Lech Poznań: Mamy problem. Czy "Kolejorz" przegrał w niedzielę mistrza Polski?

Dziewiętnaście kolejek i koniec. Od połowy sierpnia Lech Poznań przewodził tabeli piłkarskiej PKO Ekstraklasy. To prowadzenie stracił 16 marca 2025 roku i powstaje pytanie, czy jeszcze je odzyska?
Przed spotkaniem pisałem, że w niedzielny wieczór czeka nas ekstraklasowy "Taniec z Gwiazdami" oraz że ten, kto z parkietu zejdzie pokonany, może w maju obejść się smakiem.
Oczywiście, na dzisiaj z parkietu pokonani zeszli Legia i Lech. O ile ci pierwsi o mistrzostwie mogą już zapomnieć (w sumie mogli już przed tym spotkaniem, ale mają piękną europejską przygodę oraz do wygrania kolejny Puchar Polski), to ci drudzy mieli po swojej stronie sporo argumentów, żeby w Białymstoku przynajmniej nie przegrać. Przegrali i powstaje pytanie, czy w niedzielę przegrali też mistrzostwo Polski?
To pytanie jest nieco prowokacyjne, bo do końca sezonu jest dziewięć kolejek, a różnica między Rakowem oraz Lechem to dwa punkty plus gorszy bilans bezpośrednich meczów, czyli w praktyce są to trzy punkty.
I o ile jest to przewaga jednego meczu - tak samo jak Lech miał podobną przewagę przez większość prowadzenia ligowej tabeli - tak jednak nie można mówić, że w przypadku Lecha nic się nie stało.
Jasne, przegrać na boisku mistrza Polski ma prawo się zdarzyć. Szczególnie przy bilansie drużyny Adriana Siemieńca w tym roku, czyli sześciu wygranych meczach z bilansem goli 18-2. Jednak kontekst tego meczu obnaża poznaniaków.
Mówimy przecież o drużynie, która w niedzielę zagrała 26 mecz przy 44 Jagiellonii. Przy tym, że rywal w piątek po południu po trudnym, ale wygranym w Belgii boju wrócił do kraju i miał bardzo mało czasu na regenerację.
Można zapytać wprost - co jeszcze potrzebuje Lech, żeby w takim meczu wygrać? A spotkanie zostało przegrane we frajerski sposób. Tak, frajerski, bo jeśli przygotowujesz się do jednego z najważniejszych meczów sezonu osiem dni, masz pełny skład i okej - tracisz w pierwszej połowie Milcia oraz Sousę i to jest problem pod kątem zarządzania meczem - to przy prowadzeniu 1:0 z Jagiellonią nie masz prawa sobie wydrzeć tych trzech punktów. Nie w tak ważnym meczu. Musisz chociaż zremisować, tak, jak w pierwszej rundzie zrobił to Raków i dlatego dzisiaj ekipa Marka Papszuna jest na pierwszym miejscu w tabeli.
Lech nadawał rytm ligowym rozgrywkom, ale jednak pozycja lidera sporo tuszowała. Bo tuszowała jedną z największych kompromitacji pucharowych w historii klubu. Bo tuszowała już w tej chwili siedem ligowych porażek w 25 meczach. Bo tuszowała to, że Lech tylko raz na dziewięć meczów, kiedy przegrywał w jakimś fragmencie spotkania, to potrafił ten mecz wygrać. W pozostałych nawet nie potrafił zremisować. Właściwie ten film, który był grany w niedzielny wieczór w Białymstoku, kibice Lecha bardzo dobrze znali.
Kolejorz ma mocną kadrę, jeśli mówimy o jednym froncie. Wydaje się, że dość ogarnięty sztab, ale nie może zawodzić w kluczowych momentach. Nie może w momencie najważniejszych meczów - u siebie z Rakowem, wyjazdowym z Lechią (możliwość odskoczenia na osiem punktów), czy wyjazdu z Jagiellonią - tych spotkań przegrywać. Po prostu nie może.
Do sztabu też można mieć sporo zarzutów, bo zmiana Afonso Sousy na Filipa Jagiełło zdecydowanie osłabiła zespół. Polski pomocnik był najsłabszym zawodnikiem w barwach Lecha i nie potrafił w żaden sposób kreować gry oraz grać odważnie. Dodatkowo miał problem z odbudowaniem ustawienia, z zakładaniem pressingu. Tym samym Frederiksen na ławce do prawie końca meczu zostawił jednego z najlepszych swoich piłkarzy, czyli Patrika Walemarka.
Podobnie w meczu z Rakowem, gdzie pomysł z Joelem Pereirą okazał się nietrafiony. Pochwalić można za ruch z przesunięciem Milicia na lewą obronę, ale przecież od dawna eksperci i komentatorzy mówili, że lewa obrona w Lechu jest najsłabiej obsadzoną pozycją.
Jednak problemem nie jest dzisiaj kadra Lecha. Nie jest nawet kontuzja rezerwowego drugiego napastnika przy słabszej formie Ishaka, który na tle Pululu wyglądał dużo słabiej. Problemem nie jest też kontuzja Thordarsona oraz kolejne zawieszenie Murawskiego.
Problemem jest to, czy Lech będzie w stanie jeszcze wrócić - jak w sezonie mistrzowskim - na tron i postawić kropkę nad i. Na razie tych szans było dużo i w zbyt wielu meczach Lech zawodził, co powoduje myśli, że ta próba może się nie udać.
Tamta mistrzowska drużyna z 2022 roku w kluczowym momencie postawiła tę kropkę. Ten moment jeszcze przyjdzie, o ile pomylą się Jagiellonia i Raków, ale w tej chwili - z perspektywy Lecha - to będzie musiało się wydarzyć, a przecież wcześniej były szanse, żeby odskoczyć i mieć spokojną przewagę ponad jednego spotkania przy graniu raz w tygodniu. I tego od takiego klubu jak Lech należy wymagać. Od Lecha wymaga się więcej, szczególnie przez pokaz siły białostoczan w lidze i pucharach. I akurat bardzo dobrze, że tak się dzieje.
Oczywiśćie - Kolejorz na czele tabeli się nie znalazł przypadkowo i koncerty w starciach z Legią, pierwszym z Jagiellonią czy na wyjeździe z Pogonią zostaną w pamięci, ale wpadek i problemów mentalnych jest za dużo. Być może to ostatecznie przeważy, kto w maju podniesie do góry trofeum za mistrzostwo.
Zostało dziewięć kolejek, aby sezon uznać za świetny albo za kompromitujący. Czarne albo białe. Inaczej nie będzie. W Poznaniu drugie czy trzecie miejsce, to jest pierwsze i drugie przegrane. Szczególnie przy grze praktycznie cały sezon na jednym froncie. I z perspektywy kibiców Lecha pozostaje wierzyć, że wszyscy - z naciskiem na wszyscy - piłkarze zdają sobie z tego sprawę.