Krzysztofa Piątka męczarni ciąg dalszy. Berliński krajobraz nie wygląda kolorowo
Rok to bardzo dużo czasu. Również w karierze piłkarza. Można w danym momencie być w życiowej formie, strzelać gole na potęgę, przechodzić za grube miliony do lepszego klubu, a tam zaliczyć start niemal idealny, żeby po upływie mniej więcej dwunastu miesięcy znaleźć się na przeciwległym biegunie. Przekonuje się o tym Krzysztof Piątek.
Do pewnego momentu wszystko układało się jak w bajce. Idealny start w Serie A w barwach Genoi, dużo strzelonych goli, transfer do - przynajmniej w teorii - wielkiego Milanu. Tam prawdziwe wejście smoka, kolejne trafienia, pogłoski o przyszłym transferze do największych klubów świata, pierwsze mecze w reprezentacji, też okraszone strzelonymi bramkami. Szło jak po maśle.
Ale trwający sezon to dla urodzonego w Dzierżoniowie piłkarza istny koszmar. Wystarczyło kilka meczów bez gola w koszulce “Rossonerich”, kiepskie wyniki zespołu i najpierw pojawiły się głosy zniecierpliwienia, a zaraz potem otwartej krytyki. Poniekąd zasłużonej, bo Piątek faktycznie grał słabo, ale… słabo grał po prostu cały Milan.
W końcu przyszły więc pierwsze mecze na ławce, na San Siro wrócił uwielbiany Zlatan Ibrahimović, odpalił nieco zakurzony Ante Rebić, a i Rafael Leao cieszył się większym zaufaniem Stefano Piolego. W kontekście zbliżającego się Euro polski napastnik chciał występować regularnie, a w Milanie nie tyle nie miał na to gwarancji, co chyba nawet większych szans.
Zimą ruszyła więc karuzela. Piątek w Tottenhamie, Piątek w Barcelonie, Piątek w Chelsea, Piątek w Genoi, Piątek w Herthcie. Było jeszcze pewnie parę opcji. Wirtualnie Polak zwiedził w styczniu pół Europy. Ostatecznie wylądował w Berlinie, co - moim zdaniem - nie było najlepszym wyborem.
Parafrazując pewne powiedzenie - zamienił Krzysiek kijek na kijek. Opuścił nudny, mało ofensywny i schematyczny Milan, by przejść do nudnej, mało ofensywnej i schematycznej Herthy. No, miało to duży sens.
Piątek to typowy lis pola karnego. Tu wsadzi nogę, tam głowę, dobrze się ustawi, dobije strzał kolegi. Idealny napastnik dla drużyny robiącej dużo szumu z przodu, stwarzającej sporo sytuacji. W takim zespole zawsze przyjdą okazje.
Ale Hertha tych sytuacji stwarza niewiele, a i w tyłach ma duże problemy. Nadzieję mógł zrobić mecz z Paderborn, bo drużyna oddała aż 17 strzałów, z czego dziewięć było autorstwa dwóch napastników - Piątka i Cunhii, ale już kolejne spotkanie ostudziło nastroje. Porażka 0:5 z FC Koeln i tylko jedno celne uderzenie przez cały mecz.
Dopiero co z funkcji trenera zrezygnował Jürgen Klinsmann, który miał budować “potęgę” Herthy. Piątek kontynuuje więc kolekcjonowanie nowych szkoleniowców. Trudno w to uwierzyć, ale od przyjścia do Włoch, a więc od lipca 2018 roku, Polak miał ich już… ośmiu. Trzech w Genoi, trzech w Milanie, teraz już drugiego w stolicy Niemiec. Stabilizacja pełną gębą.
Po Klinsmannie pałeczkę - przynajmniej teoretycznie - przejął Alexander Nouri. Teoretycznie, bo dotychczas był asystentem szkoleniowca. I to on wykonywał z piłkarzami większość codziennej pracy. Klinsmann pełnił bardziej rolę twarzy projektu, motywatora. Trudno spodziewać się więc nagłej poprawy sytuacji. Chociaż debiut w roli pierwszego trenera Nouri zaliczył niezły, bo udało się wygrać na wyjeździe z Paderborn, to już ostatnie starcie z Koeln pokazało, że nic w Berlinie do przodu nie ruszyło. Wręcz przeciwnie.
40-letni menedżer ma pozostać w stolicy Niemiec przynajmniej do końca sezonu. I może to być dla niego oraz drużyny naprawdę trudny czas. Hertha zajmuje w lidze dopiero 14. pozycję, nad miejscem barażowym mając tylko sześć oczek przewagi. Piątek i spółka nie mogą więc spać spokojnie. Ewentualny spadek byłby mocnym ciosem, bo w Berlinie plany są przecież ambitne. Pojawiły się duże pieniądze, drogie transfery. Nie można pozwolić sobie na tak duży krok w tył.
Ale skoro Piątek zdecydował się już na Herthę, to musi w końcu postawić na stabilizację. Czasami trzeba przetrwać jeden kryzys, potem drugi, by zza chmur wyszło upragnione słońce. Ten sezon będzie trzeba pewnie trochę przeczekać, jakoś go przetrwać, łapać meczowy rytm, by latem być w gotowości na Euro. A potem liczyć na to, że wielkie plany na piłkę w Berlinie przejdą drogę z papieru do rzeczywistości.
Z drugiej strony, nie można wszystkiego zrzucać na klub. Może to jednak nie przypadek, że Piątek najpierw zaciął się w Milanie, a teraz nie do końca przekonuje w Berlinie. Jeszcze jakiś czas temu Polak potrzebował 1/3 sytuacji, by wpakować futbolówkę do siatki. Teraz nie jest już tak skuteczny, a jego występy bywają oceniane tak:
Kolejny poważny test już dzisiaj. Hertha na wyjeździe zmierzy się z Fortuną Duesseldorf, a więc drużyną, która okupuje miejsce barażowe, a do berlińczyków ma sześć punktów straty. Ewentualna porażka może wprowadzić w szeregi “Starej Damy” jeszcze więcej nerwowości.
My liczymy jednak, że polski napastnik w końcu uruchomi swoje słynne rewolwery w meczu Bundesligi.
Dominik Budziński