Królowie Europy na zakręcie. Ciemne chmury nad wielkim klubem. "Przeszarżowali"
Jeszcze niedawno wydawało się, że jeśli ktoś ma zagrozić gigantom hiszpańskiej piłki, to właśnie Sevilla. Andaluzyjczycy w pewnym momencie jednak przeszarżowali i skutki błędnych decyzji odczuwają do dzisiaj. W klubowej kasie brakuje funduszy, a przez to nie ma też wyników.
“Sevilla League” - takiego miana w pewnym momencie doczekała się Liga Europy UEFA. Klub z Estadio Ramon Sanchez Pizjuan na przełomie ostatniej dekady aż pięciokrotnie triumfował w tych rozgrywkach, a w latach 2014-2016 nawet trzy razy z rzędu. I chociaż ostatni triumf w LE miał miejsce zaledwie dwa sezony temu, aktualnie w stolicy Andaluzji o podobnym sukcesie można tylko pomarzyć. Klub w ostatnich miesiącach bardziej musiał się bowiem skupić na utrzymaniu się w Primera Division, co w pewnym momencie wcale nie wydawało się tak oczywiste.
Choć tę krytyczną sytuację ostatecznie udało się opanować, w Sevilli raczej ciężko o uśmiechy na twarzach. “Los Nervionenses” znajdują się w fatalnej kondycji finansowej oraz organizacyjnej, a to oczywiście przekłada się na formę sportową. Do tego wszystkiego początek nowego sezonu nie napawa optymizmem. Mimo że nikt o żadnym czarnym scenariuszu na razie jeszcze nie myśli, wielu “Sevillistas” powoli godzi się z tym, że ich klub czeka kilka chudszych lat.
Ponad stan
Dla wielu, szczególnie tych nieco starszych fanów Sevilli to może być powrót do “tradycji”. Aż do XXI wieku klub nie miał bowiem na swoim koncie zbyt wielu sukcesów. Jedno mistrzostwo Hiszpanii z sezonu 1945/46, do tego trzy Puchary Króla - ostatni również jeszcze w latach 40. Na Estadio Ramon Sanchez Pizjuan wszystko zmieniło się, kiedy władzę w klubie przejął Jose Maria del Nido. Andaluzyjski prawnik w 2002 roku obiecał, że zdoła wygrzebać Sevillę z wynoszącego wówczas 40 miliony euro długu, a do tego zapewni upragnione trofea.
I tak rzeczywiście się stało. Del Nido wraz z dyrektorem sportowym Monchim oraz trenerem Joaquinem Caparrosem stworzyli zespół oparty o młode talenty i stosunkowo tanich zagranicznych piłkarzy. Klub zaczął też zarabiać na swoich wychowankach, a pierwszym z wielkich transferów Del Nido była sprzedaż za 30 milionów euro świętej pamięci Jose Antonio Reyesa do Arsenalu. Do tego prezydent dołożył też obiecane sukcesy - dwa Puchary Króla oraz dwa zwycięstwa w Pucharze UEFA.
Del Nido odszedł ze stanowiska w 2013 roku, kiedy został aresztowany w związku ze swoją działalnością prawniczą. W roli prezydenta zastąpił go wówczas jego odwieczny wróg, Jose Castro. Z nim klub miał powalczyć o jeszcze większą stawkę. Po kolejnych triumfach w Lidze Europy wydawało się, że jeśli ktoś ma przeciwstawić się w Hiszpanii tercetowi Atletico, Barcelona i Real, to właśnie Sevilla. Na Ramon Sanchez Pizjuan chyba w pewnym momencie zaczęto myśleć podobnie, bowiem klub, szczególnie w ostatnich latach, nie szczędził pieniędzy na transfery.
- Sevilla w pewnym momencie zaczęła żyć ponad stan. Wcześniej klub prowadził politykę sprowadzania młodych zawodników, których później promował i sprzedawał za dużo wyższe sumy. Ta strategia została jednak porzucona na rzecz sprowadzania weteranów z bardzo wysokimi pensjami. Wszystko po to, aby być może włączyć się w wyścig o zwycięstwo w La Lidze. Tak było w przypadku Papu Gomeza, Thomasa Delaneya czy nawet Ivana Rakiticia. Przez zamieszanie z wysokimi kontraktami Sevilla znalazła się teraz w kryzysie - mówi w rozmowie z nami Jose Maria Lopez, korespondent Diario AS w Sewilli.
Błąd popełniono wcześniej
W dodatku ci bardziej doświadczeni piłkarze wcale nie zapewnili drużynie dużo wyższej jakości. W ostatnim sezonie Sevilla zajęła ostatnie miejsce w swojej grupie w Lidze Mistrzów (za Arsenalem, ale też PSV i Lens), przez co wiosną zabrakło jej nawet w Lidze Europy. Problem w tym, że klub wcześniej z góry założył grę w fazie pucharowej którychś z europejskich rozgrywek. W swoim budżecie uwzględnił zarobek rzędu nawet 80 milionów euro, a to wszystko dzięki planowanemu wyjściu z grupy w LM. Kiedy tego zabrakło, pojawił się problem.
Do tego wszystkiego doszła też fatalna postawa w Primera Division, którą Andaluzyjczycy zakończyli na dopiero 14. miejscu w tabeli. Oznaczało to, że w obecnym sezonie po raz pierwszy od 11 lat, a dopiero drugi raz na przestrzeni ostatnich dwóch dekad, zabrakło ich przynajmniej w eliminacjach europejskich pucharów. Zajęcie miejsca w połowie drugiej dziesiątki zamiast na którymś dającym gwarancję gry w Europie również wiązało się z zupełnie innymi gratyfikacjami finansowymi. Według obliczeń Relevo Sevilla na wypadnięciu z ligowego TOP5 straciła nawet ok. 40 milionów euro.
- Tak naprawdę wszystko zaczęło się psuć jednak już pod koniec sezonu 2021/22. To właśnie wtedy Sevilla powinna rozstać się z Julenem Lopeteugim, ale ten ostatecznie pozostał na Estadio Ramon Sanchez Pizjuan. W dodatku Monchi przeprowadził wtedy fatalne okienko transferowe. Później klub oszalał, kiedy ich nowym trenerem został Jorge Sampaoli. Sevilla wygrała Ligę Europy, ale to był prawdziwy cud. Odejście Monchiego w 2023 roku było tylko gwoździem do trumny - uważa nasz rozmówca.
Sevilla nie ma takich wpływów jak Barcelona czy Real. Swoje finanse w dużej mierze uzależnia od sukcesów. A jako że teraz ich brakuje, wpadła w kłopoty. Rozwiązanie tej sytuacji, które zaproponowali w niedawnym artykule redaktorzy Vamos Mi Sevilla FC, nie jest skomplikowane, aczkolwiek trudno je z miejsca wcielić w życie. Klub musi po prostu przez kilka najbliższych lat oszczędzać i starać się jak najmniej wydawać. Wiąże się to z koniecznością dokonywania bardziej kreatywnych transferów i wprowadzeniem do zespołu więcej młodych zawodników. Wszystko po to, aby na nich w niedalekiej przyszłości po prostu zarobić.
Nowe porządki
Porządki zaczęły się już latem, kiedy wygasły wysokie kontrakty takich graczy jak właśnie Rakitić, ale też Oliver Torres czy Erik Lamela. Klub zdecydował się także na sprzedaż Youssefa En-Nesyriego do Fenerbahce, Lucasa Ocamposa do Monterrey, Marcusa Acuni do River Plate i Luismiego Cruza do Tenerife. Łącznie zarobił na tych transakcjach niecałe 30 milionów euro. Sevilla musiała ekspresowo wdrożyć oszczędnościową politykę transferową, ale nie dokonała już tego za sprawą legendarnego Monchiego, który za Unaiem Emerym powędrował do Aston Villi, tylko z jego następcą, Victorem Ortą, w przeszłości dyrektorem sportowym Leeds United.
Skoro tylu piłkarzy odeszło, w drużynie pojawiło się również wielu nowych, w sumie aż ośmiu, z czego tylko za dwóch klub coś zapłacił. Wśród największych nazwisk, które latem trafiły do Andaluzji, należy wskazać na Kelechiego Iheanacho, Saula Nigueza i Alberta Sambiego Lokongę. Tyle że przez aż tak częste zmiany, drużynie brakuje niezbędnej stabilizacji. Dość powiedzieć, że Saul, który trafił do klubu w ramach wypożyczenia z Atletico, po zaledwie dwóch rozegranych meczach w spotkaniu z Deportivo Alaves (1:2) wystąpił z opaską kapitańską.
Taka była decyzja nowego trenera “Nervionenses”, którym latem został Francisco Garcia Pimienta. 50-latek jest już 11. kolejnym trenerem po odejściu z Ramon Sanchez Pizjuan Emery’ego, co miało miejsce w 2016 roku. Częste zmiany na ławce trenerskiej również nie pomagają drużynie w wyjściu na prostą. Były trener rezerw Barcelony, a ostatnio Las Palmas, ma to zmienić i wreszcie odmienić grę zespołu. Na razie jest jednak daleki od osiągnięcia tego celu. Sevilla wyszarpała dotąd dwie wygrane, dołożyła do tego tyle samo remisów, a trzy mecze przegrała i z ośmioma punktami po siedmiu meczach plasuje się w środku ligowej stawki.
Historia zatacza koło
Jakby tego było mało, chaos panuje też w klubowych władzach. Kiedy kilka lat temu zakupem Sevilli poważnie zainteresowali się Amerykanie z 777 Partners, zwaśnione rodziny Del Nido i Castro zawarły “pakt”, który miał zatrzymać klub w rękach prawdziwych “Sevillistas”. Kiedy więc wraz z końcem ubiegłego roku Castro przestał pełnić funkcję prezydenta, jego następcą został Jose Maria del Nido Carrasco, syn byłego sternika Sevilli. Mogłoby się wydawać, że w związku z koligacjami rodzinnymi, Del Nido Senior powinien być zadowolony z takiego obrotu spraw. Tyle tylko, że ten już wcześniej chciał zerwania paktu, a na grudniowym zgromadzeniu nazwał swojego syna… “kupą g*wna”.
Niektórzy uważają, że jedyną szansą na prawdziwie nowe rozdanie byłaby właśnie sprzedaż Sevilli w ręce kogoś spoza obu andaluzyjskich rodów. Na razie to jednak Del Nido Carrasco wraz z Castro w roli wiceprezesa starają się wyprowadzić klub na prostą. Jednym ze sposobów na wyrównanie strat w związku z brakiem gry w Europie ma być rzecz jasna sprzedaż najcenniejszych zawodników, do których aktualnie zaliczamy: Isaaca Romero, Loica Bade oraz Juanlu. Cała trójka już wcześniej nie narzekała na brak zainteresowania i wiele wskazuje na to, że w najbliższym czasie opuści stolicę Andaluzji. Sevilla może zarobić na ich sprzedaży łącznie około 80 milionów euro. Całego długu to oczywiście nie pokryje, ale pozwoli przynajmniej w jakiejś części zasypać dziurę w budżecie.
W Sevilli mamy więc do czynienia z klasycznym scenariuszem klubu, który wpadł w kryzys. Częste zmiany na ławce trenerskiej, chaos w klubowych gabinetach, starzejąca się kadra z coraz większą grupą graczy po 30-stce. Podobne historie obserwowaliśmy w wielu innych, równie zasłużonych zespołach i nie tylko w Hiszpanii. Sevilla jest teraz blisko powtórzenia scenariuszu, który dotknął w ostatnich latach np. Valencię. Przecież “Nietoperze” jeszcze w sezonie 2019/20 wygrały grupę Ligi Mistrzów i z rozgrywkami pożegnały się dopiero po pamiętnym dwumeczu z Atalantą. Od tego czasu klub z Mestalla nie potrafi jednak powrócić do gry w Europie. Przeszarżował i musi oszczędzać, co odbija się na wynikach i lokatach zajmowanych przez VCF w kolejnych sezonach - kolejno 13., 9., 16. i ponownie 9. miejsce.
- Obecnie Sevilla ma bardzo mało pieniędzy, a osoby od odpowiedzialne za transfery są gorsze niż Monchi. Aktualne perspektywy są bardzo ponure. Tylko niespodziewane pojawienie się jakiegoś błyskotliwego zawodnika z akademii może poprawić sytuację. Tak było te 25 lat temu, kiedy znikąd wypłynął Jose Antonio Reyes. Sevilli będzie jednak bardzo ciężko wrócić do elity Ligi Mistrzów. Teraz zdecydowanie bliżej jest jej do spadku niż do czołowych lokat. Zupełnie jak na początku tego wieku - podsumowuje hiszpański dziennikarz.