Kuriozum, Bayern grał w 12 osób. Czy będzie walkower? Kto zawinił i co mówią przepisy? Eksperci są podzieleni

Kuriozum, Bayern grał w 12 osób. Czy będzie walkower? Kto zawinił i co mówią przepisy? Eksperci są podzieleni
screen espn
Nie milkną echa zamieszania z sobotniego meczu Freiburg - Bayern (1:4). W pewnym momencie spotkania goście grali w 12, a nie 11 osób. Czy skończy się to walkowerem dla gospodarzy? Sprawa jest nadzwyczaj złożona. Kto zawinił, co mówią przepisy i jak zachowają się władze Freiburga? Wątpliwości nie brakuje.
Końcówka meczu we Freiburgu pomiędzy gospodarzami a Bayernem. Na boisku dzieje się już niewiele, goście prowadzą 3:1 i czekają w zasadzie na ostatni gwizdek. Nagle sędzia Christian Dingert przerywa mecz. Piłkarze Freiburga rozkładają ręce, a wokół ławki Bayernu zaczyna się dziwny ruch. Hasan Salihamidzic podbiega do linii bocznej i jednoznacznym gestem pokazuje Kingsleyowi Comanowi, by ten zszedł z boiska. Sam Coman w pierwszej chwili też nie wie, o co chodzi. W zasadzie, poza ławką Bayernu, niemal nikt nie wie, ani na boisku, ani tym bardziej na trybunach. Przerwa się przedłuża, portal Bundesligi, reagujący zazwyczaj błyskawicznie na wydarzenia meczowe, nie informuje o przyczynach przerwania meczu, a po paru minutach wypuszcza lakoniczny komunikat, że w strefie zmian doszło do “problemu komunikacyjnego”. Niemieccy dziennikarze spekulują, że Bayern najprawdopodobniej przeszarżował z liczbą zmian, albo przekroczył limit okienek, w których można te zmiany przeprowadzić.
Dalsza część tekstu pod wideo
Pierwszym piłkarzem, który zreflektował się w całej sytuacji, był Nico Schlotterbeck. To on podbiegł do arbitra z uwagą, że coś się nie zgadza z liczbą piłkarzy Bayernu na boisku. Był uważniejszy niż wszyscy sędziowie tego meczu, bo wyłapał, że po wejściu Sabitzera na plac gry, nikt boiska w drużynie gości nie opuścił. Ostatecznie okazało się, że przez kilkanaście sekund meczu Bayern grał w 12. Jak do tego doszło?

Kto zawinił?

Błąd rozkłada się na barki kilku osób. Podwójna zmiana trochę się Bayernowi rozmyła, bo z murawy szybko uciekł Corentin Tolisso, cierpiący na dolegliwości żołądkowe. Za niego miał wejść na boisko Niklas Suele, ale jako pierwszy na murawie pojawił się Marcel Sabitzer. Ten z kolei miał zmienić Kinglseya Comana. No i tu zaczął się cały problem. Kierowniczka Bayernu Kathleen Krueger pomyliła numer Comana. Można powiedzieć, że zjadła ją rutyna, bo wcisnęła na tablicy zmian 29, czyli stary numer Francuza, podczas gdy “King” od tego sezonu gra z 11 na plecach. Być może błąd ten udałoby się jeszcze zawczasu skorygować, gdyby nie… pandemia. Przed nią to sędziowie techniczni obsługiwali tablice do zmian. Od jakiegoś czasu robią to kierownicy drużyn i to oni wciskają numery zawodników, których ta zmiana dotyczy.
Coman zobaczył numer 29 i nie miał świadomości, że chodzi o niego, więc pozostał na boisku. Ale na tym “wina” Bayernu się kończy, a rozpoczyna się sekwencja błędów zespołu sędziowskiego. Poczynając od Dingerta, który powinien piłkarzowi wchodzącemu na boisko dać sygnał kiwnięciem ręką, że może na nie wejść, po wcześniejszym upewnieniu się, że gracz, którego wchodzący zmienia, już z niego zszedł. Arbiter tego nie zrobił i rozpoczął grę. Ale w większości zespołów sędziowskich jest tak, że liczbę piłkarzy na boisku kontrolować powinien sędzia techniczny. Najwyraźniej i on stracił na chwilę koncentrację i nie dopilnował tej sytuacji. Smaczku całej sytuacji dodaje fakt, że ten sam zespół sędziowski prowadził w lecie spotkanie Pucharu Niemiec pomiędzy Preussen Muenster a VfL Wolfsburg, zweryfikowany później jako walkower dla trzecioligowca z uwagi na fakt, że ówczesny trener Wolfsburga Mark van Bommel dokonał sześciu zmian, nie mając świadomości, że przepisy w Pucharze Niemiec nie uległy zmianie i można ich przeprowadzić jedynie pięć, nawet jeśli mecz kończy się dogrywką.

Podstawa prawna

W Niemczech oczywiście rozgorzała dyskusja na temat zaistniałej we Freiburgu sytuacji. Opinie są najróżniejsze, każdy ma swoją optykę, kto w tej sytuacji jest bardziej winny. Dietmar Hamann, ekspert “Sky”, nie ma wątpliwości, że gros winy za to zamieszanie leży po stronie Bayernu i należy monachijczyków ukarać walkowerem. Ale większość głosów, w tym także ze środowiska sędziowskiego, większą winę przypisuje arbitrom. A ustalenie głównego winowajcy to klucz do rozstrzygnięcia całej sprawy, bo od tego zależy orzecznictwo sądu arbitrażowego w przypadku, gdyby Freiburg wniósł protest. To jest bowiem warunek sine qua non, by sprawa miała swój ciąg dalszy.
Sytuacja podlega pod dwa pasujące do niej przepisy, z których jeden mówi o walkowerze dla Freiburga. Jest to paragraf 7. ustępu 4., w którym napisano, że jeśli na boisku w jednej drużynie pojawił się piłkarz nieuprawniony do gry, wówczas drużynie przeciwnej należy się walkower 2:0. Nie ma przy tym znaczenia, czy występ nieuprawnionego zawodnika miał wpływ na wynik, czy nie. Freiburg musiałby dowieść w swoim proteście, że wina za całe zamieszanie leży przede wszystkim po stronie Bayernu, a nie zespołu sędziowskiego, no i że któryś z piłkarzy Bayernu (Coman lub Sabitzer, który nie powinien pojawić się na boisku, dopóki piłkarz, którego zmieniał, z niego nie zszedł) nie był w momencie wznowienia meczu uprawniony do gry. Kwestia interpretacji definicji, co oznacza dokładnie stwierdzenie, że piłkarz jest uprawniony lub nie jest nieuprawniony do gry.
Lutz Wagner, były sędzia, a obecnie wykładowca w szkole sędziowskiej, uważa jednak, że cała wina leży po stronie sędziów. W rozmowie ze “Spox” zauważa, że tablica ze zmianami jest tylko narzędziem i ma pomagać sędziemu w kontrolowaniu zmian na boisku, ale to on musi panować nad strefą zmian i to on jest odpowiedzialny za to, by liczba piłkarzy na boisku była prawidłowa. Uważa też, że nie można tej sytuacji porównywać z tym, co zaszło w Wolfsburgu:
- Zmiana była przygotowana prawidłowo i mogła zostać przeprowadzona, bo piłkarz wchodzący na boisko był uprawniony do gry i został przed wejściem na plac gry sprawdzony przez sędziego technicznego. Wszystko odbyło się zgodnie z przepisami. Problem polegał tylko na tym, że piłkarz, który miał zejść z boiska, poprzez nieporozumienie ostatecznie na nim pozostał. Nie da się tej sytuacji porównać z tą z meczu pucharowego Wolfsburga z Preussen, ani z innymi tego typu przypadkami.
Jeśli Wagner ma rację ze swoją interpretacją i błąd leży po stronie zespołu sędziowskiego, wówczas DFB musiałaby zastosować artykuł 17. z ustępu 2 C, który określa, co należy zrobić w przypadku błędu arbitra. Mecz należałoby powtórzyć, o ile zostanie udowodnione, że pomyłka sędziego miała znaczący wpływ na wynik meczu. Tego Freiburg nie będzie w stanie udowodnić, bo Coman nawet nie dotknął piłki podczas ponadprogramowego pobytu na boisku.

Co zrobi Freiburg?

No i dochodzimy do sedna sprawy, bo wszystko leży teraz w rękach SC. Christian Streich mówił po meczu, że Freiburg nie zamierza składać żadnego protestu, bo w jego opinii przepisy same powinny regulować tego typu sytuacje. No ale nie regulują, protest jest nieodzowny, by komisja ligi zajęła się tą sprawą. Czy Freiburg go złoży? Ma czas do dzisiejszego, poniedziałkowego wieczora.
Sytuacja nie jest taka jednoznaczna, bo choć zdecydowana większość argumentów sugeruje, że składanie protestu nie ma większego sensu, to jednak bossowie klubu muszą dbać o jego interes. Gdyby na koniec sezonu zabrakło im trzech punktów do kwalifikacji do Ligi Mistrzów i kilkadziesiąt milionów euro przeszłoby im w taki sposób koło nosa, to nikt nie zastanawiałby się, dlaczego nie ograno na wyjeździe najsłabszego w lidze Greuthera. Musieliby się oni gęsto tłumaczyć przed gremiami sprawującymi nadzór nad ich poczynaniami, dlaczego dopuścili się takiego zaniechania i dlaczego nie powalczyli o swoje. Z drugiej strony jednak - Freiburg, jako klub, bardzo dba o wizerunek. Jest jednym z najbardziej lubianych klubów w Niemczech i na tym też buduje swój kapitał. Jeśli nie złoży protestu, media będą się zachwycać ich sportową postawą. Nazwa klubu znów będzie się przewijać w bardzo pozytywnym świetle. A na tym można sporo ugrać.
Ponadto, Christian Streich i dyrektor sportowy Jochen Saier to ludzie niezwykle honorowi. Mają pełną świadomość, że zaistniała sytuacja w najmniejszym stopniu nie wpłynęła nie tylko na wynik, ale i na przebieg tego meczu. Jestem przekonany, że jeśli do nich będzie należała ostateczna decyzja, to żadnego protestu ze strony Freiburga nie będzie, a cała sprawa rozejdzie się po kościach. Tym bardziej, ze protest wiąże się z procesem, powoływaniem świadków, wyjazdami na składanie zeznań piłkarzy i trenerów, a zatem także z zaburzeniem procesu treningowego. Freiburg żyje z tego, że wokół klubu panuje spokój i harmonia. To jest ich siła. Wprowadzanie zamieszania na finiszu sezonu, nie byłoby w ich interesie.

Przeczytaj również