Legia w Londynie wyciągnęła maksa. Jest tylko jeden niezadowolony. "Pytali, czy żartuję"

Legia w Londynie wyciągnęła maksa. Jest tylko jeden niezadowolony. "Pytali, czy żartuję"
IMAGO/Press Focus
Dawid - Dobrasz
Dawid DobraszWczoraj · 13:30
Legia Warszawa jest pierwszą polską drużyną, która z Anglii wraca z tarczą, a nie na tarczy. Tutaj jeszcze żadnej naszej ekipie nie udało się zwyciężyć, a Legia zrobiła to jako pierwsza. Co prawda awansu ta wygrana nie dała, ale nawet najwięksi piłkarscy optymiści nie wierzyli w zwycięstwo, a co dopiero w możliwość odwrócenia trzech goli. Jeszcze z ekipą naszpikowaną gwiazdami, wystawiającą mocniejszy skład niż w Warszawie. Mimo odpadnięcia z rozgrywek to był niezapomniany piłkarski wieczór dla fanów drużny ze stolicy.
Przed spotkaniem chodziłem i pytałem różnych ludzi. Od Goncalo Feio, poprzez pracowników klubu, kończąc na zaprzyjaźnionych dziennikarzach, o co jest ten mecz. W teorii było to spotkanie o awans, ale umówmy się - to nie było możliwe. Nie z tak mocnym rywalem i nie z tyloma problemami w Legii - od gabinetów po boisko. Choć zgodnie wszyscy po meczu przyznawali, że gdyby w pierwszej połowie na 2:0 trafił Morishita...
Dalsza część tekstu pod wideo
Jednak zejdźmy na ziemię. Nie spotkałem nikogo w Londynie, który powiedziałby mi, że Legia ten mecz wygra. Osobiście typowałem wynik 3:1, ale dla przekory mówiłem, żeby moi rozmówcy wybrali sobie, dla kogo "3", a dla kogo "1". Byłem przekonany, że Legia coś trafi na Stamford Bridge. Drużyna Enzo Mareski jest boeiem w fatalnej formie (szczególnie w defensywie łatwo traci gole) i oddala się od gry w przyszłym sezonie w Lidze Mistrzów, choć trener czwartkowych gospodarzy stara się tworzyć aurę, że wszystko jest dobrze. Jednak jak może być dobrze, jak Chelsea w dwóch ostatnich meczach u siebie - z Ipswich oraz Legią - straciła aż cztery gole.
I ten pierwszy mecz - z praktycznie pewnym spadkowiczem - był asumptem do dyskusji, co w Londynie można ugrać. Sam Feio mówił, że obejrzał ostatnich 16 spotkań londyńczyków, że wyciągnął wnioski względem pierwszego spotkania. To na pewno nie zaszkodziło, ale czy w starciu z tak olbrzymią jakością, jaka była po stronie londyńczyków, ma to jakieś wielkie znaczenie?
Okazało się, że miało i brawa dla Portugalczyka.

Szok już przed meczem

Goncalo Feio lubi generować wokół siebie emocje. To często celowy zabieg, żeby odciążyć drużynę i samemu być na pierwszym planie. Jednak kolejny szok wydarzył się, kiedy zobaczyliśmy wyjściowe składy obu drużyn.
Chelsea - praktycznie pewna awansu - wystawiła w Londynie skład zbliżony do galowego. Z Sancho (ostatnio czołowy piłkarz), Cucurellą i przede wszystkim Jacksonem oraz Palmerem. Co prawda pierwszy ma 12 meczów bez gola, a drugi 14, ale Maresca wystawił ich celowo, żeby obaj jego kluczowi piłkarze przełamali się na Legii.
A co na to Legia? Wiadomo, że była osłabiona brakiem Wszołka, Kapustki, Guala czy Szkurina i to są ogromne osłabienia, ale Feio umie zaszokować. Bowiem od pierwszej minuty do boju posłał Pekharta (wiosną nie zagrał więcej niż 45 minut we wszystkich meczach, a za dwa miesiące kończy się jego przygoda z pierwszym zespołem Legii) czy Kovacevica. Szczególnie szokowało postawienie na tego drugiego, co było widać po Kacprze Tobiaszu, kiedy wchodził na stadion. Zastanawiałem się, o co chodzi, że bramkarz Legii ma taki humor, ale "Tobiego" musiała zaboleć decyzja o braku występu w takim meczu.
No bo jednak mówimy o wychowanku klubu, który jasne - miał udział przy dwóch golach, wybronił też rzut karny - ale ewidentnie był zszokowany decyzją trenera Feio. Zresztą tak samo jak warszawscy dziennikarze, którzy jak dowiadywali się ode mnie o składzie, to kilka razy dopytywali, czy żartuję. I to on jedyny może być po meczu delikatnie niezadowolony, że szansę dostał bramkarz, którego pewnie za dwa miesiące w klubie nie będzie.
Trzecim zaskoczeniem, ale już mniejszym było postawienie na Goncalvesa, który po meczu sam przyznał, że zagrał największy mecz w Legii i wreszcie nawiązał do dużych oczekiwań, jakie były od niego stawiane przed sezonem.
Jednak rację miał Feio, dla którego był to 16. mecz w europejskich pucharach w karierze. Pekhart wywalczył karnego, którego zamienił na gola, a Kovacević (oprócz akcji przy straconym golu ze spalonego), bronił pewnie.
– Vladan Kovacević udowodnił nie tylko Legii, ale i Sportingowi, że jest fenomenalnym bramkarzem. Decyzja była spowodowana potrzebami drużyny i charakterystyką obu golkiperów. Wiele analizowaliśmy w tym zakresie. Ostatecznie zapadła decyzja, że dokonujemy zmiany między słupkami - mówił Feio po wygranej.

Awansu nie ma, ale...

Sam mecz nie dał kibicom nadziei na awans, ale samej Legii dał bardzo dużo. Stamford Bridge to arena, na której osiągnięty korzystny wynik idzie w świat. Przez cały sezon wygrały tutaj trzy drużyny - Fulham, Man City i właśnie Legia. W Lidze Konferencji Chelsea przegrała tylko raz i to na wyjeździe, jeszcze w fazie eliminacji ze szwajcarskim Servette (1:2). Będąc w Londynie i śledząc sportowe kanały, wszędzie jest pokazywana wygrana Legii. Dla kibiców z Londynu to także kolejny "solidny" plaskacz w tym sezonie, bo przecież przegrać z drużyną z Polski...
Na pewno świetnie odebrani zostali fani Legii, których bano się w Londynie. Były tutaj szczególne środki ostrożności. Dało się usłyszeć, że nawet największe w historii klubu. Jednak tym razem obyło się bez żadnych ekscesów, a kiedy kibice stołecznej drużyny odpalili race, to miejscowi fani chwycili za telefony i nagrywali ten pokaz. Po meczu dało się wyczytać komentarze, że "taki spektakl z racami ostatni raz na Stamford Bridge widziany był w latach 80.".
Legia wykorzystała dołek Chelsea, samemu się podbudowując na końcówkę sezonu, dodatkowo godnie żegnając się z pucharami. Legioniści zaczynali przecież przygodę pucharową w Walii z amatorami na boisku bardziej przypominającym stadion w wiosce, a kończyli na jednej z najbardziej znanych aren na świecie i to z sukcesem. Podbudował się sam Feio, który wyciągnął wnioski i cała jego drużyna zagrała inaczej. Nie przestraszyła się, wykorzystała swoje momenty i do tych momentów doprowadziła. Dla samego szkoleniowca to na pewno najbardziej prestiżowa wygrana w trenerskiej karierze.
Fani Legii mogą być dumni. Podobnie włodarze klubu, bo nie było żadnego skandalu, jak w Alkmaar czy Birmingham, a dodatkowo wynik był bardzo dobry. Awansu nie było, ale satysfakcja jest i Legia wróciła do Polski z podniesioną głową. Dodatkowo legioniści dołożyli kolejne punkty do naszego rankingu krajowego UEFA, a 400. mecz w Legii zagrał Artur Jędrzejczyk, dla którego też była to wielka chwila.
Na koniec - zwycięstwo Legii z trybun oglądała sławna Madonna. Przecież scenariusz, gdzie Legia ogrywa Chelsea na Stamford Bridge, a z trybun ogląda to absolutna gwiazda muzyki, ciężko sobie na trzeźwo wyobrazić. A to się wydarzyło. Dodatkowo obyło się bez kolejnych kontuzji.
Do pełni szczęścia zabrakło tego awansu, ale umówmy się - nie po to Legia przyjechała do Londynu, a osiągnęła więcej niż zakładała i rozsławiła swoją markę oraz polską piłkę. Kibice z całej Polski mogą być dumni z Legii, ale też Jagiellonii.
Życzmy sobie za rok przynajmniej powtórki z udziałem obu drużyn w najlepszej ósemce LK, a sytuacja półfinalisty, szwedzkiego Djurgardens, pokazuje, że jak pomoże w następnych latach losowanie, to i może bariera ćwierćfinału europejskiego pucharu zostanie złamana.
Brawo Legia!
Z Londynu, Dawid Dobrasz

Przeczytaj również