Koszmar tenisistów. Nie ma tego w żadnym innym sporcie. "Świątek jeszcze tego nie doświadczyła"
Kiedy rok temu w Melbourne Andy Murray i Thanasi Kokkinakis zakończyli mecz o 4:05 rano czasu lokalnego, co było drugim najpóźniej zakończonym pojedynkiem w historii Australian Open, było jasne, że coś trzeba z tym zrobić. Organizatorzy wprowadzili zmiany, które jednak efektów nie dały. W tegorocznej edycji znów regularnie oglądamy mecze kończące się w środku nocy. Z perspektywy zawodników, ale też kibiców na miejscu nie ma to większego sensu.
- Prawdę mówiąc, gdybym był kibicem, dawno by mnie tu nie było - zwrócił się do fanów pozostałych na Rod Laver Arena Danił Miedwiediew, który o 3:38 zakończył pojedynek z Emilem Ruusuvuorim. Można powiedzieć, że jak na pięć setów i tak nie poszło najgorzej, bo ostatniego wygrał 6:0. Przed jego rozpoczęciem można było się zastanawiać, czy czasem nie padnie rekord Australian Open w najpóźniej zakończonym spotkaniu, który należy do Lleytona Hewitta i Marcosa Baghdatisa - grali do 4:34.
Zmiany przepisów
To jednak było w zupełnie innej tenisowej rzeczywistości. W 2008 roku rywalizacja w decydującym secie trwała do dwóch gemów przewagi, tak naprawdę można było grać w nieskończoność, o co kiedyś próbowali się pokusić w Wimbledonie John Isner i Nicolas Mahut, których decydujący set zakończył się wynikiem 70:68. Mecz łącznie trwał trzy dni.
Kilka lat temu władze wszystkich wielkoszlemowych turniejów zdecydowały o unifikacji zasad i wprowadziły super tie break w decydującym secie. Teraz przy stanie 6:6 gra się do dziesięciu wygranych punktów bądź dwóch punktów przewagi od stanu 9:9. Wyraźnie zaznaczono, gdzie jest metą. To miało przeciwdziałać tenisowym maratonom, które od czasu do czasu rujnowały plan gier. Sukcesu jednak za bardzo nie osiagnieto.
Wszystko dlatego, że bardzo wzrosła średnia długość meczu. Najlepiej oddaje to porównanie dwóch meczów z Australian Open:
2003: Andy Roddick - Younes El Aynaoui 4-6, 7-6 (5), 4-6, 6-4, 21-19 - 4h 59 min
2024: Felix Auger-Aliassime - Dominic Thiem 6-3, 7-5, 6-7 (5), 5-7, 6-3 - 4h 59 min
Czas identyczny, ale liczba rozegranych gemów zupełnie inna. W pięć godzin w 2003 roku Amerykanin i Egipcjanin rozegrali na czysto tak naprawdę dwa sety więcej, bo rywalizowali w starym formacie, do dwóch gemów przewagi w decydującym secie. Takie przykłady można by mnożyć - finał Wimbledonu z 2001 roku Goran Ivanisević - Pat Rafter, zakończony wynikiem 9:7 w piątym secie, trwał krócej niż finał w 2013 roku, w którym 3:0 w setach Andy Murray pokonał Novaka Djokovicia.
Inny tenis
Dlaczego tak się dzieje? Wytłumaczenie jest dość proste: zawodnicy są dużo lepiej przygotowani szybkościowo i wydolnościowo. Grają w innym stylu, częściej z linii końcowej, co oznacza, że wymiany są dłuższe, że rzadziej mamy do czynienia z krótkimi gemami wygranymi przez tenisistę serwującego. Do tego nawierzchnie są wolniejsze, a rolę w przedłużeniu spotkań odgrywają też wolniejsze piłki. To wszystko sprawia, że trzygodzinny mecz w formacie wielkoszlemowym wśród mężczyzn nikogo już nie dziwi. Standardem stały się spotkania podchodzące pod cztery godziny, a niemal nie ma Szlemów, w których nie zdarzyłby się mecz około pięciogodzinny. To prowadzi do chaosu w planach gier, szczególnie na kortach głównych.
W końcu Wielkie Szlemy to nie tylko prestiżowe turnieje, ale też maszynki do pieniędzy. Każdy dzień, każdy mecz można przeliczyć na przychody, które rok w rok są przez organizatorów zwiększane. Jednym z ważnych elementów są sesje wieczorne, które istnieją w trzech z czterech turniejów. Nie ma ich jedynie w Wimbledonie. Osobno trzeba zatem kupować bilety na sesję dzienną, a osobno na wieczorną, co pozwala podwajać przychody. W Melbourne i Nowym Jorku taki format istnieje od lat, niedawno sesję wieczorną wprowadzono również w Paryżu.
W sytuacji gdy liczba meczów na korcie centralnych rosła, podobnie jak ich długość, to w końcu musiało to zacząć regularnie prowadzić do problemów. Murray z Kokkinakisem kończący o 4:09 to nie odosobniony przypadek, raczej wyraźny trend. Finisz po północy to już standard. W Wimbledonie natomiast kłopot zaczął być inny - o 23:00 czasu lokalnego trzeba wszystkie mecze zakończyć ze względu na ciszę nocną, co oznacza, że tenisiści o tej porze schodzą z kortu i dokańczają mecz następnego dnia. Długo był to przepis w zasadzie teoretyczny, dopiero w ostatniej edycji po raz pierwszy zastosowano go więcej niż raz - m.in. zresztą w przypadku meczu Huberta Hurkacza z Novakiem Djokoviciem.
Reorganizacja, która nic nie dała
Wracając jednak do Melbourne, to po poprzedniej edycji zdecydowano się na zmiany. Turniej wydłużono o jeden dzień, co przełożyło się na dodatkowe zyski z dnia turniejowego, ale głównie tłumaczono to przede wszystkim roszadami w planie gier. Od tego roku zmienił się układ na dwóch najważniejszych kortach - mecze planowane są w systemie 2+2, czyli dwa w dziennej i dwa w wieczornej, a nie jak wcześniej 3+2. Nadal jednak obowiązuje sztywny podział miedzy sesje i wieczorna nie zaczyna się wcześniej niż 19:00 czasu lokalnego. Dzienna startuje o 14:00, więc jeśli mecze zakończą się szybciej, to obiekt stoi pusty.
Założenia były może i niezłe, ale na razie pozytywnych efektów nie przyniosły. To nie tylko Miedwiediew kończący mecz tuż przed 4:00, ale tylko w jednym z dotychczasowych pięciu dni mecze skończyły się przed północą, a trzeba pamiętać, że dla tenisistek i tenisistów dzień nie kończy się na ostatniej rozegranej piłce. Muszą mieć odnowę biologiczną, wziąć udział w konferencji prasowej, wielu z nich ma problemy z zaśnięciem po meczach, więc realnie zasypiają nad ranem.
Każdy zatem najchętniej chciałby zagrać w dziennej i to najlepiej w pierwszym spotkaniu dnia. Wtedy wiadomo, o której się ono rozpocznie, na która godzinę się rozgrzać i być gotowym do wyjścia na kort. Nie ma przypadku w tym, że Iga Świątek dwa razy grała w tym roku w Melbourne jako pierwsza w sesji dziennej. Nieoficjalnie wiele razy można było usłyszeć, że jej sztab stara się, aby organizatorzy właśnie tak planowali jej mecze, a jako liderka rankingu zawsze ma za kulisami coś do powiedzenia. Na razie w karierze z bardzo późnym zakończeniem spotkania zmagać się jeszcze nie musiała, ale jeśli nic się nie zmieni, to pewnie pozostaje to kwestią czasu.
Czy w ogóle są jakieś potencjalne rozwiązania? Do czasów z dużo szybszymi nawierzchniami raczej nie wrócimy, zawodnicy raczej nie wrócą też do stylu gry serve and volley, akcje nie staną się krótsze. Zmian bardziej można szukać w planach gier, ale jest to o tyle problematyczne, że interes finansowy nie równą się interesowi tenisistów. Trudno sobie wyobrazić ograniczenie sesji wieczornej tylko do jednego meczu, bo musiałoby się to wiązać z niższymi cenami biletów. To byłby po prostu mniej atrakcyjny produkt. Być może natomiast z czasem dojdzie do zmian w godzinach rozpoczęcia poszczególnych sesji i będzie się dążyć, aby wieczorna zaczynała się wcześniej - np. od 18:00, a dzienna równo z meczami na pozostałych kortach. Jak długo na zmiany poczekamy trudno powiedzieć, ale nie da się przejść obojętnie obok tego, że coraz częściej gdy zawodnicy kończą swoje mecze, to już zaczyna świtać.
Na razie za próbę rozwiązania problemy wzięły się organizacje ATP i WTA, ale one zarządzają turniejami w swoim cyklu, a Wielkie Szlemy należą do ITF. Pod egidą ATP i WTA wprowadzono rekomendacje, żeby mecze, które nie rozpoczęły się do 23:00 przekładać na następny dzień, bądź najpóźniej o 22:30 przenosić na inne, już wolne korty. Czy coś podobnego zdarzy się w Szlemach? W tym momencie trudno to sobie wyobrazić, ale im więcej pojedynków skończonych nad ranem, tym presja będzie rosnąć.