Lech ucieka przed byciem "przegranym". Nadchodzi weryfikacja. "Ten fakt podgrzewa temperaturę"

Lech ucieka przed byciem "przegranym". Nadchodzi weryfikacja. "Ten fakt podgrzewa temperaturę"
Krzysztof Porebski/Press Focus
W oczy ligowców powoli zagląda zimowa przerwa, ale zanim ona nastąpi, to są mecze i momenty, które zdeterminują dyskusję w przerwie między rundami. Jednym z nich jest hitowe starcie Lecha i Legii, gdzie może być dwóch rannych, ale nikt nie chce być zabity, a wygrany z przekonaniem ruszy do walki o tytuł.
Opowieść o 144. meczu pomiędzy Lechem a Legią można sprowadzić tylko do trzech punktów, ale to byłoby zdecydowanie za łatwe. Ten ostatni mecz pomiędzy obiema drużynami tych pierwszych skompromitował, bo przegrali u siebie po dwóch samobójach i odebrał marzenia o Europie, a tym drugim praktycznie zapewnił podium i awans do europejskich pucharów. Teraz do końca sezonu jest jeszcze daleko i każdy chce zdobyć komplet punktów, lecz w takim starciu nie chodzi tylko o same punkty, choć oczywiście są one kluczowe.
Dalsza część tekstu pod wideo

Gra o inne cele. Przynajmniej na razie

Pep Guardiola niegdyś mawiał, że "nie wygrasz mistrzostwa w pierwszych kolejkach, ale możesz je przegrać". Jeśli Legia nie zostanie mistrzem Polski, to te słowa okażą się prorocze dla ekipy Goncalo Feio. Liga się zmieniła, to już nie jest ta ekstraklasa, gdzie na szczycie była Legia, potem Lech, a potem długo, długo nic.
Dzisiaj stołeczna drużyna marzy o mistrzostwie Polski, ale przed nią są przynajmniej cztery ekipy mające w tym sezonie ten sam cel. Ba, dla trzech z nich - Cracovia, Lech i Raków - to jedyny możliwy cel do osiągnięcia w tym sezonie, jeśli myślimy o trofeum. O obronie korony marzy Jagiellonia, a dopiero za tymi ekipami jest Legia.
Dlaczego w śródtytule jest mowa o "grze o inne cele"? Lechowi została tylko (a może aż?) walka o mistrzostwo Polski. Kolejorz - jak na 2024 rok przystało - zaskoczył świetnym startem w lidze. Jednym z najlepszych w historii klubu, a mógł być tym najlepszym, gdyby udało się wygrać z Puszczą. Jednak ten mijający powoli rok dla kibiców niebiesko-białych zostanie zapamiętany jako szereg bolesnych wpadek z twarzą Mariusza Rumaka w tle, które też zaliczył już trener Frederiksen, przegrywając z beniaminkiem, ostatnią drużyną w tabeli oraz odpadając z Pucharu Polski z drugoligowcem.
Na samą myśl tych nieprzystających Lechowi porażek można się wzdrygnąć. Jednak Lech - przynajmniej przed startem 15. kolejki - jest liderem tabeli. Dzierży to miano od dziewięciu serii i ta wizja mistrzostwa to jedyna rzecz, jaka pozwala w Poznaniu marzyć, że ten sezon zakończy się czymś wielkim. Czymś, czego pragnie cała Wielkopolska.
Właściwie przed meczem Lecha z Legią te sześć punktów przewagi nad zespołem Goncalo Feio to jest największy i jedyny kapitał, jaki Lech wypracował od początku lipca. Bo całą pozostałą przewagę nad Jagiellonią, Cracovią oraz Rakowem roztrwonił w meczach z Motorem, oraz Puszczą, a drugi front został zakończony szybciej, niż on się zaczął.
W Warszawie da się usłyszeć, że "celem jest tylko mistrzostwo". Jednak ciężko uwierzyć, że przy tak dużej konkurencji, to właśnie Legia, która ma problemy z wygrywaniem z czołowymi zespołami w lidze, będzie tym mistrzem. Szczególnie przy wspomnianym wyżej podejściu do walki o tytuł m.in. w Częstochowie. To cały czas jest możliwe, ale patrz wyżej. Nie tylko Legia ma ambicje i kadrę, która ma prawo o tym myśleć.
Jednak jeśli Legia się przełamie w kwestii "dużych meczów w ekstraklasie" i za kadencji Goncalo Feio wygra po raz drugi z rzędu w Poznaniu, to wyśle jasny przekaz, że wróciła na poważnie do gry o mistrzostwo Polski. Bo na dzisiaj Lecha i Legii różni sześć punktów w tabeli, ale przede wszystkim to, że stołeczna drużyna przeżywa piękne europejskie czwartki i marzy o występie 2 maja na Stadionie Narodowym w Finale Pucharu Polski. To są te inne cele, które mogą nieco przypudrować czwarty rok w Warszawie bez tytułu.
Na dzisiaj Legia i Lech mają różne cele i to od Legii zależy, czy tak będzie dalej. Lech ma tu zupełnie inne plany i może wypisać Legię z myśli o mistrzostwie.

Potencjał na największego przegranego sezonu

Lech znowu znalazł się nad przepaścią. Wspomnianymi wyżej porażkami postawił się na musiku przed jednym z najważniejszych meczów rundy. Porażka w meczu z Legią przy Bułgarskiej zamaże cały dobry obraz, który mimo tych wpadek udało się wypracować drużynie Lecha. Bo po 14 seriach gier to Lech jest liderem i ma prawo marzyć o tym najwyższym celu, ale do tego potrzebne jest znowu udowodnienie: że tak - to my jesteśmy głównym faworytem do tytułu.
I oprócz całego prestiżu związanego z ewentualną pierwszą od czterech lat domową wygraną nad Legią, to właśnie pokonanie ekipy Goncalo Feio będzie wysłaniem do reszty ligi przekazu - mamy wpadki, ale jesteśmy w tym sezonie mocni i każdy musi się nas bać.
Lech potrzebuje tego zwycięstwa jak tlenu. Oczywiście odstawienie Legii na dziewięć punktów pozwoli wrócić do planowanego stanu sprzed tygodnia, ale to piwo, które się nawarzyło, teraz trzeba wypić.
Raków i Lech to dwie ekipy, które po tym sezonie mogą nieść miano "największego przegranego sezonu". Legia gra w Lidze Konferencji i w Pucharze Polski. Podobnie Jagiellonia i obie te ekipy mogą się tam realizować. Jest nieobliczalna Cracovia, dla której głównym celem są europejskie puchary, ale... kto wie?
No i jest Raków i Lech z głównym i jedynym celem - mistrzostwo. Ktoś, kto nie osiągnie w tym sezonie nic, a może być tak, że będą to obie te ekipy, będzie największym przegranym tego sezonu.
I to Lech właśnie takimi meczami jak z Legią musi te myśli od siebie odganiać. I to nie jest kwestia minimalistycznego podejścia, ale znajomości nieprzewidywalności Lecha, która może objawić się w każdym momencie, a to majowe starcie idealnie to pokazuje. Jednak "Kolejorz" ewentualną wygraną z Legią może odgonić te czyhające za rogiem kompromitacje i schować łatkę z napisem "przegrani", która cały czas jest przyklejona po fatalnym poprzednim sezonie, a czuć ją w każdy czwartek, kiedy inni grają w pucharach, a Lech... musi zajmować siebie i kibiców innymi historiami.

Dlaczego to Lech jest faworytem?

Przed takimi meczami ciężko wskazać faworyta, lecz minimalnie może nim być Lech. Oczywiście, Legia ma za sobą świetną serię, gdzie wygrała sześć meczów z rzędu i starcie z Lechem jest podsumowaniem tego okresu między przerwami reprezentacyjnymi, ale to jednak "Kolejorz" jest gospodarzem, liderem tabeli i nie licząc Pogoni, jest najlepszą ekipą jeśli chodzi o mecze na swoim stadionie.
"Kolejorz" ma też dużo do udowodnienia, o czym pisaliśmy wyżej. Miał pełen mikrocykl treningowy przed tym starciem, wszyscy zawodnicy są zdrowi. Sam Frederiksen nawet zdradził, że wracający do zdrowia Walemark rozpocznie mecz z Legią od pierwszej minuty. To wystarczające argumenty, które potem można przenieść na boisko.
Ten mecz pewnie będzie wyglądał w ten sposób, że to Lech w większości fragmentów będzie miał piłkę, a Legia będzie czekała na momenty. Pewnie będą fragmenty dominacji Wojskowych, ale jednak to od działań Lecha z piłką będzie zależało to, co uda się tym osiągnąć.
Temperaturę tego spotkania podnosi fakt, że na ławce nie będzie Goncalo Feio, który wykluczył się z tego starcia, otrzymując ostatnio czwartą żółtą kartę. W Legii nie wystąpi też pierwszy bramkarz - Kacper Tobiasz - a zastąpi go Gabriel Kobylak, dla którego będzie to największe wyzwanie w jego przygodzie z piłką w Legii. Czy wytrzyma presję gry przy Bułgarskiej?
Lech musi, a Legia może? Niekoniecznie, bo przy porażce Legii, cały ten jej świetny okres zostanie zamazany przez porażkę przy Bułgarskiej, a myśli o ewentualnym mistrzostwie będzie trzeba odłożyć na półkę z napisem "kolejny sezon". To będzie kolejny bolesny cios w Warszawie.
Obie drużyny mogą się bać porażki, bo ona sprowadzi je w niebezpieczne rejony. Jednak kto chce być mistrzem, musi wygrywać duże mecze. W niedzielę przed nami jeden z tych największych.

Przeczytaj również