjemne do regularnej obserwacji. Meczów "Barcy" już nie trzeba oglądać, można się nimi delektować, chłonąć pełnymi garściami futbol w jego najczystszej postaci. Nikt nie odbierze drużynie Flicka, że obecnie zasługuje na miano najładniej grającego kolektywu w Europie. A dodatkowym smaczkiem z perspektywy polskich kibiców jest fakt, że cegiełkę do kolejnych okazałych zwycięstw dokładają dwaj biało-czerwoni.
Kiedyś będziemy wspominać, że był sobie taki Robert Lewandowski, który tuż przed 37. urodzinami strzelił ponad 40 goli w sezonie. Przekroczył trzycyfrową barierę bramek w Barcelonie. Zaciekle walczył o Złotego Buta, Trofeo Pichichi i koronę króla strzelców Ligi Mistrzów. Kolejnymi występami zapisywał się w annałach futbolu. A najpiękniejsze w tym wszystkim jest to, że wciąż nie znamy epilogu tej historii. Czekamy na kolejny rozdział.