Latający cyrk Eda Woodwarda. Manchester United bez Pogby i poważnego trenera wciąż będzie niewydolny
Co poszło nie tak? To pytanie zadaje sobie prawdopodobnie większość kibiców Manchesteru United, którym przyszło przypatrywać się nieustannemu regresowi ulubionej drużyny. W dużym skrócie, można by powiedzieć, że w Manchesterze dosłownie wszystko poszło nie tak, a, co najgorsze, zapaść ekipy z Old Trafford będzie tylko postępować.
W tym momencie oczywiście moglibyśmy podsumować wspaniałą przygodę Sir Alexa Fergusona zwieńczoną ogromną liczbą trofeów. Następnie trzeba byłoby wspomnieć o nieudolnej próbie zastąpienia Szkota przez Moyesa, van Gaala czy Mourinho, ale nie ma to większego sensu.
To już było i nie wróci więcej. Być może tak samo, jak era dominacji „Czerwonych Diabłów” na angielskich boiskach. Zarząd ekipy z czerwonej części Manchesteru popełniał błędy, aczkolwiek problem w tym, że nie wyciągnął z tego żadnych wniosków. Pasmo absurdalnych decyzji podejmowanych w „Teatrze Marzeń” zdaje się nie mieć końca.
Ole’s At The Wheel, czyli zgubna naiwność na Old Trafford
Pominięcie niezbyt chlubnej historii Manchesteru po odejściu Fergusona jest spowodowane pokaźnych rozmiarów listą błędów popełnionych przez działaczy klubu tylko na przestrzeni ostatnich kilku miesięcy.
Zacznijmy od momentu, w którym z Old Trafford żegna się Jose Mourinho. Decyzja o zwolnieniu Portugalczyka była, o dziwo, dosyć logiczna. Drużyna prezentowała się fatalnie, zawodnicy byli skonfliktowani ze szkoleniowcem, krótko mówiąc, trzeba było świeżej krwi w szatni.
Wybór następcy Mourinho w osobie Ole Gunnara Solskjaera również zdawał się mieć ręce i nogi. Znalezienie doświadczonego szkoleniowca w środku sezonu graniczyło z cudem, zatem postawiono na klubowy autorytet kosztem czysto trenerskich umiejętności. Mimo znikomego doświadczenia początek przygody Norwega na ławce trenerskiej United był niezwykle obiecujący.
Niestety kilka lepszych wyników okazało się być przekleństwem Manchesteru. Rodzina Glazerów władająca klubem chyba zapomniała o zjawisku „nowej miotły”, które jest w futbolu dosyć popularne. Po odejściu toksycznego szkoleniowca zespoły często nabierają wiatru w żagle, ale nie jest to efekt długoterminowy. Zawodnicy na krótką metę odzyskują formę, lecz prawdziwa weryfikacja umiejętności zarówno ich, jak i nowego menedżera następuje dopiero w następnych miesiącach.
Tymczasem w Manchesterze wszystko zrobiono „na hurra”. Poprawa wyników ligowych w połączeniu z sukcesem na arenie międzynarodowej - wyeliminowaniem PSG sprawiły, że Solskjaer z roli strażaka zmienił się w prawdziwego zbawiciela „Zjednoczonych”.
Koniec sielanki
Przedłużenie kontraktu z Norwegiem do 2022 roku to prawdziwy pokaz bezmyślności zarządu Manchesteru. Wszystko nastąpiło 2 tygodnie po triumfie na Parc des Princes, który wprowadził „Czerwone Diabły” do ćwierćfinału Ligi Mistrzów. Pokonanie PSG 3:1 i odwrócenie przebiegu dwumeczu to naturalnie spore osiągnięcie, aczkolwiek tak znaczące decyzje dla losów klubu, nie mogą być podejmowane pochopnie.
Tymczasowa umowa Solskjaera z Manchesterem nie kończyła się po meczu z paryżanami. Można, a nawet trzeba było poczekać z taką decyzją do zakończenia sezonu. Wtedy nadarzyłaby się okazja do podsumowania dyspozycji „Czerwonych Diabłów” pod wodzą Norwega na przestrzeni sześciu miesięcy oraz zastanowienia się nad tym, czy to właśnie 46-letni były piłkarz Manchesteru powinien pozostać przy sterach. Wszak po zakończeniu rozgrywek na trenerskim rynku transferowym można byłoby zgarnąć naprawdę łakome kąski.
Stare przysłowie mówi, że „gdzie się człowiek spieszy, tam się diabeł cieszy”. Przypadek Manchesteru nieco przeczy słuszności tego porzekadła. Zarząd klubu przecenił umiejętności Solskjaera zbyt pochopnie oferując mu prolongatę umowy, a kolejnych kilka miesięcy w wykonaniu podopiecznych Norwega z pewnością nie ucieszyły żadnego sympatyka „Czerwonych Diabłów”.
Solskjaer jako tymczasowy trener osiągał 2,32 punktu na mecz w Premier League. Po podpisaniu długoterminowej umowy liczba ta spadła poniżej jednego oczka na każde spotkanie. Manchester po raz kolejny w ostatnich latach nie dostał się do Ligi Mistrzów i niewiele wskazuje na to, aby ta niekorzystna sytuacja uległa poprawie.
Ucieczka lidera z tonącego statku
Przyszłość Manchesteru United nie prezentuje się w zbyt jasnych barwach. Poza brakiem odpowiedniego nazwiska na ławce trenerskiej „Czerwone Diabły” najprawdopodobniej będą zmuszone poradzić sobie z odejściem swojej największej gwiazdy – Paula Pogby. Francuz otwarcie przyznał, że chce poszukać nowych wyzwań.
Prawdziwe wyzwanie czeka jednak Manchester, który bez swojej „szóstki” będzie jeszcze słabszy. 26-latek nie jest piłkarzem idealnym, miewa wahania formy, ale to jeden z niewielu topowych zawodników, którzy jeszcze ostali się w „Teatrze Marzeń”.
Aż trudno sobie wyobrazić możliwe poczynania ekipy Solskjaera w przyszłym sezonie, jeśli przenosiny Pogby do Realu lub Juventusu rzeczywiście dojdą do skutku. Skoro Manchester z Francuzem w swoich szeregach był w stanie ponosić klęski z Cardiff, Evertonem czy Wolverhampton, to aż strach pomyśleć o możliwych rezultatach United po odejściu 26-letniego wychowanka.
Ewentualna transakcja związana z transferem Pogby z pewnością będzie opiewać na przynajmniej kilkadziesiąt milionów. Zdrowo zarządzany klub od razu poczyniłby wszelkie starania, aby znaleźć godnego następcę z najwyższej półki. Tylko, że mówimy o Manchesterze United, a nie zdrowo zarządzanym klubie.
Zagadkowe decyzje Eda Woodwarda
Ruchy transferowe Manchesteru są naprawdę zaskakujące. Pierwszym wzmocnieniem „Diabłów” został 21-letni Daniel James, który przeniósł się na Old Trafford za kwotę 17 milionów euro. Za młodym Walijczykiem całkiem udany sezon na zapleczu Premier League.
Pytanie brzmi: czy obecny Manchester United powinien skupiać się akurat na pozyskiwaniu perspektywicznych skrzydłowych? W składzie wciąż są chociażby Rashford i Martial, a pozostała część ekipy wręcz woła o pomstę do nieba, zatem dziwić może fakt pozyskania w pierwszej kolejności właśnie Daniela Jamesa.
Szczególnie, że zapowiadane przez prasę przyszłe ruchy Manchesteru na rynku również nie dotyczą gotowych produktów, ale raczej graczy mogących dopiero się rozwinąć. Wzmocnieniem linii pomocy ma zostać 21-letni Sean Longstaff, występujący obecnie w Newcastle.
Słowo „występujący” to zresztą ukłon wobec Anglika, który w składzie „Srok” znajduje miejsce dosyć sporadycznie. Longstaff w minionym sezonie rozegrał zaledwie 9 spotkań. Ktoś taki nie ma prawa zastąpić Pogby choćby w najmniejszym stopniu.
Akademia Manchesteru roi się od utalentowanych zawodników środka pola z Garnerem, Chongiem czy Angelem Gomesem na czele, pierwszy skład potrzebuje gwiazdy z najwyższej półki, a Ed Woodward negocjuje transfer Seana Longstaffa. Wszyscy cenią brytyjskie poczucie humoru, ale istnieją pewne granice dobrego smaku.
Podwójne standardy w drabince płacowej
Kwestia pozyskiwania nowych graczy nie jest zresztą jedynym zarzutem, który można postawić dyrektorowi generalnemu Manchesteru United. Woodward nie radzi sobie najlepiej także z sytuacją kontraktową zawodników. Z klubem za darmo pożegnał się już Ander Herrera, który na Old Trafford nie mógł liczyć na oczekiwaną podwyżkę. Paryżanie spełnili za to oczekiwania finansowe byłego gracza Athletiku.
Ander Herrera w sierpniu skończy 30 lat, ale wiek w ogóle nie wpływa na wachlarz umiejętności pomocnika. Hiszpan był ostoją środka pola United, a pozwolono mu odejść tylko dlatego, że zażądał podwyżki. Całkowicie zasłużonej podwyżki.
Można byłoby zrozumieć niechęć Eda Woodwarda do obdarowania Herrery podwyżką, gdyby żądania Hiszpana rzeczywiście znacząco odbiegały od standardów w drabince płacowej klubu. Mówimy jednak o ekipie, w której najlepiej zarabiający zawodnik grywa częściej na pianinie niż w piłkę nożną. Brzmi to absurdalnie, ale tak można podsumować przygodę Alexisa Sancheza z „Czerwonymi Diabłami”.
Wysokie wymagania Herrery z pewnością zostały po części spowodowane nienormalną pensją otrzymywaną przez chilijskiego skrzydłowego. Skoro zawodnik, który w żadnym stopniu nie pomaga drużynie inkasuje 400 tys. funtów tygodniowo, dlaczego prawdziwe filary drużyny miałyby grać za "ochłapy"?
Równia pochyła
Dochodzimy do momentu, w którym jeden z najbardziej utytułowanych klubów w historii europejskiego futbolu nieustannie się pogrąża, mimo niepokojących sygnałów z wszystkich stron. Po raz drugi w ciągu trzech lat Manchester United zajął 6. lokatę w lidze. Występy w Lidze Europy stają się powoli rutyną dla 3-krotnych zdobywców Ligi Mistrzów.
Ligowy marazm oraz prężny rozwój rywali z Liverpoolem, Manchesterem City i Tottenhamem na czele powinny stanowić sygnał ostrzegawczy dla wszystkich działaczy „Czerwonych Diabłów”.
Niestety, mimo kolejnych porażek w Manchesterze nie widać oznak poprawy. Przypadki drużyn, które obecnie rządzą w Anglii pokazują, że pierwszym krokiem do sukcesu jest zatrudnienie odpowiedniego trenera z wykształconą wizją drużyny. Tam gdzie jedni pozyskują Kloppa, Guardiolę i Pochettino, United sięgają po trenera, który w CV mógł się „poszczycić” spadkiem z Cardiff do Championship i epizodem w Molde.
Liverpool dokonuje kolejnych spektakularnych wzmocnień, Tottenham zagiął parol na Giovanniego Lo Celso i Tanguya Ndombele, na ławce Manchesteru City siedzą Mahrez, Gabriel Jesus i Leroy Sane, podczas gdy tak może wyglądać galowy skład „Czerwonych Diabłów” w przyszłym sezonie.
Jeśli Glazerowie w najbliższym czasie nie przejrzą na oczy, proces upadku klubu będzie tylko postępować. Brak udziału w Lidze Mistrzów, który kiedyś wydawał się być tylko koszmarną wizją, niedługo stanie się codziennością.
Marka Manchesteru United już nie przyciąga największych gwiazd światowej piłki. Wręcz przeciwnie, najlepsi zawodnicy „Czerwonych Diabłów” coraz częściej decydują się na opuszczenie Old Trafford w poszukiwaniu bardziej obiecujących projektów. Manchester przestał być gwarancją trofeów czy sukcesów.
Dodatkowo, odejścia filarów nie wzruszają klubowych władz, które skupiają się na wyrzucaniu pieniędzy na niedoświadczonych zawodników Swansea, Newcastle, a wcześniej Szachtara czy Porto. Ole’s at The Wheel, ale dokąd ten cały projekt zmierza?
Mateusz Jankowski