LeBron James znów dokonał niemożliwego. Legenda NBA jak eksperyment naukowy. "To naprawdę śmieszne"
Michael Jordan czy LeBron James? Dylemat, którego nie da się uniknąć, gdy rozmowa przejdzie na temat koszykówki. Ale też nie da się go rozstrzygnąć. Pewne argumenty przemawiają na korzyść tego drugiego. Po 22 latach nieustannie jest nie do zaje… chania.
- Mam bardzo dobre relacje z myślami o swojej emeryturze - to pierwsze słowa z noworocznego treningu LeBrona. Zwyczajnego. Rozgrzewka, potem trening rzutów, na koniec odprawa meczowa. Nic szczególnego, gdyby nie to, że dwa dni wcześniej skończył 40 lat.
- To naprawdę śmieszne widzieć siebie w tym miejscu. Wciąż gram na wysokim poziomie, wciąż będąc tak młodym gościem. Ale w skali lat spędzonych na parkiecie, muszę przyznać, że jestem stary - dodał.
Kilka godzin później krytycy, których na całym świecie nie brakuje i nigdy nie brakowało, mogliby pewne oznaki starości supergwiazdy NBA zauważyć, bo Lakers przegrali z Cavaliers, a lider ekipy z Kalifornii zdobył tylko 23 punkty. Tylko że to był tylko wypadek przy pracy. W kolejnych dwóch nocach LBJ23 skompletował łącznie prawie 70 oczek, będąc najlepszym zawodnikiem na boisku.
Najlepszym i zdecydowanie najstarszym.
Świadek kilku pokoleń
W swoim debiutanckim sezonie mierzył się z Jasonem Kiddem, Kobe Bryantem czy Shaqiem. Teraz walczy zajadle z Luką Donciciem, Nikolą Jokiciem i nawzajem z Victorem Wembanyamą rozdają sobie pod koszem czapy. Dwa różne światy, dwie zupełnie inne filozofie koszykówki, a jednak i w tamtych, i w tych warunkach LeBron czuje się jak ryba w wodzie. Dla zobrazowania, ile czasu minęło, wystarczy jeden fakt. LJ wchodził do ligi, gdy na świecie nie było jeszcze jego pierworodnego syna, Bronny’ego. I nie zszedł z parkietu, gdy ten drugi również postawił pierwsze kroki w NBA.
By oddać sprawiedliwość, LeBron nie jest jedynym przedstawicielem długowiecznego pokolenia koszykarzy. Po piętach depczą już mu Chris Paul, zaledwie rok młodszy od lidera Lakersów, ale świetnie wyglądają też Kevin Durant, a przede wszystkim Steph Curry, obaj mający po 36 lat.
Patrząc w przeszłość, wydaje się, że ci najlepsi raczej nie pchają się w bujany fotel, kapcie i fajkę, nie kończąc czterech dekad życia. Michael Jordan, Kareem Abdul-Jabbar, John Stockton, Karl Malone czy Dirk Nowitzki… Wszyscy chcieli przebrnąć przez tę magiczną czwórkę, ale żadnemu z nich nie szło tak dobrze, jak temu generacyjnemu talentowi z Akron, Ohio.
Naukowy eksperyment
Jak on to robi? Jak utrzymuje swój “starczy” organizm w ryzach przy takich obciążeniach? W skrócie: gdy masz pieniądze, stać cię na wiele. Mówi się, że LeBron wydaje około 1,5 miliona dolarów na fizjoterapię. W to wszystko wchodzi nie tylko trening personalny, ale przede wszystkim niewiarygodnie zaawansowana technologia zapewniająca regenerację mięśni po każdym meczu. Komory hiperbaryczne i krioterapia to przy tym pikuś. To wszystko wygląda jak ujęcia żywcem wzięte z filmu “Uniwersalny żołnierz”. Niektórzy widzą w tym bardziej eksperyment naukowy, którego celem jest wytyczenie granicy ludzkiej wytrzymałości. Próbę wkroczenia w terra incognita, nieodkryty teren.
22. sezon w roli profesjonalnego koszykarza NBA. Jak to w ogóle brzmi. Przed nim tyle lat zawodowego grania skreślił Vince Carter, ale, umówmy się, to nie było to samo. Dawny mistrz wsadów przeszedł na emeryturę rok temu, ale zanim to zrobił, zaliczał mniej niż 15 minut na mecz i zdobywał średnio pięć punktów. A teraz zestawmy go z LeBronem, który w zdobyczach punktowych jest lepszy niż w swoim debiutanckim sezonie, a w zbiórkach i asystach jego tegoroczna średnia przewyższa tę z całej kariery. Kosmos.
Ale jeśli jesteśmy już przy liczbach, to dobrze byłoby je wymienić i mieć je z głowy. Rzecz nie sama w cyferkach, jednak uczciwy artykuł o Jamesie byłby bez nich niekompletny. A więc: zajmuje pierwsze miejsce na liście wszech czasów pod względem zdobytych punktów, rozegranych minut, ale też i strat. Czwarty, jeśli weźmiemy pod uwagę asysty, ósmy w przechwytach oraz znajduje się w trzeciej dziesiątce wśród najlepszych zbierających. Najciekawsza ze statystyk mówi, że od 1200 meczów nie zszedł poniżej zdobytych dziesięciu punktów. Tysiąca dwustu.
40-letni James pokazuje jak zamknąć historię sportową w idealnej klamrze. Po latach bicia rekordów w byciu “najmłodszym zawodnikiem, który…”, przystąpiliśmy do świętowania formy wieczności, dlatego że niemal codziennie poprawia najlepsze wyniki, będąc “najstarszym”.
Przejście pomiędzy tymi skrajnościami dokonało się na naszych oczach w sposób płynny, naturalny, bez większych wahań formy. Przez 22 lata LeBron przywdziewał barwy tylko trzech klubów (a to też odstępstwo od normy w przypadku długoletnich graczy NBA): Cleveland Cavaliers, Miami Heat i Los Angeles Lakers. Występował w dziesięciu finałach NBA, z czego mistrzowski pierścień trafił do niego w czterech przypadkach, ale też wszedł na tak niebotycznie dobry techniczny poziom, że w ciągu całej kariery grał na wszystkich pięciu pozycjach na boisku. Od rozgrywającego po centra. Nikt przed nim tego nie dokonał.
Powrotu nie będzie
Wyraźnie nie chce dopuścić do momentu, gdy zostawi buty na parkiecie i po prostu odejdzie. Zawsze jasno dawał do zrozumienia, że zamierza rywalizować daleko po swoim “primie”. Przyszły członek Hall of Fame nie ma oczywiście zamiaru blokować komuś miejsca, wielokrotnie stwierdzając, że nie chce oszukiwać gry, którą kocha. Ale gdy nadal jest lepszy od większości zawodników z ligi, kiedy wciąż potrafi “gasić” najlepszych z najlepszych z młodego pokolenia, to dlaczego miałby odpuszczać? Dziadek LeBron z wyraźnie siwiejącą brodą ma ciągle wiele do powiedzenia w tym sporcie. I dla kogoś takiego prawie niemożliwe jest określić, kiedy powiedzieć “dość”. Ale jednak czyni już pewne znaki.
- Gdybym naprawdę chciał, prawdopodobnie mógłbym nadal grać na wysokim poziomie, dziwne, że tak mówię, przez prawdopodobnie pięć do siedmiu lat - powiedział kilka dni temu. Jednocześnie dodał, że nie zamierza tego robić.
Jasno dał też do zrozumienia, że jeśli zdecyduje się przejść na emeryturę, nie wróci do sportu, tak jak zrobili to Michael Jordan czy Mike Tyson. Po prostu któregoś dnia zniknie i pozostaną po nim dziesiątki rekordów, tysiące kompilacji z jego zagrań na Youtube i miliony wspomnień. Kiedykolwiek to nastąpi, a kiedyś będzie musiało nastąpić, zostawmy to na razie na boku. Teraz po prostu dajmy się przewieźć na jeszcze jedną, ekscytującą przejażdżkę z LeBronem. W stronę zachodzącego słońca.