Legio, zlituj się nad nami. Dno i smutek. "To nie będzie trwało wiecznie"

Legio, zlituj się nad nami. Dno i smutek. "To nie będzie trwało wiecznie"
Wojciech Dobrzynski / pressfocus
Mateusz - Hawrot
Mateusz Hawrot29 Aug · 23:01
Oczy krwawią, głowa boli. Legia odbębniła obowiązek i awansowała do fazy grupowej/ligowej Ligi Konferencji. Ba, dorzuciła nawet komplet punktów do rankingu UEFA. To, co zaprezentowała w Kosowie, było jednak poniżej wszelkiego poziomu.
Dwa mecze wygrane, trzy gole strzelone, zero straconych. Gdyby ktoś zerknął na suche wyniki Legii Warszawa w ostatniej rundzie kwalifikacji do Ligi Konferencji, mógłby z uznaniem pokiwać głową. Słaby rywal wyeliminowany w trybie ekonomicznym, pewny awans, miliony do klubowej kasy, kolejna przygoda w pucharach.
Dalsza część tekstu pod wideo
Obok tego, co legioniści zaprezentowali w Kosowie, trudno jednak przejść bez słowa krytyki. Bo, po pierwsze, całe rewanżowe spotkanie z Dritą można nazwać wyrobem meczopodobnym. A po drugie, to dzielnie walczący gospodarze, choć piłkarsko niemiłosiernie biedni, bardziej zasłużyli tego dnia na zwycięstwo. Fatalna Legia może cieszyć się wyłącznie z wyniku.
W jej grze - nie pierwszy raz - nie zgadzało się nic. Po prostu nic, poza jednym dośrodkowaniem Rubena Vinagre i golem Tomasa Pekharta w samej końcówce. Z początku jakiekolwiek standardy próbował narzucić Luquinhas, z czasem i on zrezygnował. Stołeczni snuli się po boisku. Claude Goncalves znowu podawał do rywali, Bartosz Kapustka był nieswój, atak z chaotycznym Migouelem Alfarelą nie funkcjonował, Paweł Wszołek koszmarnie spudłował z pięciu metrów. Oczy krwawiły. Od 1. do 90. minuty.
W tyłach za to Legii mocno się poszczęściło, bo Vinagre poczęstował jednego z rywali łokciem w polu karnym. Tylko sam sędzia, poza tym szastający kartkami na prawo i lewo, wie, dlaczego w tej sytuacji nie wskazał na 11. metr. Legioniści generalnie mogą się cieszyć, że zawodnicy Drity, choć bardzo chcieli zdobyć gola, to nie potrafili. Tu zmarnowali “patelnię”, tam nieczysto trafili w piłkę, innym razem na drodze stanął im Rafał Augustyniak, czujny po którejś próbie z dystansu był Kacper Tobiasz. Tyle dobrego, że warszawiacy sami sobie nie wpakowali gola, bo gdyby gospodarze wyszli na prowadzenie i poczuli krew, mogłoby się skończyć kompromitacją. Nie ma w tym ani cienia przesady - im dłużej trwał ten paździerz, tym bardziej zanosiło się na bramkę kosowskiej drużyny. A po niej wszystko byłoby możliwe.
Goncalo Feio mówił o tym, że Legia będzie ciągle się rozwijać i jest lepsza z każdym meczem. Tu była gorsza niż słabeusze z Kosowa. Beznadziejna, apatyczna, jak w slow motion. Bez pomysłu, bez werwy, bez jakości piłkarskiej. To było po prostu smutne, przykre. Pół żartem, pół serio, ale w Broendby do dziś pewnie nie dowierzają, jakim cudem odpadli z tak niemrawym zespołem.
Legio, obudź się, bo przepychanie wyników nie będzie trwało wiecznie. Ten mecz nie był wypadkiem przy pracy, na który można by było przymknąć oko. Trener i piłkarze mają mnóstwo do poprawy. A o meczu rewanżowym z Dritą najlepiej będzie po prostu zapomnieć, tak jak po ostatnim gwizdku powiedział Rafał Augustyniak, jeden z nielicznych graczy Feio wyglądających jako-tako przyzwoicie.
Coś pozytywnego? Żeby było jasne: “Wojskowym” należy się szacunek za drugi z rzędu awans do Ligi Konferencji. Są zwycięstwa, są punkty do rankingu dla Polski, są pieniądze. Kibiców znów czeka pokaźna dawka emocji, przy odpowiednim losowaniu można trafić na naprawdę porządnych sportowo i widowiskowo rywali. Niewykluczone, że jeszcze będzie pięknie. I oby było. A dziś? Dziś pozostaje na grę Legii spuścić zasłonę milczenia. Szkoda więcej prądu.

Przeczytaj również