Kulisy zmian w Arce Gdynia. To dlatego zwolniła trenera. Nowy dostanie prezent na start?
Arka Gdynia nadal nie podniosła się po klęsce z końcówki ubiegłego sezonu. Po rozczarowującym starcie nowych rozgrywek właśnie zwolniła trenera Wojciecha Łobodzińskiego. Dlaczego do tego doszło i co dalej?
W maju i czerwcu Wojciech Łobodziński był o pół kroku, by zapracować na miano jednego z najlepszych trenerów nowożytnej historii Arki. Gdynianie w niewytłumaczalny sposób zawalili jednak awans do Ekstraklasy, przegrywając wszystko, co się dało. Piłkarze znad morza w kilka tygodni roztrwonili kapitał budowany cały sezon, a “Łobo” mógł łapać się za głowę, patrząc na ich seryjne marnowanie sytuacji, m.in. w meczach z Lechią Gdańsk czy Motorem Lublin. Miał pełne prawo nazywać siebie wielkim pechowcem. Trudno było uważać go za głównego winowajcę fatalnego finiszu, szczególnie, że na ostatniej prostej posypała mu się kadra. Nie dziwiła więc decyzja władz Arki, by powierzyć mu kontynuację misji na kolejny sezon. Zaufać raz jeszcze, skoro było tak blisko.
Kredyt zaufania
Pamiętajmy przy tym, że Łobodziński w czerwcu ubiegłego roku przejmował w Gdyni zespół totalnie rozbity, właściwie zlepek zawodników, po czym stworzył z nich naprawdę konkretną, pierwszoligową maszynę, która miesiącami imponowała, grając atrakcyjny, skuteczny futbol. Wykonywał kawał dobrej roboty. Nowy kontrakt dostał w sytuacji, gdy Arka pędziła do Ekstraklasy, tuż przed wykolejeniem tego żółto-niebieskiego pociągu.
Latem, poza kredytem zaufania, na pierwszy rzut oka dostał też narzędzia, by rozwijać ten projekt. Klub zorganizował drużynie zgrupowanie w Danii, w naprawdę komfortowych warunkach. Pojawił się dyrektor sportowy, Veljko Nikitović, by odciążyć trenera z obowiązków. Kadra została poszerzona, choć najbardziej palący problem, wydaje się, nie został rozwiązany. Ale do tego jeszcze wrócimy.
Po liftingu zespołu Arka otworzyła następny rozdział Betclic 1 Ligi w całkiem pozytywnych nastrojach. Wierzono, że niedaleką przeszłość da się oddzielić grubą kreską. Minęło jednak siedem kolejek nowego sezonu i Wojciecha Łobodzińskiego już w Gdyni nie ma. Rozstał się z klubem po zdobyciu dziewięciu punktów na 21 możliwych. Godziny po tym, jak w ostatnią niedzielę arkowcy ulegli u siebie Górnikowi Łęczna.
Dlaczego?
Przeszłość dusiła
Najprościej byłoby odpowiedzieć: bo wyniki go nie broniły. Dwa zwycięstwa, trzy remisy, dwie porażki. Cztery mecze bez wygranej - czyli kryzys, duże rozczarowanie. Ale to byłoby spłycenie tematu.
Zatrzymajmy się na chwilę przy ostatnim meczu “Łobo” na stanowisku. Porażka z Górnikiem nastąpiła sześć dni po remisie z Wisłą w Krakowie i trzy po remisie z Ruchem w Gdyni. W tamtych dwóch spotkaniach, mimo że bez triumfu, można było zauważyć progres w grze, choć była to gra nierówna. “Niebieskich” gdynianie zdominowali, mogli czuć się skrzywdzeni decyzjami sędziego Karola Arysa, który nie uznał dwóch goli. Wydawało się, że z rywalem z Łęcznej pójdą za ciosem, nawet jeśli klejona naprędce w letnim okienku ekipa Pavola Stano przyjechała w roli rewelacji początku sezonu. Zdobyli bramkę na 1:0 zanim minęła minuta, po czym - znowu - sami sobie narobili bigosu. Po błędach w obronie skończyło się 1:2, w drugiej połowie momentami Arka wyglądała dramatycznie, przebudziła się dopiero w końcówce, gdy mogła, a nawet powinna przynajmniej wyrwać remis. Nie wyszło.
“Suche” wyniki to jednak tylko składowa kulisów odejścia trenera. Widać było, że koszmarny finał zeszłego sezonu dalej miał wpływ na to, co działo się z drużyną. Siedziało to wszystkim w głowie, dusiło, ciągnęło za “Żółto-niebieskimi”. Sytuacja przytłaczająca i męcząca. Jak słyszymy, w klubie liczono, że uda się przeciąć tę “linkę” przeszłości, ruszyć do przodu. Tyle że to nie nastąpiło i niestety nie było specjalnych perspektyw, że zaraz może nastąpić. Pewna formuła się wyczerpała. Stąd decyzja o rozstaniu.
Przekombinowane?
Sam Wojciech Łobodziński też sobie nie pomagał. Popełniał błędy. A przy tym odnoszę wrażenie, że szukając różnych rozwiązań, trochę się "zakiwał", próbując znaleźć najlepsze wyjście. Dążąc do odnalezienia na nowo właściwej drogi, do udowodnienia, że finał zeszłego sezonu był splotem nieszczęśliwych zdarzeń, przekombinował. Choćby ze zbyt bezpośrednią grą jako stałym pomysłem numer jeden na zespół, co rywale nauczyli się rozczytywać. Ze składem, bo niektóre decyzje personalne mogły budzić wątpliwości (a co za tym idzie - zarządzanie drużyną, nawet jeśli mnóstwo uwag można i trzeba mieć do samych piłkarzy).
Na przykład brak stabilizacji w środku obrony, gdzie w siedmiu kolejkach jedynym jego stałym elementem był Michał Marcjanik. Obok niego grali kolejno: Przemysław Stolc, Kamil Górecki, Martin Dobrotka i Kike Hermoso. Drugi z wymienionych, 19-latek, był wszem i wobec ogłaszany jako jeden ze zwycięzców okresu przygotowawczego. Dostał szansę, wyglądał nieźle, po czym został schowany do szafy. Czy się mylił? Oczywiście, ale to jest wkalkulowane w grę chłopaka dopiero wchodzącego na ligowy poziom. Wiedzą to m.in. w Stali Rzeszów. Lepiej, by mylił się Górecki niż Hermoso, który grał mało, ale jak dotąd nie przypomina poważnego piłkarza. Hiszpan to nowy nabytek, jeszcze za wcześnie, by go rzetelnie ocenić, lecz start ma niepokojący. A pozycja środkowego obrońcy była najpilniejszą dziurą do załatania, nawet jeśli ile budżet nie pozwalał na szaleństwa (z wysokiego kontraktu nie zszedł m.in. stoper Ołeksandr Azacki, który wcześniej mocno zawodził).
Kamyczkiem do ogródka trenera jest też na pewno całościowy brak poprawy gry defensywnej. Tej daleko było od solidności. Arka dalej robiła w tyłach te same błędy co wcześniej, ułatwiając robotę przeciwnikowi. To mogło niepokoić.
Ryzyko i odpowiedzialność
Pozostaje jeszcze kwestia współpracy trenera z dyrektorem sportowym. Na plotki o ich kiepskich relacjach zareagował sam dyrektor Nikitović, który wtorkowego poranka napisał na portalu X:
- Nie mam żadnego konfliktu z trenerem Łobodzińskim. Uważam go za bardzo dobrego trenera jak i człowieka. Uważam, że zespół potrzebuje czegoś innego, bodźca, spostrzeżenia. Trenerowi Wojtkowi życzę wszystkiego dobrego w życiu zawodowym i prywatnie.
To też było ryzyko, które podjął latem klub, które podjął nowy właściciel i prezes Marcin Gruchała. Zostawił trenera, zatrudniając następnie dyrektora sportowego. Odwracając to: dyrektor przyszedł “na gotowe”, nie wybierał szkoleniowca według własnego pomysłu, nie był to “jego” trener. To mogło, ale nie musiało się sprawdzić, jeśli chodzi o pogląd na różne sprawy. Reasumując, nie dziwimy się, gdy w Gdyni mówią nam o łatwiejszym “nowym otwarciu” i układaniu puzzli z trenerem, na którego wybór wpływ ma Nikitović. To będzie jego decyzja i jego pełna odpowiedzialność.
Kto za “Łobo”?
Kto nim będzie? Wiadomo, że Arka nie miała “pod ręką” dogadanego następcy Łobodzińskiego. Na razie zespół przejął asystent “Łobo”, Tomasz Grzegorczyk, który ma poprowadzić Arkę w piątkowym meczu wyjazdowym z Miedzią Legnica. W kuluarach padają różne nazwiska. Nasz dziennikarz Samuel Szczygielski pisał TUTAJ, że faworytem jest Adam Nocoń, mocno ceniony przez Veljko Nikitovicia, tak jak i zresztą ceniony jest Dawid Szulczek. To nie jedyne sondowane nazwisko - rynek wolnych trenerów pęka w szwach, a i w Ekstraklasie są osoby siedzące na dość gorących stołkach, jak choćby Kamil Kiereś w Stali Mielec, latami współpracujący z obecnym dyrektorem Arki w Górniku Łęczna. Niemniej, w Gdyni nie planują wybierać następcy Łobodzińskiego na rympał. Czekać w nieskończoność też nie, szczególnie, że zaraz rozpoczyna się przerwa reprezentacyjna, która będzie dla nowego szkoleniowca idealnym momentem na start.
Sam Wojciech Łobodziński nie powinien z kolei narzekać na bezrobocie. Jego odejście z Arki nie przekreśla tego, co tam zrobił, co stworzył. Nie odbiera mu umiejętności ani warsztatu trenerskiego. To bardzo dobry trener i świetny człowiek. Pozostawia po sobie pozytywne wrażenie. Kto wie, czy zaraz nie wyląduje w Ekstraklasie, nawet szybciej niż jego były już zespół.
Wzmocnienia, transfery
Arka z kolei patrzy w przyszłość. Niewykluczone, że nowy trener dostanie na dzień dobry duże wzmocnienie składu, czyli Alassane Sidibe. Środkowy pomocnik grał w Gdyni wiosną, potrafił imponować, ale w czerwcu wrócił do macierzystego klubu, Atalanty Bergamo. Włosi rzucili wtedy bardzo wysoką kwotą wykupu piłkarza, nie do spełnienia dla “Żółto-niebieskich”.
Strony pozostawały jednak w kontakcie i dziś jest coraz bardziej prawdopodobne, że Sidibe uda się ponownie pozyskać. To byłby poważny zastrzyk jakości w drugiej linii, gdzie mimo wielu nazwisk są problemy, a bardzo przeciętny start zaliczył wracający do Gdyni po latach Michał Rzuchowski. Ponadto czekamy na rozstrzygnięcie losów Karola Czubaka, którego kontrakt Arka niezmiennie chce przedłużyć. Słychać, że do porozumienia brakuje niewiele.