Leicester, mamy problem! Ranne „Lisy” polują na powrót formy, Liga Mistrzów pod znakiem zapytania

Jeszcze nie tak dawno drużyna Leicester City ponownie zdobywała serca kibiców na Wyspach, utrzymując pozycję wicelidera angielskiej Premiership, grając przyjemny dla oka, a przede wszystkim skuteczny futbol. Wydawało się, że wysoka forma ekipy prowadzonej przez Brendana Rodgersa z każdą następną serią spotkań będzie wyłącznie zwyżkować, jednak obecnie sytuacja „Lisów” nie wygląda już tak różowo, aczkolwiek wciąż pozostają kandydatami do występów w Lidze Mistrzów.
Kiedy 25 października ubiegłego roku Leicester powiozło Southampton 9:0 w pojedynku wyjazdowym, rozpływaliśmy się nad geniuszem szkoleniowca zespołu z King Power Stadium. Tamto zwycięstwo dało podopiecznym Rodgersa niesamowity zastrzyk motywacyjnej energii, jednocześnie umacniając wiarę, że mogą zawojować bieżące rozgrywki Premier League, prezentując dyspozycję przynajmniej na podobnym pułapie do fantastycznego sezonu mistrzowskiego sprzed kilku lat.
Faktycznie, „Lisy” nabrały wówczas rozpędu godnego TGV, triumfując w ośmiu meczach z rzędu, wliczając demolkę na „Świętych” i wcześniejszą potyczkę przeciwko Burnley zakończoną powodzeniem. Zwycięski marsz brygady Rodgersa przerwali piłkarze Norwich, zyskując cenny punkt na trudnym terenie w kontekście walki przed spadkiem, natomiast w minionej kolejce „The Canaries” ponownie pognębili trzecią drużynę angielskiej ekstraklasy.
Zmartwienia sprytnego trenera
Od remisu z Norwich zawodnicy Leicester wyraźnie zaczęli łapać zadyszkę, zaś ostatnią wygraną święcili 25 stycznia z Brentford w ramach FA Cup. O ile porażkę z Manchesterem City lub bramkowy remis Chelsea można tłumaczyć klasą rywali, o tyle nic nie usprawiedliwia piątkowej wtopy z „Kanarkami”. Po spektakularnej inauguracji bieżącej kampanii, notowania ekipy z największego miasta regionu East Midlands poleciały na łeb, na szyję i opiekun „Lisów” zasiadł na gorącym krześle.
W pomeczowych wypowiedziach Brendan Rodgers podkreślał, że jego zespół nie zasłużył na przegraną, ponieważ stworzył sobie więcej dogodnych okazji do strzelenia gola niż oponenci, lecz szanse to jedno, natomiast umieszczenie piłki w sieci to zupełnie inna para kaloszy. Niemoc ofensywnej formacji Leicester odzwierciedla się w statystykach: dwie zdobyte bramki w ostatnich czterech spotkaniach ligowych. Tak kryzysowy obrót spraw bez wątpienia nie napawa optymizmem ani sterników klubu, ani sympatyków „Lisów”.
Głównym problemem trapiącym szkoleniowca jest absencja Jamiego Vardy’ego. Jeden z najskuteczniejszych napastników Premier League nadal boryka się z kłopotami zdrowotnymi (uraz łydki), ale jego powrót prognozuje się już na środowe starcie przeciwko Birmingham. 33-latek to piłkarz, na którym spoczywa ciężar odpowiedzialności za strzelanie goli i – co za tym idzie – rezultaty osiągane przez drużynę z King Power Stadium.
Alternatywnym rozwiązaniem w ataku Leicester miał być Kelechi Iheanacho, który kilkukrotnie ratował „Lisom” skórę wchodząc z ławki rezerwowych. Należy oddać Nigeryjczykowi, że świetnie wywiązuje się z roli dżokera w talii Rodgersa, ale to nie ten sam format zawodnika, co Vardy. Iheanacho to jeszcze stosunkowo młody, wciąż rozwijający własne umiejętności piłkarz, któremu często brakuje zimnej krwi przy wykończeniu akcji.
Pod nieobecność czołowego snajpera Premier League olbrzymie nadzieje pokładano w Ayoze Perezie, jednak celownik hiszpańskiego napastnika jest rozregulowany od ponad miesiąca. Z ciężkim sercem patrzy się na człapiącego po murawie gracza, który wygląda bardziej jakby wracał ze sklepu całodobowego, aniżeli stanowił zagrożenie pod bramką przeciwników. Bez „Brexit 9” trudno wykrztusić choćby jedno dobre słowo na temat ofensywy „The Foxes”.
Uwolnić Maddisona
Na drastyczny regres formy Leicester składa się nie tylko brak Vardy’ego, ale również pewnego rodzaju stagnacja golkipera zespołu, Kaspera Schmeichela. Zainaugurował kampanię na wysokim poziomie, podobnie jak reszta drużyny, jednak teraz prezentuje się dosyć przeciętnie między słupkami strzeżonej przez siebie bramki, jakby nie chciał wychodzić przed szereg, a wyłącznie dostosować do kolegów z linii defensywnej.
Zawodzi też Wilfred Ndidi, Ben Chilwell oraz James Maddison, czyli kluczowe elementy w układance Brendana Rodgersa. Zupełnie nie radzi sobie Denis Praet, który dotychczas był znakomitym dopełnieniem Madisona, lecz aktualnie przygasł, choć i tak najbardziej wyróżnia się na tle słabszej postawy ekipy „Lisów”. Marc Albrighton do spółki z Yourim Tielemans nie wnoszą żadnej jakości do środka pola, meldując się na boisku z ławki rezerwowych.
Na chwilę obecną kluczowym posunięciem, które powinno zadziałać na korzyść zespołu, jest właściwe spożytkowanie kreatywnych umiejętności Maddisona. Rozgrywający Leicester przeżywa niepokojący zastój, bowiem ostatnie trafienie zaliczył na początku stycznia, a na domiar złego nie zanotował asysty od grudnia, przez co cierpi cała drużyna. Rodgers ufa swojemu podopiecznemu, ale podstawowy błąd szkoleniowca to stawianie Jamesowi zadań w odbiorze piłki, które rzutują później na rozprowadzanie ataku zawodnika z Coventry.
Trener „Lisów” musi przynajmniej w pewnym stopniu zwolnić 24-latka z działań obronnych, żeby ten mógł popisywać się pełną gamą walorów ofensywnych. W przeciwnym wypadku nadal będziemy świadkami utraty przeglądu pola u Maddisona, a to z upływem czasu, z każdym następnym meczem, może odbijać się nie tyle na zdolnościach Anglika, co na rezultatach całej załogi i w konsekwencji brakiem udziału Leicester w Champions League.
Koniec wymówek
Brendan Rodgers wraz ze sztabem szkoleniowym nie mają prawa w nieskończoność zasłaniać się kontuzjami Jamiego Vardy’ego, bo ekipa z King Power Stadium naprawdę posiada w swoich szeregach piłkarzy, którzy cieszą się kapitalną renomą oraz są w stanie ugrać więcej niż pokazują statystyki drużyny z ostatniego okresu. Jeżeli „Lisom” nie powiedzie się sztuka awansu do elitarnej Ligi Mistrzów (rywale gonią!), trener Leicester będzie pierwszym kandydatem do opuszczenia klubu, zostawiając następnemu menedżerowi twardy orzech do zgryzienia, aby sprostać oczekiwaniom fanów.
Póki co, nie zamierzamy dzielić skóry na żywym niedźwiedziu, ponieważ porażka z Norwich to zapewne tylko wypadek przy pracy. Bardziej trwoży nas brak fundamentalnej wizji na przyszłość, która wraz ze zdecydowaną redukcją dyspozycji drużyny przypomina marną karykaturę Leicester z początkowej fazy rozgrywek. Takiego zespołu nikt nie zechce oglądać w europejskich pucharach, więc czekamy na wyraźną poprawę formy.
Jeśli natomiast Brendan Rodgers, który przecież za ułomka nie uchodzi, wciąż będzie upierał się, że nie mają szczęścia, że sędziowie, że VAR, że koniec końców Vardy, mamy dla niego złotą radę, którą Alex Ferguson sprzedał bardzo dawno temu sanitariuszowi opatrującemu Davida Beckhama, gdy ten w wyniku kopnięcia w głowę przez rywala zmagał się z rozcięciem łuku brwiowego. Parafrazując: „Po prostu złóżcie to, ku**a, do kupy!”.
Mateusz Połuszańczyk