Legendarna, "przeklęta" skocznia w ruinie, z Małyszem biła rekordy. Tam skoki już upadły. Mały cień nadziei

Legendarna, "przeklęta" skocznia w ruinie, z Małyszem biła rekordy. Tam skoki już upadły. Mały cień nadziei
własne
Piotrek - Przyborowski
Piotrek Przyborowski27 Mar · 18:30
Przez lata to była prawdziwa mekka czeskich skoków narciarskich. Dziś Certak w Harrachovie nie świeci już dawnym blaskiem. Jego upadek dobitnie odzwierciedla sytuację tego sportu u naszych południowych sąsiadów. Wciąż są jednak zapaleńcy, którzy wierzą w jego odrodzenie. I zrobią wszystko, by tak się stało.
Harrachov mieści się zaledwie cztery kilometry od granicy polsko-czeskiej. Jego nazwa wywodzi się od hrabiowskiego rodu Harrachów, do którego przez lata należały liczne dobra w tej okolicy. To dzięki nim w miasteczku powstała słynna huta szkła, browar czy kaplica św. Elżbiety. Szczególną estymą darzony był hrabia Jan Harrach, który mocno dbał o rozwój całego regionu. Wydaje się, że jego największym osiągnięciem było jednak sprowadzenie do Karkonoszy pierwszych nart. Początkowo używano ich głównie do transportu, ale szybko stały się też formą rozrywki. Szczególną popularność zyskały tam skoki narciarskie.
Dalsza część tekstu pod wideo
Harrachov logo 2025
własne
Minęło już ponad sto lat od momentu, kiedy Harrachov zorganizował pierwsze oficjalne zawody w tej dyscyplinie. Przygraniczne miasteczko zyskało status stolicy skoków i było w tym czasie świadkiem wielu niesamowitych historii, w których istotne role odegrali także Polacy. Certak, czyli legendarny już kompleks z perłą w koronie - mamucią skocznią - stał się symbolem dla całego środowiska. I stanowił przez dziesięciolecia istotny punkt na mapie kolejnych zimowych sezonów. Niestety, od dłuższego czasu obiekt nie jest w stanie gościć jakichkolwiek zawodów, a taki stan rzeczy ma poważne konsekwencje dla pogarszającej się sytuacji skoków w całych Czechach.

Przeklęta skocznia

Gdy go widzisz, wciąż zapiera dech w piersiach. Otwarty na początku lat 80., gościł cztery edycje MŚ w lotach narciarskich. Na rekordowych konkursach pojawiało się tam nawet 60 tysięcy kibiców. Taką frekwencją cieszył się choćby ten z 2001 roku, który na pewno dobrze wspominają polscy kibice. Tysiące naszych rodaków chciało wtedy zobaczyć w akcji Adama Małysza, świeżo upieczonego zwycięzcę Turnieju Czterech Skoczni. Doszło do tego, że na granicy odnotowano wówczas wielokilometrowe kolejki. “Orzeł z Wisły” konkurs wygrał, ale w ten sam weekend to Robert Mateja okazał się pierwszym Polakiem, który przekroczył granicę 200 metrów. Wtedy jeszcze niewiele wskazywało, aby Harrachov miał zniknąć z listy gospodarzy najważniejszych narciarskich imprez.
- Nie było jednego, kluczowego momentu, upadek następował stopniowo. Obecnie duża skocznia jest jednak zniszczona, a mamut może już nigdy nie być funkcjonalny. Koszty jego naprawy byłyby zbyt wysokie, co przy liczbie zawodów w lotach narciarskich nie miałoby sensu, zwłaszcza że w przeszłości kilka razy trzeba było je odwoływać z powodu zbyt silnego wiatru. Podejmowane są wysiłki, aby móc ponownie skakać na K125, ale o tym mówi się już od wielu lat, a wszystko zajmuje dużo czasu, częściowo z powodu sporów o własność. Dobrze więc, że są lokalni entuzjaści, tacy jak bracia Slavik, utrzymali przy życiu przynajmniej te mniejsze skocznie narciarskie: K40, K70 i K90 - opowiada nam Michal Osoba, dziennikarz Sport.cz.
Fakt faktem, że usytuowany u progu Certowej Hory (Diabelskiej Góry) Certak od początku był w pewnym sensie przeklęty. Błąd popełniono już przy samej konstrukcji i przez złe wyprofilowanie skoczkowie latali nawet po 12 metrów ponad spadem, co zostało skorygowane dopiero po interwencji FIS. Kwaśne deszcze zdegradowały z kolei pobliski las, przez co skocznia stała się znacznie bardziej narażona na wiatr. To wszystko miało brzemienne w skutkach konsekwencje. Tylko w latach 2006-2010 odwołano tam aż siedem konkursów. Kulminacją były MŚ w lotach 2014, które również nie odbyły się w pełnym wymiarze właśnie ze względu na wiatr. Od tego momentu skocznia pozostaje nieczynna.
- Harrachov nie organizuje już Pucharu Świata, ponieważ Certak jest w złym stanie. W przyszłym roku powinniśmy rozpocząć przebudowę dużej skoczni, aby znowu zagościły u nas zawody międzynarodowe. Mamuta na razie nie chcemy ruszać, ale docelowo powinien zostać tak przebudowany, by punkt K znalazł się tam w okolicach 150 metrów i tym samym można będzie na nim skakać nawet na 170 metrów - opowiada w rozmowie z nami jeden ze wspomnianych przez Osobę braci, Stanislav Slavik, wieloletni organizator konkursów PŚ na Certaku oraz współtwórca Muzeum Narciarstwa w Harrachovie.
Stanislav Slavik Harrachov 2025
własne

Muzeum w Harrachovie

Mieszczące się w budynku dworca autobusowego w Harrachovie muzeum to prawdziwy raj i obowiązkowy punkt na trasie każdego fana skoków. Wejście kosztuje zaledwie kilkanaście złotych, a wśród eksponatów znajdziemy stare narty, kaski, plastrony, medale, akredytacje i wszelkiej maści pamiątki pochodzące z ostatnich kilku dekad skoków. U progu powitał nas sam Stanislav, który na pomysł założenia muzeum wpadł niecałą dekadę temu wraz ze swoim bratem Josefem oraz zmarłym już niestety Karelem Dolejsim. Zaraz zaoferował nam tour po obiekcie, w trakcie którego podzielił się swoją przebogatą wiedzą na temat czeskiego narciarstwa.
- Mamy tutaj kolekcję ponad 400 part nart, wzbogaconych o zdjęcia ich właścicieli. Na dole zaaranżowaliśmy mały warsztat, w którym dawniej wyrabiano narty. Na piętrze można zwiedzić z kolei sekcję poświęconą wszystkim mamucim skoczniom. Jest też mierzący 1,2 metra puchar z 1983 roku, kiedy po raz pierwszy odbyły się tutaj mistrzostwa świata w lotach narciarskich. Wygrał wtedy Klaus Ostwald, trzeci był Matti Nykanen, ale trzecie miejsce zajął Pavel Ploc, który w dodatku skoczył w tym konkursie 181 metrów i pobił ówczesny rekord świata. W tamtym czasach mamut w Harrachovie był rzeczywiście największą skocznią narciarską na świecie. Od tego czasu wiele obiektów jednak przebudowano, a teraz w takim Vikersund skacze się po 250 metrów - opowiada nasz przewodnik.
harrachov muzeum narciarstwa 2025
własne
Slavik od lat stara się popularyzować skoki narciarskie i śmiało można go określić mianem “człowieka orkiestry”. Jako licencjonowany arbiter FIS sędziował konkursy międzynarodowe, wraz z bratem dyrektorowali wszystkim najważniejszym imprezom narciarskim odbywającym się w Harrachovie. Nic więc dziwnego, że brak zawodów na Certaku to dla niego coś więcej niż tylko zawodowa porażka. Boli go nie tylko to, że do Karkonoszy nie przyjeżdżają już najlepsi skoczkowie na świecie. Przez brak tych zawodów mocno cierpią czeskie skoki - to jest istotny problem.
- Kiedyś mieliśmy świetnych skoczków, ale oni wtedy mieli gdzie trenować. Teraz, skoro nie ma skoczni, to nie ma też czeskich skoków narciarskich. W Czechach musimy wybudować nowe obiekty, żeby zachęcić dzieci do trenowania. Moi synowie dobrze znają się z Adamem Małyszem, jako zawodnicy nawet z nim rywalizowali. Zauważcie, że u was po tym, jak pojawił się Adam Małysz, ostatecznie wybudowano też nowe obiekty. Chociaż teraz tacy zawodnicy jak Kamil Stoch czy Piotr Żyła są już dużo starsi, mimo wszystko macie zaplecze i pojawiają się nowi skoczkowie. U nas tego brakuje - zauważa.

Ogromna luka

Możemy narzekać na aktualne wyniki polskich skoczków, ale kiedy spojrzymy na wyniki naszych południowych sąsiadów, ich sytuacja jest znacznie gorsza. Od sezonu 2005/06, kiedy Jakub Janda sięgnął po Kryształową Kulę, żaden czeski skoczek nie załapał się na podium klasyfikacji generalnej Pucharu Świata. Dość powiedzieć, że od równej dekady żaden czeski skoczek nie zakończył sezonu w czołowej dziesiątce PŚ. Ostatnim, który tego dokonał, był Roman Koudelka. 35-latek wciąż skacze i jest najlepszym czeskim skoczkiem, co raczej nie świadczy dobrze o tamtejszych juniorach. W obecnym sezonie weteran jest jedynym skoczkiem, który zapunktował w całym cyklu, a i tak jego dorobek jest lichy - z zaledwie trzema oczkami plasuje się na 63. miejscu. To oznacza, że wyżej sklasyfikowani są skoczkowie z Turcji, Kazachstanu, Ukrainy, Bułgarii czy Estonii.
- Spodziewam się, że Koudelka przejdzie zresztą na emeryturę po przyszłorocznych Igrzyskach Olimpijskich. Jego dalsze skakanie mocno ogranicza zoperowane kolano. Za nim z kolei jest ogromna luka. W ciągu ostatnich trzech lat kilku młodych skoczków zakończyło karierę, w tym Viktor Polasek, który był przecież mistrzem świata juniorów. Na MŚ w Trondheim, oprócz Koudelki wystąpiło jeszcze dwóch juniorów, David Rygl i Daniel Skarka, ale żaden z nich nie zakwalifikował się do konkursu indywidualnego i nie osiągają poziomu umożliwiającego start w Pucharze Świata. Mam więc duże obawy, że obecnie nie ma zbyt dużej nadziei na poprawę sytuacji czeskich skoków - mówi Osoba.
Nie ma się co dziwić, że czescy juniorzy nie poradzili sobie na zawodach w Norwegii, skoro nawet na tegorocznych MŚ juniorów w Lake Placid ich wyniki były po prostu kiepskie. W konkursie indywidualnym Rygl zajął dopiero 29. miejsce, a Skarka nie zakwalifikował się nawet do serii finałowej, zresztą podobnie jak jego inni rodacy, Stepan Kysel i Filip Krenek. W drużynie Czesi uplasowali się na dziesiątym, czyli przedostatnim miejscu. Dla porównania - tak krytykowane polskie skoki potrafiły wysłać do USA dwóch juniorów, którzy rywalizację zakończyli w pierwszej dziesiątce (Klemens Joniak i Kacper Tomasiak), a w drużynie nasi rodacy sięgnęli po piąte miejsce, tracąc tylko 8,3 punktu do podium.
harrachov muzeum narciarstwa 2025 2
własne

Gigant jedyną nadzieją

Obecnie tak naprawdę ciężko dostrzec jakiekolwiek światełko w tunelu. Kiedy spojrzymy na sytuację w kobiecych skokach w Czechach, tam też nie ma za dużo optymizmu. W obecnym sezonie w Pucharze Świata punkty zebrały tylko dwie zawodniczki - siostry Indrackove. Ale ani Anezka, ani Karolina nie odgrywają obecnie żadnej istotnej roli w PŚ i w “generalce” plasują się w okolicach dopiero 50. miejsca. A skoro sukcesów nie ma ani wśród seniorów, ani juniorów, ani w przypadku kobiet, to mamy tu do czynienia z problemem systemowym. I nie ma chyba wątpliwości, że wszystkie te kłopoty czeskich skoków sprowadzają się do tego samego.
- Największym problemem jest brak infrastruktury. Obecnie w Czechach nie ma dużej skoczni. Te w Harrachovie są zniszczone, a zmodernizowany na mistrzostwa świata 2009 kompleks w Libercu nie jest należycie wykorzystywany i skacze się tam tylko latem. Zresztą te mistrzostwa mierzyły się z ogromnymi problemami finansowymi i zostawiły po sobie spore długi, co zaszkodziło całemu narciarstwu klasycznemu w Czechach. Nie ma funduszy na rozwój infrastruktury oraz rozwój młodzieży. Brak skoczni w kraju doprowadził zresztą do tego, że zawodnicy musieli zacząć trenować za granicą, a to też wiąże się z dodatkowymi kosztami - uważa Michal Osoba.
W przypadku Certaka podjęto już szereg prób, aby powróciły tam wielkie skoki, ale wiecznie brakowało pieniędzy. Współpraca z pochodzącą spod Bydgoszczy firmą Archigeum, która miała doprowadzić do modernizacji całego kompleksu, zakończyła się tylko wzajemnymi oskarżeniami. Tacy zajawkowicze jak Slavik próbują jednak uratować czeskie skoki. Od kilku lat prowadzona jest internetowa zbiórka, a co jakiś czas pojawiają się też głosy na temat możliwego wsparcia ze strony państwa. W miejscu dawnego mamuta ma powstać nowy typu obiektu - gigant, swoisty pomost między dużą skocznią i mamutem, na którym zawodnicy, jak mówił Slavik, mogliby osiągnąć odległości rzędu 170 metrów.
- Moi rodacy się nie poddają. Organizowali zbiórki pieniędzy z udziałem legend skoków narciarskich, a Jakub Janda, kiedy był jeszcze szefem czeskich skoków, naciskał na odbudowę dużej skoczni w Harrachovie, ale nie przyniosło to sukcesu. Ostatnio coraz więcej mówi się o współpracy z ośrodkiem narciarstwa biegowego w Jakuszycach i możliwym wspólnym ubieganiu się o większe imprezy międzynarodowe, co mogłoby przyspieszyć odbudowę. Harrachov jest również uwzględniony w planach czeskiego rządu jako Narodowe Centrum Narciarstwa Klasycznego, co też może pomóc w zapewnieniu finansowania. Ale póki co są spore obawy odnośnie do przyszłości czeskich skoków - podsumowuje czeski dziennikarz.
Harrachov logo IO 2025
własne

Przeczytaj również