Legia Warszawa i zgubne patrzenie w nierealną przyszłość. Mistrz Polski musi skupić się na "tu i teraz"

Legia Warszawa i zgubne patrzenie w nierealną przyszłość. Mistrz Polski musi skupić się na "tu i teraz"
Adam Starszynski / PressFocus
Legia Warszawa ciągle coś planuje. Ciągle na coś czeka. Zamiast sprzątać, rozgrzebuje. Rewolucja goni rewolucję, a ta pożera własne dzieci. W stolicy nie ma ani chwili spokoju. Mistrz Polski właśnie ustanowił nowy rekord czternastu porażek w sezonie i czas, żeby zdał sobie sprawę, że z tej ligi naprawdę da się spaść.
Mam wrażenie, że Legia od kilku miesięcy porusza się w sferze marzeń zamiast skupić się na „tu i teraz”, jak człowiek wychodzący z ostrego życiowego zakrętu. Dom przy Łazienkowskiej pali się po dach i normalnym zachowaniem powinno być ratowanie czego się da - jak najszybciej i jak najskuteczniej. Pełne przełączenie na działanie doraźne. Tymczasem nie mam przekonania, czy w klubie patrzą na sytuację tak trzeźwo i doszli już do wniosku, że przez siłę swojej marki Legia nie otrzyma gwarancji utrzymania. W lidze trzeba punktować - systematycznie i pragmatycznie - a piłkarze właśnie ustanowili niechlubny rekord czternastu porażek w sezonie.
Dalsza część tekstu pod wideo
Jeśli w trakcie przerwy przewietrzyli głowy i w jakimś stopniu odbudowali swoją pewność siebie, w niedzielę musieli wrócić do najgorszych myśli. A te, jak sami się już przekonali, potrafią skutecznie plątać nogi. Nad klubem palą się wszystkie lampki ostrzegawcze. Wysyła je też historia, która pokazuje, że podobny bilans kończył się dla większości klubów tragicznie. Najsłabszy mistrz w Europie bije się o utrzymanie, dlatego plany, które wybiegają poza ten wstydliwy cel, powinny mieć w Warszawie drugorzędne znaczenie.
Duma już dawno powinna być schowana do kieszeni. Tymczasem od czterech miesięcy, czyli od zwolnienia Czesława Michniewicza, w stolicy lekkomyślnie traci się czas i patrzy gdzieś za horyzont. Nie ma ani chwili spokoju, a wiele kryzysów klub wywołał sam. Legia ciągle coś planuje. Ciągle na coś czeka. Zamiast sprzątać, rozgrzebuje. Rewolucja goni rewolucję, a ta pożera własne dzieci. Marek Papszun w trybie błyskawicznym od wymarzonego stał się trenerem wręcz niechcianym. Podobnie jak Radosław Kucharski - zwolniony w trakcie świąt. Ochrzczony jako jeden z najbardziej zaufanych został symbolem, w pakiecie ze szkoleniowcem Rakowa, jak szybko dewaluują się plany Dariusza Mioduskiego.
Postawienie na głowie pionu sportowego tuż przed otwarciem zimowego okna uniemożliwiło sprawne planowanie transferów do klubu, za to skończyło się pozbyciem dwóch istotnych piłkarzy: najbardziej kreatywnego i najskuteczniejszego. Osłabianie składu będąc w strefie spadkowej to polewanie pożaru benzyną. Legią targa ciągła rewolucja i dziś jest ona słabsza niż jesienią. Widać to jak na doni w ofensywie, gdzie brakuje pomysłu, przebojowości, odwagi czy wyłamywania się poza schemat, a co za tym idzie stwarzania sytuacji podbramkowych. Dziś cała siła rażenia Legii skutecznością dorównuje jednemu Mikaelowi Ishakowi. Wskaźnik xG w meczu przeciwko Warcie osiągnął żałosny poziom 0.43 - jeden z trzech najniższych w ostatniej kolejce. Legia na własnym stadionie, który jest dziś papierową twierdzą, nie stworzyła sobie pół sytuacji przeciwko jednej z najsłabszych drużyn w lidze. Co gorsza, jeśli nie zadziała plan A, trudno o korekty z tak przeciętną ławką rezerwowych.
To są gorące problemy, a nie plany, które za chwilę mogą okazać się teoretyczne. Ale z Łazienkowskiej ciągle płyną wieści o dalszej przyszłości. Po Papszunie Legii miał się zamarzyć Kosta Runjaić, a ten pewnie niedługo podpisze nowy kontrakt z Pogonią. Szef akademii? Mówią, że Marek Śledź, choć kilka dni temu w Częstochowie odbyło się spotkanie wyjaśniające tę pogłoskę i jak zapewnił mnie prezes Rakowa, Adam Krawczak, nikt Śledzia nie zamierza puszczać do Warszawy. Jest też wstawiany do gabloty Puchar Polski, jako przepustka do gry w Europie, choć Legia nie ma dziś podstaw, aby mysleć o grze w finale, a co dopiero wyciągać ręce po to trofeum. Klub patrzy w nierealną przyszłość, gdy niemal co tydzień potyka się o własne nogi. Realne natomiast jest widmo spadku i Aleksandar Vuković powinien dostać jak najlepsze narzędzia, żeby rozgonić najczarniejsze chmury, jakie w ostatnich dekadach zawisły nad Łazienkowską.

Przeczytaj również