Lech działa lepiej niż ktokolwiek się spodziewał. "Śląsk wpadnie pod koła?"
W Poznaniu jest dość dobrze znana piosenka Waldemara Bylińskiego pod tytułem "Lech na ligowym szczycie". I muszę przyznać, że przed sezonem nie spotkałem absolutnie nikogo, kto twierdziłby, że w jakimś momencie jesieni będzie można wskazać "Kolejorza" głównym faworytem do mistrzostwa Polski. Oczywiście grania w polskiej lidze jest jeszcze bardzo dużo, ale kibic Lecha może się cieszyć, że w jego drużynie wszystko się zgadza i na ten moment zmierza w dobrym kierunku.
W Lechu wydaje się, że musi być bardzo źle, żeby potem było dobrze. Podobnie zaczynał się sezon mistrzowski 2021/22, gdzie na trybunach był bojkot po 11. miejscu sezon wcześniej (najgorszym za kadencji rodziny Rutkowskich), a Lech zaczynał granie bez nominalnego lewego obrońcy w kadrze.
Poprzedni sezon to pasmo niepowodzeń, jakich nikt by nie przewidział. "Kolejorz" negatywnie zaskakiwał i właściwie przebijał skalę możliwych kompromitacji, poczynając od haniebnego odpadnięcia z europejskich pucharów, kończąc sezon wstydliwą porażką z Koroną Kielce przy happeningu kibiców na trybunach. Zresztą - nomen omen - konia z rzędem temu, kto przewidziałby, że w 2024 roku trenerem Lecha będzie Mariusz Rumak, co do dzisiaj wydaje się nieprawdopodobnym posunięciem.
I teraz znowu jest w drugą stronę, bo maszyna Nielsa Frederiksena ruszyła tak, że absolutnie nikt nie spodziewał się tak dobrego startu.
Maszyna ruszyła
Stan na ósmą kolejkę jest następujący: nikt nie gra lepiej niż Lech. Nikt nie zostawia takiego dobrego wrażenia, nikt więcej nie strzela (16) i wraz z Rakowem Częstochowa nikt nie ma lepszej defensywy - trzy gole, sześć czystych kont, z czego pięć z rzędu (rekord z rzędu to osiem z sezonu 1992/93).
Zresztą inne liczby po ośmiu meczach też mówią, kto aktualnie jest najlepszą drużyną w lidze.
Do gry Lecha nie ma się w czym przyczepić. Drużyna pod wodzą Nielsea Frederiksena i Sindre Tjelmelanda przeszła ewolucje. Klub pozbył się wielu piłkarzy, którzy swój pik mieli dwa sezony temu, jak Czerwiński, Douglas, Sobiech, Kwekweskiri, a z zyskiem sprzedano Marchwińskiego, Velde oraz Karlstroema, którzy wątpliwe, żeby Lechowi dali więcej niż zrobili to w przeszłości. Więcej o minionym okienku TUTAJ opowiadał nam dyrektor sportowy Tomasz Rząsa.
Szatnia została przewietrzona, ściągnięto sporo świeżej krwi, a zespół dostał impuls oraz zrozumiał plan duńskiego trenera, który nazywa "speed futbol", czyli pomysł taktyczny oparty na dużej intensywności w grze.
To, w połączeniu z indywidualną jakością piłkarską, daje niesamowity efekt na starcie rozgrywek. Początkowo Lech się docierał, trener Frederiksen szukał odpowiedniego ustawienia, nie miał wszystkich piłkarzy (patrz przegrana z Widzewem), ale od meczu z Lechią Gdańsk (3:1) w składzie na każdy kolejny mecz są właściwie tylko dwa znaki zapytania, czyli obsada dwóch skrzydeł. Na lewej stronie grywali już Szymczak, Fiabema, Hakans czy Ba Loua, a na drugim wymieniają się Gholizadeh z Hoticiem, chociaż ten drugi teraz gra teraz zdecydowanie więcej.
Trener Frederiksen obudził takich piłkarzy jak Pereira, Milić, Hotić, Sousa, Gholizadeh czy Murawski. Ten ostatni ewidentnie odżył po odejściu Karlstroema i jest teraz być może w najlepszej swojej formie, odkąd gra w Lechu. Do klubu przyszedł Alex Douglas (jedyny piłkarz z pola, który nie opuścił jeszcze ani minuty w tym sezonie) i wygryzł ze składu reprezentanta Polski i sam stał się... reprezentantem Szwecji. Z wypożyczenia wrócił Kozubal, a sztab znalazł odpowiednie zadania dla Gurgula. Dzisiaj tych dwóch młodzieżowców jest zawodnikami podstawowej jedenastki.
To wprost imponujące, jak w bardzo trudnych warunkach, jakie na początku miał trener Frederiksen, związanymi z atmosferą w klubie i brakami kadrowymi, udało się zbudować drużynę oraz wiarę w kibicach, że Lech znowu może być wielki. Że znowu może być "Dumą Polski", jak fani śpiewają w jednej z przyśpiewek.
Dominacja w każdym aspekcie
Niektórzy powiedzą, że taki tekst powstaje za wcześnie. Jasne, zajmując się Lechem... tu się może jeszcze wszystko zepsuć. Aczkolwiek na dzisiaj... nic się na to nie zanosi, wręcz wszystko się zgadza. Nawet tak krytykowany marketing zaczął "dojeżdżać", wykorzystując ciekawe pomysły. Dodatkowo trener Frederiksen ciągle chce więcej. W drużynie nie ma większych problemów z kontuzjami, bo te mają ostatnio Hakans, Salamon i przewlekle Dagerstal, ale o żadnym z nich nie powiemy, że są dzisiaj kluczowymi piłkarzami w talii Duńczyka.
Ten tekst powstał, bo do Poznania w sobotni wieczór przyjechał mistrz Polski. Okej, ktoś powie, że jaki to mistrz, jak w ostatnich ośmiu meczach siedem razy przegrał.
Jednak mistrz to mistrz, a przy Bułgarskiej Jagiellonia nie oddała celnego strzału pierwszy raz od czterech lat. Ba, przerwała swoją passę 24 meczów ze strzelonym golem. Nie wspominając o tym, że w każdym ze swoich siedmiu spotkań ligowych w tym sezonie, ekipa Adriana Siemieńca notowałą xG na poziomie minimium 1,52. Teraz o tym nie mogło być mowy.
"Jaga" w Poznaniu została zdominowana w aspekcie fizycznym, taktycznym, motorycznym i mentalnym. Lech w tym roku drugi raz już wygrał z Jagiellonią, ale to pierwsze zwycięstwo było szczęśliwe. To w ostatni weekend? W pełni zasłużone i nawet to, że goście dostali dyskusyjną czerwoną kartkę, nie zmienia wrażenia, że "Kolejorz" sobotni mecz i tak by wygrał.
Zatem uprawnione są porównania do drużyny mistrzowskiej Macieja Skorży z sezonu 2021/22. Dużo się zgadza, nawet w podobnym terminie był wtedy mecz z Wisłą Kraków (17 września 2021) i też zakończył się wynikiem 5:0.
Śląsk wpadnie pod koła?
Teraz do Poznania przyjeżdża ostatni kat "Kolejorza", bo tak trzeba nazwać rywalizację Lecha ze Śląskiem na bazie ostatnich dwóch sezonów. Pięć spotkań, cztery porażki i tylko jeden remis. Ten w tym roku, gdzie ekipa Jacka Magiery przyjechała do Poznania po dwóch porażkach bez zdobyczy bramkowej. I co zrobiła? Nie chciała przegrać i to się udało. Zagrała na 0:0. Teraz może być podobnie, bo wrocławianie są w głębokim kryzysie i oprócz argumentu historycznego, innych nie za bardzo widać. W tym sezonie jeszcze nie wygrali, a na trzy wyjazdy w tym sezonie zdołali jedynie raz zremisować z Widzewem. Okej, powinni tamto spotkanie wygrać, ale teraz Śląsk ma jeszcze więcej problemów niż wtedy, bo przed chwilą odszedł z klubu kolejny lider w postaci Nauhela Leivy.
W teorii? Lech powinien rozjechać Śląsk, tak, jak zrobił to z Jagiellonią. Jednak ekipa Jacka Magiery zaprezentuje zupełnie inny plan na mecz niż zespół Adriana Siemieńca.
Entuzjazm w Poznaniu rośnie, kibiców na trybunach przybywa. Czy to dla Lecha będzie "ten sezon"? Na dzisiaj wiele na to wskazuje, ale nikt tak bardzo jak kibic Lecha nie wie, że to wszystko może się szybko odwrócić. Jednak dzisiaj w Poznaniu każdy powie jedno: chwilo trwaj i chcemy więcej.