Legendarny klub przestał istnieć, kibice wzięli rewanż. Ta "bitwa" dalej rozpala do czerwoności

Legendarny klub przestał istnieć, kibice wzięli rewanż. Ta "bitwa" dalej rozpala do czerwoności
Martyn Haworth / pressfocus
Kacper - Klasiński
Kacper Klasiński13 Sep · 18:45
W czwartej lidze angielskiej trwa absolutnie wyjątkowa rywalizacja. Starcia AFC Wimbledon i Milton Keynes Dons to dla wielu fanów symboliczna walka o obronę wartości kluczowych dla futbolu. Drużyna założona przez kibiców wspięła się z amatorskich lig i walczy jak równy z równym z klubem, który 20 lat temu wykorzystał upadek wspieranego przez nich zespołu.
To jedna z najbardziej zażartych rywalizacji w angielskim futbolu - choć i bardzo nietypowa, bo mowa o klubach oddalonych od siebie o 90 kilometrów. AFC Wimbledon i Milton Keynes Dons łączy jednak kontrowersyjna historia. Historia o upadku drużyny kochanej przez lokalną społeczność, właściwie niespotykanej i jednoznacznie potępianej w świecie brytyjskiej piłki decyzji o przeniesieniu drużyny do innego miasta oraz oskarżeń o ograbienie z historii i dziedzictwa. Choć zaczęła się niewiele ponad 20 lat temu, ma już kilka ciekawych rozdziałów. A malutki, odbudowywany ze zgliszczy przez kibiców “Dawid” zdołał w tym czasie dogonić “złego” “Goliata” i nawet z powodzeniem rzucić mu rękawicę. Te mecze to swoista wojna ideałów. I już w sobotę 14 września zobaczymy jej kolejną odsłonę.
Dalsza część tekstu pod wideo

Dziedzictwo “Szalonego Gangu”

Aby zrozumieć genezę konfliktu na linii AFC Wimbledon - MK Dons, warto cofnąć się jeszcze do XX wieku, gdy żaden z tych klubów nawet nie istniał. Albo inaczej - pierwszy istniał, ale w innej formie. Wówczas na angielskich murawach występował Wimbledon F.C., również grający swoje mecze w Londynie. To właśnie jego “duchowym” spadkobiercą jest dzisiejsze AFC. “Stary” Wimbledon założono jeszcze w 1889 roku, ale aż do końcówki lat 70. XX wieku był jedynie klubem amatorskim. Po serii sukcesów w niższych ligach dostał szansę dołączenia do rozgrywek profesjonalnych dopiero w 1977 roku. Wówczas miejsca w czołowych czterech ligach w Anglii nie dało się wywalczyć na boisku. Kandydatura do zastępstwa najsłabszej drużyny z Fourth Division musiała zostać zaakceptowana w drodze głosowania. Londyńczycy wywalczyli sobie aprobatę regularnymi dobrymi występami na niższych szczeblach.
Pomimo początkowego statusu jojo na pograniczu trzeciego i czwartego poziomu rozgrywkowego, Wimbledon dokonał rzeczy niesamowitej. Ledwie dziewięć lat po wejściu do Football League awansował do krajowej elity. Drogę z Fourth Division do First Division przeszedł w zaledwie cztery lata. I, co więcej, zadomowił się na najwyższym poziomie.
Ówczesną drużynę określano mianem “Szalonego Gangu”. Nie był to zespół pełen efektownie grających piłkarskich artystów, a ekipa niesamowicie agresywnych walczaków. Wejścia na złamanie nogi, prowokowanie rywali czy skakanie im do gardła stanowiły codzienność. Bezpośrednie, kontrowersyjne podejście do futbolu, pozwalało nieraz zniwelować przewagę lepszych piłkarsko przeciwników, odbierając im pewność siebie i swobodę w wykorzystywaniu umiejętności stojących na wyższym poziomie. Awanturnicy wyróżniali się też poza boiskiem. Potrafili zresztą wykręcać sobie dziwaczne, chamskie wręcz numery “wewnątrz szatni”. Zdarzało się podpalanie ubrań czy nawet przywiązywanie jednego z graczy do dachu samochodu, żeby potem w ten sposób go wozić. Kto pękał, ten nie miał prawa odnaleźć się w nietypowej ekipie. Kto jednak się zaaklimatyzował, stawał się jej integralną częścią. Stanowili prawdziwy monolit.
Największy sukces tamtego Wimbledonu stanowiło sensacyjne zwycięstwo w finale Pucharu Anglii w 1988 roku, gdy pokonali Liverpool. Ówczesna ekipa, m.in. z późniejszą gwiazdą Chelsea, Dennisem Wise’em, czy dzisiejszym aktorem filmowym, Vinniem Jonesem, stała się wręcz ikoniczna. A jej droga z piłkarskich peryferiów do elity i zdobycia wielkiego trofeum pomogła zbudować społeczność wiernych, oddanych lokalnych kibiców. Tak powstało dziedzictwo, którego nikt nie zapomni. Jednak niedługo po historycznym sukcesie zaczęły się problemy.

Bezdomni na “Zielonej Wyspie”?

Po triumfie w FA Cup zarząd klubu zadeklarował chęć budowy nowego stadionu. Ten miał odpowiadać najnowszym standardom. Przede wszystkim - miał mieć trybuny siedzące, w przeciwieństwie do kameralnego Plough Lane, gdzie swe mecze rozgrywała ekipa popularnych “Dons”. Skończyło się jednak na zapowiedziach i kilka lat później stan przestarzałego już obiektu stał się poważnym problemem. Gdy na początku lat 90. opublikowano “Raport Taylora”, badający przyczyny tragedii na Hillsborough, która pochłonęła 97 istnień, zmieniono wymagania dotyczące stadionów na poziomie First Division i późniejszej Premier League. Skończyła się era trybun stojących, a Plough Lane nie spełniało nowych przepisów. Uznano, że koszta remontu przekraczałyby zdrowy rozsądek. Zaczęto więc rozglądać się za nowym domem.
Latem 1991 roku zadecydowano o tymczasowej przeprowadzce na Selhurst Park, dzielone z tamtejszymi gospodarzami - Crystal Palace. W międzyczasie miały trwać prace nad budową nowego stadionu i… znowu nic z tego nie wyszło. Na panewce spaliły też poszukiwania nowego obiektu w dzielnicy Morton, skąd wywodził się Wimbledon. W efekcie klub dzielił dom z Palace przez 12 sezonów. Choć w “nowej” Premier League grał aż do spadku w 2000 roku, nie zaliczył w niej ani jednego spotkania na naprawdę “swoim” terenie. Po relegacji z kolei znalazł się w poważnych tarapatach finansowych. Dyskutowano nawet nad fuzją z pogrążonym w podobnym problemach Queens Park Rangers, ale i ten pomysł nie doszedł do skutku.
W międzyczasie zaczęły pojawiać się propozycje przeprowadzki do zupełnie innego miasta, a te kibice przyjmowali z wściekłością i niedowierzaniem. Najbardziej szalone zakładały nawet przenosiny za granicę, do Dublina. Piewcą takiej idei byli Irlandczycy: ówczesny trener Joe Kinnear oraz dziennikarz Eamon Dunphy. Z kolei niedawno wyszło na jaw, że ówczesny premier Wielkiej Brytanii, Tony Blair, sondował możliwość przeniesienia zespołu do Belfastu. Wszelkie podobne sugestie spotykały się z głośnymi protestami. Aż wreszcie koszmar kibiców się ziścił.

“Sztuczne” miasto szuka klubu

W 1967 roku brytyjskie władze zadecydowały o budowie nowego miasta. Na lokalizację wybrano obszar leżący w połowie drogi między największymi angielskimi miastami: Londynem i Birmingham. Na terenie wiejsko-rolniczym stworzono zupełnie nową aglomerację: Milton Keynes. Pojawiały się tam nowe zakłady, gwarantujące miejsca pracy. Przybywali nowi mieszkańcy, otwierały się instytucje kulturalne, lecz brakowało sportu na wysokim poziomie. Rozpoczęto więc poszukiwania drużyny, która mogłaby zadomowić się w nowopowstałym mieście. Już w latach 70. pojawił się temat Wimbledonu czy Charlton Athletic. Niedługo później blisko przenosin do Milton Keynes było Luton Town. Ostatecznie jednak na profesjonalny futbol musieli tam czekać na przełom wieków. To właśnie wtedy ogłoszono, że grać tam będą ratowani przed zniknięciem z piłkarskiej mapy kraju zdobywcy FA Cup z 1988 roku.
Konsorcjum o nazwie Milton Keynes Stadium Consortium zadeklarowało budowę 30-tysięcznego obiektu. Wsparcie zadeklarowało kilka wielkich firm, planujących otworzyć w obiekcie swoje sklepy. Szukano tylko drużyny, aby nie stał pusty. Zatrudniony przez panujących od kilku lat norweskich właścicieli prezes “Dons”, Charles Koppel, przystał na tę propozycję ku oburzeniu znacznej większości fanów. Od teraz mieli jeździć na domowe mecze kilkadziesiąt kilometrów. Decyzja ta, choć pomogła uchronić drużynę przed upadkiem, stała w sprzeczności z typowo brytyjską więzią łączącą fanów z ich lokalnym klubem. Wielu osobom kojarzyła się z systemem franczyzowym, znanym z lig amerykańskich. A jakby nie spojrzeć - “amerykanizacja” sportu to coś, czego Brytyjczycy absolutnie nie akceptują.
Ruch ten początkowo został zablokowany przez władze angielskiego futbolu. Po proteście ze strony władz klubu powołano niezależną komisję i ostatecznie w 2002 roku dano zielone światło, a Wimbledon oficjalnie miał opuścić Londyn w 2003 roku. Werdykt krytykowała nawet sama angielska federacja. Nie brakowało też innych oburzonych głosów, ale kontrowersyjna decyzja zapadła.

Utrata tożsamości

Większość fanów londyńskiej drużyny miała dość jasny pogląd na sprawę - przenosiny do innego miasta to pierwszy krok do utraty tożsamości przez ich ukochany klub. Choć istniała też pewna grupa, która patrzyła na sprawę pragmatycznie i rozumiała, że Koppel dokonał niepopularnego wyboru z zamiarem uratowania jego bytu, znacznie przeważali wściekli, zawiedzeni oponenci 90-kilometrowej relokacji. Szybko powstał pomysł utworzenia nowego zespołu, “duchowego” spadkobiercy Wimbledon F.C. Tak w niższych ligach powstał założony przez stowarzyszenie zawiedzionych kibiców, znany dziś AFC Wimbledon. Zaczął w 2002 roku, na dziewiątym szczeblu rozgrywkowym i od razu mógł liczyć na wsparcie oddanych fanów.
Tymczasem “starszy brat” zaczynał popadać w coraz większe problemy. College of Arms, organizacja zarządzająca prawami do herbów i innych podobnych symboli na terenie Zjednoczonego Królestwa, zadecydował, że F.C. po zmianie miasta nie ma już prawa do gry ze znanym od lat historycznym herbem i musiał zmienić logo. Nowy stadion w Milton Keynes jeszcze nie powstał. Plan zakładał adaptację tamtejszego National Hockey Stadium na obiekt tymczasowy, ale prace nie ruszały. Trybuny Selhurst Park tymczasem świeciły pustkami. Inne stołeczne zespoły pod naciskiem swoich kibiców odmawiały nawet rozgrywania przedsezonowych sparingów. Zarząd klubu latem 2003 roku wreszcie zdecydował o oddaniu klubu pod zarząd komisaryczny z powodu problemów finansowych.
Z ratunkiem przyszedł lider wspomnianego już wcześniej konsorcjum odpowiadającego za budowę nowego stadionu w Milton Keynes - Peter Winkelman. Poza ustabilizowaniem sytuacji finansowej, dogadał się też z National Hockey Stadium. I tak po kilku miesiącach sezonu 2003/04 Wimbledon wreszcie zadomowił się w Milton Keynes, czekając już na nowy, w pełni dedykowany stadion. Skład drugoligowca zaczął jednak się sypać z powodu ograniczonego budżetu. Kampania zakończyła się spadkiem z hukiem do trzeciej ligi. Co więcej, były to dla nich ostatnie rozgrywki pod historyczną nazwą.

Wyrwane korzenie

Do nowego sezonu przystąpiła już drużyna o nazwie Milton Keynes Dons, uważana przez większość brytyjskich kibiców za “sztuczny twór”. Poza przejęciem miejsca w ligowej drabince zajmowanego przez Wimbledon F.C. nie miała z nim już właściwie nic wspólnego. Skład się mocno zmienił, mieli nowy herb, a barwy zamiast tradycyjnych niebiesko-żółtych były całkowicie białe. Pozostała garstka fanów, którzy zawędrowali z klubem poza Londyn i “Dons” w nazwie, nawiązujące do przydomka Wimbledonu. No i oczywiście trofeum z lat 80-tych, co jeszcze bardziej rozjuszało oddanych fanów “protoplasty” MK Dons.
W 2007 roku wreszcie powstał nowy stadion w Milton Keynes. Wtedy też Dons zdecydowali się zrzeknąć trofeów wygranych przez Wimbledon F.C., którymi według ich kibiców legitymowali się “bezprawnie”, ostatecznie odcinając się od korzeni sięgających nieistniejącego już w praktyce klubu. Przekazali je władzom londyńskiego okręgu Merton, skąd wywodził się ich poprzednik. Kilka lat później Winkelman zaznaczał, że choć puchary rzeczywiście nie należą się MK Dons, to nie powinny też trafić do AFC, bo to przecież nie oni je zdobyli. Zrobił to “oryginalny” Wimbledon.
MK Dons przez lata lawirowali po niższych ligach w Anglii. Przez 20 lat istnienia tylko na jeden sezon zameldowali się w Championship. Nowej marce na piłkarskiej mapie nie udało się rozwinąć i wskoczyć na wyższy poziom. Tymczasem “odrodzony” przez kibiców Wimbledon wspinał się po ligowej drabince. I w 2012 roku, po ekspresowej drodze przez jej szczeble, zameldował się w Football League, awansując na profesjonalny czwarty poziom rozgrywkowy.

Nowy rozdział

Pierwsze bezpośrednie starcie “nowego”, zarządzanego przez stowarzyszenia kibicowskie Wimbledonu, ze znienawidzonymi MK Dons, miało miejsce jesienią 2012 roku, gdy los skojarzył ówczesnego beniaminka czwartej ligi z trzecioligowym rywalem w FA Cup. Mecz miał zostać rozegrany w Milton Keynes i przyciągał dużą uwagę. Część kibiców AFC Wimbledon postanowiła zbojkotować mecz, przedstawiciele ich zarządu również odrzucili możliwość skorzystania z gościny swych vis-a-vis. O przyjacielskim uścisku dłoni nie mogło być mowy. Podczas meczu nad stadionem przeleciał opłacony przez fanów z Londynu samolot z transparentem: “To my jesteśmy Wimbledonem”. Znalazła się też grupa fanów ze stolicy, która, zgodnie z oficjalnym oświadczeniem MK Dons “uszkodziła krzesełka, toaletę i infrastrukturę higieniczną”. Na boisku 2:1 wygrali jednak gospodarze.
Obie drużyny od ponad dekady nieprzerwanie grają w Football League. Ich ścieżki przecinały się kilkukrotnie. W sezonie 2017/18 AFC, już jako trzecioligowiec, mogło świętować sukces - pierwszy raz finiszowało wyżej od rywali z Milton Keynes. Co więcej, tamci spadli do League Two. Nie obeszło się też bez kontrowersji. Władze ligi musiały zorganizować mediacje między klubami, bo ich animozje stawały się coraz wyraźniejsze. Czarę goryczy przelał fakt, że przy okazji spotkania na Kingsmeadow, gdzie swoje mecze rozgrywał Wimbledon, przy rywalach konsekwentnie pomijano wyraz “Dons”, jednoznacznie kojarzony z “dawnym” Wimbledonem.
Choć zespoły robiły jeszcze małą “mijankę”, spadając i awansując co jakiś czas, dziś znów grają razem - w czwartej lidze. Każde spotkanie między AFC Wimbledon a Milton Keynes Dons to starcie z podtekstem. W oczach wielu to walka futbolu tradycyjnego, opartego na kibicach, z zepsutym modelem biznesowym, który nie przywiązuje uwagi do kluczowych wartości, kultywowanych wciąż w brytyjskiej piłce. Do dziś większość fanów uważa, że MK Dons to klub utworzony w sposób nieczysty, sztuczny i stojący w sprzeczności z ideałami, jakie chcą oglądać na murawie.
Ostatecznie jednak sprawa nie jest czarno-biała. “Stary” Wimbledon potrzebował ratunku, przeprowadzka z Londynu najprawdopodobniej musiała dojść do skutku, aby nie upadł. Problem polega na tym, że zamiast szukać drogi do odbudowy, na jego zgliszczach utworzono zupełnie nowy twór, korzystając z okazji na “pominięcie” sportowej rywalizacji o miejsce w najwyższych ligach w kraju. Nawet sam Peter Winkelman przyznał w 2012 roku w rozmowie z Guardianem:
- Zrobiłem coś, co było błędem i właściciele [Wimbledonu] też popełnili błąd. Nie jestem dumny z tego, jak piłka zawitała do Milton Keynes.
W całej tej historii nie można jednak zapomnieć o inicjatywie założycieli AFC Wimbledon. Klubu, który odrodzony przez kibiców kontynuuje tradycje swojego protoplasty, wraz z jego herbem, barwami, a nawet i stadionem - bo w październiku 2020 roku otwarto nowe Plough Lane, zlokalizowane praktycznie w tym samym miejscu, co dawny obiekt o tej samej nazwie. Możliwe, że obecna drużyna nigdy nie nawiąże sportowymi sukcesami do osiągnięć “Szalonego Gangu”, ale napisała niesamowitą historię. Każdy bezpośredni mecz z MK Dons przypomina fanom o tym, jak długą przeszli drogę i o tym, że było warto, bo zrobili coś wielkiego. Nadrobili straty do rywali w ekspresowym tempie i teraz mogą próbować bronić swoich wartości na murawie. A smaku zwycięstwa z arcywrogiem nie można porównać z niczym innym.

Przeczytaj również