Królestwo za napastnika. Trzy wielkie kluby potrzebują goli. Powalczą o tych samych snajperów

Królestwo za napastnika. Trzy wielkie kluby potrzebują goli. Powalczą o tych samych snajperów
Insidefoto / press focus
Bayern Monachium, Chelsea i Manchester United różnie sobie radzą w tym sezonie, ale coś je łączy - potrzebują bramkostrzelnego napastnika. Latem ruszą po nowe "dziewiątki" i prawdopodobnie wszystkie wyślą swoje oferty do tych samych ludzi.
Każdy z tych klubów to absolutny gigant i każdy jest jednym z najatrakcyjniejszych miejsc do gry w Europie. Każdy ma bogatą historię, odpowiedni budżet, wiernych kibiców i ogromną rozpoznawalność. Ale każdy ma też swoje minusy.
Dalsza część tekstu pod wideo
Manchester nie należy na pewno do najpiękniejszych miast do życia. To jednak sprawa drugorzędna. Bayern gra w lidze, do której przykleiła się łatka "ligi farmerów", ale z drugiej strony daje to niemalże gwarancję tytułów mistrzowskich w CV. Na dziś na pewno najwięcej minusów ma Chelsea - "projekt" następców Romana Abramowicza bardzo szybko wpadł w ostry zakręt. Obecnie jest dużą niewiadomą, poza tym w przyszłym sezonie nie zagra w Lidze Mistrzów. To nadal jednak wielka marka, niedawny zwycięzca Champions League, z wciąż ogromnymi aspiracjami. Jej skład ma dużo jakości i jeszcze więcej potencjału. Trzeba to "tylko" poukładać...
Bayern jest w grze o mistrzostwo Niemiec i ponowne wygranie LM. Manchester celuje w miejsce w TOP4 Premier League, Puchar Anglii i Ligę Europy. Chelsea jest w zupełnie innym miejscu, ale coś te kluby łączy - brak skutecznego, środkowego napastnika na miarę oczekiwań.

Naiwni

Po odejściu Roberta Lewandowskiego obowiązkiem strzelania goli dla bawarskiego giganta dzielą się głównie Eric Maxim Choupo-Moting (17 trafień we wszystkich rozgrywkach), Jamal Musiala (15), Leroy Sane (13) i Serge Gnabry (12). Sadio Mane ma 11 trafień, ale ostatnie zaliczył w... październiku. Na razie Senegalczyk to transferowy niewypał.
Rozstając się z "Lewym" Bayern zaryzykował. Julian Nagelsmann wierzył, że poukłada zespół w systemie bez klasycznej "dziewiątki". Mniej więcej właśnie w październiku musiał jednak zweryfikować swoje plany i postawić na Choupo-Motinga. A ten okazał się rewelacją. Mimo 34 lat na karku strzelił dziesięć goli w Bundeslidze i cztery w Lidze Mistrzów.
Kameruńczyk to już jednak piłkarz dość wiekowy, z kontraktem do końca przyszłego sezonu, który na dłuższą metę nie może być pierwszym wyborem dla takiego potentata. Tym bardziej, że często łapie drobne urazy, które wykluczają go na kilka spotkań. A bez niego zespół zostaje już w ogóle bez żadnej "dziewiątki".
Zobaczymy, jak to poukłada Thomas Tuchel, bo Niemiec już w Chelsea potrafił sobie radzić bez typowego środkowego napastnika. "Kicker" twierdzi jednak, że nowy trener oczekuje wzmocnienia tej pozycji, bo uważa, że pozostanie tylko z Choupo-Motingiem na kolejny sezon "byłoby naiwnością". Jego zdanie podziela dyrektor sportowy Hasan Salihamidzić.

Uzależnieni

Manchester United zaczął ten sezon z bramkostrzelnym napastnikiem, ale drugi pobyt Cristiano Ronaldo na Old Trafford to była jedna, wielka katastrofa. Choć w zeszłym sezonie zdobył 24 bramki, to nie przekładało się to w żaden sposób na dobrą grę zespołu. Portugalczyk nie pomagał w pressingu, nie wracał się i miał negatywny wpływ na kolegów. Erik ten Hag szybko to zauważył i odetchnął z ulgą, gdy skłócony z całym światem CR7 ponownie opuścił Wyspy Brytyjskie.
Wtedy jakby wielki ciężar spadł z barków zawodnika, który pozostawał w cieniu Ronaldo. Marcus Rashford odzyskał pewność siebie i rozgrywa obecnie najlepszy sezon w karierze z bilansem 28 goli w 46 występach. To najlepszy dorobek strzelecki jednego piłkarza MU od czasów Sir Alexa Fergusona. Anglik odpowiada za 36 procent trafień "Czerwonych Diabłów". W minioną środę strzelił on jedynego gola w meczu z Brentford (1:0), czym uratował zespół od czwartego z rzędu meczu "na zero z przodu".
Problem w tym, że United za bardzo uzależnili się od trafień swojego lidera. Przyznaje to sam Ten Hag. Drugi na liście strzelców Bruno Fernandes zdobył dziesięć bramek. Dalej już nikt nie ma więcej niż siedem goli we wszystkich rozgrywkach. A ściągnięty zimą holenderski napastnik Wout Weghorst jak na razie trafił tylko dwa razy w 19 kolejnych występach w pierwszym składzie. Trener go bronił i chwalił za pomoc kolegom (taka odwrotność Ronaldo), ale w końcu i on stracił cierpliwość i w ostatnim meczu posadził rodaka na ławce.
Według informacji z klubu latem Manchester postara się wzmocnić cztery pozycje: bramkę (adios De Gea?), prawą obronę (jeśli uda się sprzedać Wan-Bissakę), środek pomocy (potrzeba kogoś lepszego niż McTominay), ale głównym priorytetem pozostaje atak - napastnik, który odciąży Rashforda, który będzie dobrze z nim współpracował i pasował do "filozofii" Ten Haga. Kogoś takiego jak Sebastian Haller w jego Ajaksie.

Zagubieni

Wreszcie Chelsea, która z tej trójki ma zdecydowanie największe problemy ze strzelaniem goli. Po 29 kolejkach tego sezonu ma tylko 29 bramek (łatwo policzyć średnią na mecz). W tym samym momencie poprzedniego sezonu miała ich 57. W sumie skończyła sezon z 76 trafieniami (średnio równo dwa na mecz).
"The Blues" są niezwykle nieskuteczni. Według statystyki tzw. goli oczekiwanych (xG), powinni mieć 41 trafień, a więc o 12 więcej. To najgorszy wynik w lidze. W dwóch ostatnich meczach po przerwie na kadrę oddali 39 strzałów, po których zdobyli... zero bramek (0:2 z Aston Villą i 0:0 z Liverpoolem). To wręcz niewiarygodne, że klub, który w dwóch ostatnich oknach transferowych wydał ponad pół miliarda funtów, nie zadbał o ściągnięcie bramkostrzelnego napastnika. To znaczy jednego ma, ale Pierre-Emerick Aubameyang został sprowadzony jeszcze przez Tuchela, a Graham Potter w zasadzie od razu odsunął go od składu. Do dziś nie wiadomo dlaczego.
Tym sposobem "najskuteczniejszym" (mimo xG na poziomie 10,2) piłkarzem Chelsea w tym sezonie jest Kai Havertz z siedmioma trafieniami w 28 występach. Cztery gole ma Raheem Sterling, a trzy Mason Mount. W sumie tylko ośmiu zawodników ma więcej niż jednego gola. Żałosny dorobek. Sam Erling Haaland zdobył tylko o jedną bramkę mniej niż cała Chelsea.
W czwartek Frank Lampard został tymczasowym trenerem swojego ukochanego klubu do końca sezonu. Ale to nie on będzie się zastanawiał, jak sprawić, by w sezonie 2023/24 drużyna przypomniała sobie, jak się strzela gole. I nie on będzie wybierał nowego napastnika spośród kandydatów podsuniętych przez rozbudowany pion sportowy. Klub najpierw wybierze nowego menedżera, a potem będzie szukał wzmocnień, których ma być mniej (Finansowe Fair Play wbrew pozorom nadal obowiązuje), za to na wyższym poziomie.
Tu przechodzimy do nazwisk. Wszystko wskazuje na to, że trzej giganci powalczą na rynku o tych samych piłkarzy. W przestrzeni medialnej wokół United i Chelsea orbitują kandydatury Dusana Vlahovicia (Juventus), Goncalo Ramosa (Benfica) czy Rasmusa Hojlunda (Atalanta), ale tak naprawdę na szczycie listy życzeń każdego z tych klubów są dziś trzy, najgorętsze nazwiska...

Rozdarty

Pierwsze z nich to Harry Kane. Najlepszy strzelec w historii reprezentacji Anglii i najlepszy strzelec w historii Tottenhamu w lipcu skończy 30 lat i prawdopodobnie po raz ostatni stanie przed wyborem, który wraca do niego jak bumerang: zostać w Spurs i wzmacniać jeszcze swój status klubowej legendy, czy wreszcie odejść i spróbować w życiu coś wygrać?
Latem 2024 roku kończy mu się kontrakt, więc jeśli "Koguty" mają coś na nim zarobić, to teraz będzie na to ostatnia szansa. Anglik od dawna łączony jest z Bayernem, ale jeśli Daniel Levy postawy zaporową cenę, to w Monachium mają przygotowany plan B, C, a zapewne też D i E. Sam Kane nie ukrywa, że wolałby zostać w Premier League i powalczyć o rekord 260 goli Alana Shearera. Brakuje mu już tylko 55.
Dlatego optymalnym wyborem dla Kane'a wydaje się Manchester United. Transfer do Chelsea jest bardzo mało realny choćby ze względu na niechęć między dwoma londyńskimi klubami. O ile kibice Tottenhamu deklarują, że zrozumieją chęć odejścia swojego idola i nie będą mieli do niego żalu, o tyle wybór Chelsea byłby jak nóż wbity w serce. Levy też to wie i nie będzie ryzykował.

Zamaskowany

Pytania są dwa. Po pierwsze, czy Kane w ogóle ostatecznie zdecyduje się odejść. A po drugie, czy Erik ten Hag uzna, że on pasuje do jego systemu i czy nie będzie wolał postawić na pięć lat młodszego Victora Osimhena. Od pewnego czasu płyną coraz mocniejsze sygnały, że to właśnie supersnajper Napoli jest priorytetem dla "Czerwonych Diabłów". Niedawno potwierdził to również Gianluca DiMarzio.
24-latek ma w tym sezonie 25 goli w 29 meczach dla Napoli i jeśli poprowadzi klub do pierwszego Scudetto od czasów Diego Maradony, to będzie mógł z czystym sercem poszukać wyzwań w lidze, która kusi każdego napastnika. Kupcy muszą jednak wiedzieć, że prezydent Napoli Aurelio De Laurentiis nie sprzeda go za mniej niż 150 milionów euro (czyli dwa razy tyle, za ile kupował go z Lille). Szczerze? W czasach, gdy za środkowych pomocników płaci się podobne kwoty, to uczciwa cena.
Osimhen jest też na liście Bayernu, ale Bawarczykom może być ciężko rywalizować z możliwościami United. A te mogą być nieograniczone, jeśli klub zostanie sprzedany katarskiemu szejkowi Jassimowi Bin Hamadowi Al Thaniemu. Poza tym, nie po to "człowiek w masce" wygra Serie A, żeby potem odpuścić wymarzony transfer do Premier League i iść do Bundesligi.

Nieoczekiwany

Przed klubami, które potrzebują napastników, trudne i kosztowne lato. Na szczęście na scenie pojawiło się kilku nowych, obiecujących graczy, jak wspomniani Ramos czy Hojlund. Jest wśród nich również człowiek, który miał na nodze piłkę na wagę mistrzostwa świata, ale wtedy akurat zatrzymał go Emiliano Martinez. Randal Kolo Muani może być planem B, ale szczerze mówiąc, jest już tak dobry, że dla większości klubów w Europie powinien być planem A.
To aż niewiarygodne, że przed tym sezonem Eintracht Frankfurt ściągnął go z Nantes bez kwoty odstępnego. Przy tym dał mu kontrakt do 2027 roku i teraz będzie liczył na potężny zysk. Anglia kusi, ale na dziś Francuzowi najbliżej do Bayernu. Bawarska prasa już rozpoczęła swoją kampanię, a na przenosiny ma go też namawiać kolega z reprezentacji, Dayot Upamecano.
Najsłabszą pozycję w tym wyścigu na ten moment Chelsea. Nie tylko nie ma stałego trenera i nie będzie miała Ligi Mistrzów. Ma również jeden duży, dosłownie, problem. Nazywa się on Romelu Lukaku. Belg jest przecież tylko wypożyczony do końca sezonu do Interu, a Beppe Marotta już zapowiedział, że nie zdecyduje się na transfer definitywny.
Cała Europa widzi, jakie wahania formy ma Lukaku i jak trudno mu opanować pozaboiskowe problemy. Tymczasem w Londynie ma on kontrakt jeszcze na trzy lata. Będzie bardzo trudno go sprzedać. Rozwiązanie tej sytuacji to jedno z większych wyzwań przed dyrektorami sportowymi CFC. No chyba, że nowy menedżer spróbuje dogadać się z Belgiem i da mu kolejną szansę, a ten ją wykorzysta... Brzmi nierealnie, ale przecież budowa kadry Chelsea opiera się ostatnio przede wszystkim na założeniu, że "będzie dobrze".

Przeczytaj również