Krwawe wzgórza pochłonęły najlepszą włoską drużynę. Tragiczna historia "Grande Torino"

Krwawe wzgórza pochłonęły najlepszą włoską drużynę. Tragiczna historia "Grande Torino"
Antonello Marangi/shutterstock.com
W latach 40. futbolowy krajobraz w Turynie nie przypominał tego dzisiejszego. Torino FC dominowało nie tylko w stolicy Piemontu, ale w całych Włoszech. Do czasu. Historia tamtej wspaniałej drużyny zakończyła się w najtragiczniejszy możliwy sposób.
Zostawili po sobie Puchar Włoch, pięć razy wywalczone Scudetto oraz piękne wspomnienia o zjawiskowo grającym kolektywie ekipy “Byków”. Bezpośrednich opinii współtwórców tego wspaniałego piłkarskiego projektu nigdy nie poznaliśmy. 4 maja 1949 r. wzgórza Superga bezpowrotnie zabrały osiemnastu zawodników, trenera oraz cały sztab.
Dalsza część tekstu pod wideo

Kreacja fundamentów

Sportowy marsz Torino na sam szczyt rozpoczął się w 1942 r. Już wtedy “Byki” były zaangażowane w zażartą walkę o mistrzostwo z AS Romą. W ostatniej kolejce sezonu na legendarny stadion Filadelfia przyjechała ekipa SSC Venezii, w której brylowali Ezio Loik oraz Valentino Mazzola. Turyńczycy marzyli o drugim Scudetto w historii klubu, jednak zespół znad Adriatyku okazał się lepszy. Skończyło się na porażce 1:3. Gości poprowadzili do zwycięstwa dwaj wymienieni znakomici piłkarze.
Rozwścieczony, a zarazem oczarowany ich grą prezydent Torino, Ferruccio Novo, tuż po spotkaniu zaangażował się w sprowadzenie do klubu fantastycznego tandemu z Wenecji. Chciał za wszelką cenę pozyskać ofensywny duet, który znajdował się także na celowniku rywala zza miedzy, Juventusu. Ostatecznie udało się pozyskać zarówno Loika, jak i Mazzolę, razem za niebagatelną kwotę kilkuset tysięcy lirów. Te transfery zmieniły bieg wydarzeń na włoskich boiskach.
Spektakularne zakupy to nie wszystko. Sukces nie byłby możliwy bez innego duetu, Novo-Ebstein. Prezes klubu odpowiadał zaś za ściągnięcie m.in. trenera od przygotowania fizycznego, Lesliego Lievesleya. Dziś to norma nawet na niższych poziomach rozgrywkowych, jednak w tamtych czasach mało kto dbał o takie detale. Zadania Anglika skupiały się wokół pracy nad kondycją drużyny, wydolnością poszczególnych zawodników. Wszyscy mamy w pamięci określenie “Fergie Time”, który powstał za sprawą wielu bramek zdobywanych przez “Czerwone Diabły” w doliczonym czasie gry. Za to zespół Torino szczycił się tzw. “bordowym kwadransem”. W ostatnich piętnastu minutach gry “Byki” dokonywały bezlitosnej szarży na swoich rywali.
Z kolei w gestii Ergiego Ebsteina leżało ułożenie odpowiedniej taktyki. Włosi stereotypowo znani są z pragmatycznej filozofii gry opartej na murowaniu dostępu do własnej bramki. Torino zaprzeczało temu trendowi. Węgier, który pełnił funkcję trenera, a następnie dyrektora technicznego, zasłużył na miano pioniera w dziedzinie futbolu "na tak" - skrajnie ofensywnego, opartego na nieustannym parciu do przodu, wymianie pozycji, szybkiej cyrkulacji piłki. Ebsteina można nazwać pierwowzorem Johana Cruyffa, choć Holender przyszedł na świat kilkadziesiąt lat później.

Niepokonani mistrzowie

Z takim zapleczem Torino posiadało wszystko, aby zdominować rodzime rozgrywki. Początkowo na ich drodze stanęła wojna. Lądowanie aliantów na Sycylii spowodowało, że odwołano sezony 1943/44 oraz 1944/45. Złota era klubu rozpoczęła się dopiero po ustąpieniu działań zbrojnych. Można powiedzieć, że do połowy lat 40. we Włoszech rządził faszyzm. Potem niekwestionowane panowanie przejęło “Grande Torino”.
Debiutancki sezon należał do Mazzoli, który niemal w pojedynkę poprowadził turyńczyków do Scudetto. Włoski gwiazdor został królem strzelców za sprawą 29 trafień. Pierwszy powojenny tytuł powędrował w ręce “Byków”, które ani myślały osiąść na laurach. Wystarczy przytoczyć, że sam Mazzola na przestrzeni ledwie kilku lat zdołał zanotować ponad 100 bramek.
Valentino prowadził Torino do kolejnych sukcesów. Przez ponad trzy sezony z rzędu nikt nawet nie zbliżył się poziomem do ekipy ze Stadio Filadelfia. O ich bezwzględnej dominacji najlepiej świadczą niektóre rezultaty. Dość silną wówczas ekipę AS Romy potrafili ograć 7:1. Alessandria Calcio przyjęła od nich 10 goli w jednym meczu. Sezon 1947/48 “Granato” zakończyli z liczbą 125 bramek. Grali skutecznie, zjawiskowo, udało im się łączyć efektywność z efektownością. Nikt we Włoszech nie potrafił stawić im oporu. W jednym ze spotkań reprezentacji wystąpiło dziesięciu graczy Torino. Na Mundial w 1950 r. jechaliby z łatką faworyta do obrony tytułu wywalczonego jeszcze przed wybuchem wojny. I to wszystko skończyło się w zaledwie kilka sekund.

Ostatni gwizdek

Co warte odnotowania, w tamtym okresie nie istniały jeszcze profesjonalne międzynarodowe rozgrywki. W grę wchodził jedynie mecze towarzyskie. Na pomysł organizacji sparingu Torino - Benfica Lizbona wpadł ówczesny kapitan portugalskiej reprezentacji, Jose Ferreira. To miało być jego pożegnanie ze słynnym portugalskim klubem. Nikt nie mógł przypuszczać, że spotkanie posłuży za epitafium rywali z Turynu. To był znakomity, pasjonujący mecz z gradem goli. “Byki” wygrały 4:3, ale o po 24 godzinach o wyniku nikt już nie pamiętał. Powrót Włochów do ojczyzny zakończył się jedną z najbardziej pamiętnych katastrof lotniczych.
Historyczne wzmianki sugerują, że jednym z głównych czynników tragedii była fatalna pogoda. Ulewne opady w połączeniu z gęstą mgłą utrudniały pilotom sterowanie. Na kilkanaście minut przed dramatem, załoga samolotu przekazała wieży kontrolnej informacje o karkołomnych warunkach atmosferycznych. Widoczność była niewystarczająca, ciemne chmury majaczyły przed kokpitem. 4 maja 1949 r., dokładnie o 17.04 maszyna rozbiła się o mury bazyliki na wzgórzu Superga. Na pokładzie znajdowało się dwudziestu siedmiu pasażerów oraz cztery osoby z załogi. Nikt nie przeżył.

“Wszyscy zginęli”

Katastrofa pochłonęła niemal wszystkich zawodników Torino. Szczęśliwcami, którzy oszukali przeznaczenie, byli Sandro Toma oraz Ladislao Kubala. Legenda węgierskiej piłki trenowała z włoskim zespołem na skutek sankcji nałożonej przez FIFA. Ucieczka z kraju uznana za dezercję spowodowała, że odebrano mu prawo gry w oficjalnych spotkaniach. Na sparing do Lizbony mógł polecieć, jednak jego synek się rozchorował. To uratowało mu życie.
Sandro Toma również został w Turynie, ponieważ sezon 1948/49 spędził w gabinetach lekarskich. W pierwszej kolejce doznał poważnego urazu na skutek kolizji z bramkarzem Valerio Bacigalupo. Hart ducha wychowanka sprawił, że grał jeszcze w następnych meczach, lecz opuchlizna kolana w końcu przemówiła mu do rozsądku. Na szczęście rehabilitacja nieco się przeciągała, a Toma nie był w stanie polecieć do Portugalii. W feralny majowy wieczór wracał do domu, gdy spotkał grupę przyjaciół. Powiedzieli mu tylko:
- Sandro, wszyscy zginęli, wszyscy nie żyją. Wszyscy.
Zawodnik ruszył w kierunku wzgórza Superga, nad którym unosił się czarny dym, zwiastujący wszechobecną śmierć. W okolicy miejsca zdarzenia zebrał się tłum gapiów, który wprost oniemiał na jego widok. Ludzie byli pewni, że zginęła cała drużyna, włącznie z Sandro. Został zatem zapamiętany jako jedyny członek “Grande Torino”, który przeżył. Sam zainteresowany odbiera to inaczej, co potwierdza cytat z książki Johna Foota pt. “Calcio. Historia włoskiego futbolu”.
- Moja młodość pozostała wśród szczątków tamtego samolotu. Wszystko zakończyło się na wzgórzu Superga - zakończył Toma.
Świat piłki zamarł, gdy informacja o tragedii zaczęła obiegać media. Na pogrzebie zgromadziło się prawie milion osób, chętnych oddać ostatni hołd drużynie, która przez lata dzieliła i rządziła na włoskich boiskach. W jednej chwili na tamten świat odeszli młodzi ludzie, którzy tworzyli prawdziwy dream team. Tragedia połączyła nawet zwaśnionych kibiców, a trybuny na stadionie “Juve” niejednokrotnie przypominają o tym, co wydarzyło się w 1949 r.
Sezon dokończyła grupka juniorów, którzy przypieczętowali zdobycie Scudetto, przedostatniego w dziejach klubu. “Grande Torino” zostało pogrzebane na wzgórzu Superga. Przed wejściem do bazyliki wisi tabliczka z napisem:
"Klub piłkarski Torino w hołdzie swoim mistrzom - będącym chwałą włoskiego sportu - oraz tym, którzy zginęli razem z nimi w katastrofie lotniczej"

Przeczytaj również