Kosmici, legendy, bestie. To trzech najwybitniejszych ostatniej dekady. Znów dali show

Kosmici, legendy, bestie. To trzech najwybitniejszych ostatniej dekady. Znów dali show
Daniela Porcelli / pressfocus
Mateusz - Jankowski
Mateusz Jankowski12 Aug · 08:20
Przybyli, zobaczyli, zwyciężyli. Amerykańscy koszykarze po raz piąty z rzędu zgarnęli złoto olimpijskie. Ten triumf musi smakować w wyjątkowy sposób. Architektami sukcesu zostało bowiem trzech najwybitniejszych graczy ostatniej dekady.
LeBron James, Stephen Curry, Kevin Durant. Te trzy nazwiska znają nawet ludzie, którzy na co dzień nie interesują się koszykówką. Każdy z nich od kilkunastu lat czaruje na parkietach NBA. Wielokrotnie stawali naprzeciw siebie, tocząc pojedynki, które przeszły do historii NBA. Teraz fantastyczna trójka po raz pierwszy połączyła siły. Przez większość karier rywalizowali, aby u kresu stanąć ramię w ramię i poprowadzić Stany Zjednoczone do wielkiego sukcesu. A kiedy tak znamienici sportowcy stawiają sobie jakiś cel, można być pewnym, że zostanie on osiągnięty.
Dalsza część tekstu pod wideo

Pierwszy garnitur

Ścieżki trzech koszykarskich kosmitów wielokrotnie się przecinały. Steph i Kevin przez trzy lata grali dzielili szatnię w Golden State Warriors. Toczyli wówczas finałowe batalie z Cleveland Cavaliers prowadzonymi przez LeBrona. Z kolei 12 lat temu LBJ i KD wspólnie zdobyli olimpijskie złoto na igrzyskach w Londynie. “Król” i Curry potrafili bawić się podczas wspólnej gry w All Star Game. Dotychczas nigdy cała trójka nie zagrała jednak razem w jednym zespole. Przełom nastąpił rok temu, kiedy Stany Zjednoczone wysłały na mistrzostwa świata nawet nie trzeci, ale czwarty lub piąty skład. Wśród powołanych zawodników próżno było szukać nazwisk z pierwszych stron gazet. Zlekceważenie turnieju zakończyło się gigantyczną klapą w postaci zajęcia dopiero czwartego miejsca. Tuż po zakończeniu imprezy miało dojść do spotkania Jamesa, Curry’ego i Duranta. Shams Charania z The Athletic informował wówczas, że wspólnie podjęli oni decyzję o stworzeniu dream teamu na igrzyska olimpijskie. Nie mogli pozwolić, aby USA ponownie skompromitowało się na arenie międzynarodowej. Słowa przekuli w czyny.
- Zdecydowanie chciałem zdobyć to doświadczenie. Myślę, że to odpowiedni czas, jestem na późniejszym etapie kariery, więc to prawdopodobnie ostatni moment, żebym mógł zagrać na igrzyskach. To sprawiło, że łatwiej było mi podjąć taką decyzję. Rozmawiałem też o tym z innymi, którzy byli zainteresowani udziałem i wiedziałem, że może powstać świetna drużyna - wyznał Curry, który po raz pierwszy w karierze pojechał na igrzyska.
- Nie mogę mówić w imieniu Stepha i KD, ale dla mnie gra z nimi będzie powodem wielkiej ekscytacji. Przez ostatnich 15, 16, 17 lat nasza trójka była tematem rozmów w NBA. Nie wiemy, ile jeszcze będzie okazji, żeby razem zagrać. Możliwość przeżycia czegoś takiego jest po prostu czymś wyjątkowym - mówił LeBron cytowany przez Bleacher Report.
- Czy to nasz ostatni taniec? Nie. Ci goście wciąż grają na topowym poziomie. Steph nadal jest świetny, ja też mam się dobrze. Bron spokojnie mógłby zagrać na igrzyskach w Los Angeles. Dla mnie to nie jest pożegnalny turniej - rzucił z przymrużeniem oka Durant na antenie ESPN.
Magiczne trio stanowiło fundament, na którym zbudowano prawdziwy dream team. Możliwość gry z legendami tego kalibru w błyskawicznym tempie przyciągnęła inne gwiazdy. W efekcie USA po raz pierwszy od dawna wysłało na turniej olimpijski najmocniejsze możliwe zestawienie. Trener Steve Kerr postawił m.in. na Bama Adebayo, Devina Bookera, Joela Embiida, Jaysona Tatuma czy Anthony’ego Edwardsa. Cały świat czekał jednak przede wszystkim na debiut tercetu James - Curry - Durant. I było warto.

Zabawa na 102

Z perspektywy kibicowskiej pięknie jest oglądać w akcji prawdziwych artystów danej dyscypliny. Zwłaszcza w momencie, kiedy indywidualny talent idzie w parze z chęcią działania na rzecz kolektywu. LeBron, Curry czy Durant pewnie mogliby niemal w pojedynkę wygrywać pojedyncze mecze na igrzyskach z Portoryko czy Sudanem Południowym. A jednak żywe legendy koszykówki schowały ego do kieszeni i postawiły dobro drużyny na pierwszym miejscu.
Występ w Paryżu sprawił, że można było w zupełnie inny sposób spojrzeć na tę trójkę. W poprzednich latach zwykle traktowano ich jako zagorzałych rywali. NBA żyło z walk Steph & Durant vs LeBron i Warriors vs Cavs. Tymczasem wspólna gra pokazała, że wcale nie trzeba uznawać ich wyłącznie w kategoriach zaprzysiężonych przeciwników. Sztuczne generowanie konfliktów i podgrzewanie atmosfery jest całkowicie zbędne. Wystarczy cieszyć się sportową jakością.
- LeBron vs Steph. Wiem, że ludzie myślą, że nie powinniśmy się do siebie uśmiechać, że powinniśmy się nienawidzić. Rozumiem to. Wielu z nas dorastało w erze Larry'ego Birda i Magica Johnsona, więc myślą, że zawodnicy muszą się nie znosić. Ale wiem też, że Magic i Isiah Thomas byli rywalami, ale przytulali się na parkiecie. Bo chodzi o wzajemny szacunek- przyznał James w rozmowie z USA Today.
- Bycie kolegą LeBrona z drużyny to coś nierealnego. Teraz mogę zobaczyć inną stronę. Pracę, którą wkłada w codzienne treningi, jak podchodzi do ćwiczeń, jak się zachowuje, co mówi. Mogę poznać go ze strony, która jest naprawdę fajna. On również widzi to u mnie. Wszyscy staramy się to wszystko połączyć, widzę, jak się uzupełniamy, korzystamy z własnego doświadczenia. Dzięki temu nasza relacja może się pogłębić - dodał Steph w wywiadzie dla Yahoo.

Nieskończona ambicja

Dorobek LeBrona, Curry’ego i Duranta przyprawia o zawrót głowy. Łącznie mają na koncie 10 pierścieni mistrzowskich, siedem tytułów MVP, 44 występy w Meczu Gwiazd, 2248 zwycięstw w NBA i 93 066 punktów zdobytych w sezonie regularnym. A to i tak tylko część z imponującej kolekcji osiągnięć. Po kilkunastu latach utrzymywania się na szczycie spokojnie mogliby korzystać z wakacji, cieszyć się latem, opalać w Cancun. A jednak postanowili jeszcze raz wspiąć się na koszykarskie wyżyny.
Skalę ich ambicji najlepiej pokazał półfinał igrzysk olimpijskich. Przez większą część meczu na prowadzeniu utrzymywali się Serbowie dyrygowani przez zjawiskowego Nikolę Jokicia. Przed ostatnią kwartą Amerykanie przegrywali różnicą 13 punktów. Edwards i Booker zawodzili, Tatum nie podnosił się z ławki rezerwowych. Wtedy do gry wkroczyli weterani. To oni odwrócili losy spotkania, wprowadzając USA do finału. LeBron zakończył mecz z triple-double, notując 16 punktów, 12 zbiórek i 10 asyst. Curry rzucił 36 punktów, trafiając dziewięć z 14 trójek. Durant dołożył swój wkład po obu stronach parkietu. Tak grają najlepsi.
- Po raz trzeci w ostatnim czasie graliśmy z Serbią. Wiedzieliśmy, że odniesienie trzeciego kolejnego zwycięstwa będzie bardzo trudne. Brawa dla Serbii, ale my daliśmy radę. Szef Curry zrobił swoje - rzucił LeBron po półfinałowym triumfie. - Gwarantuję wam, że nikt nie zapomni tego zwycięstwa. To najlepsza drużyna, w jakiej grałem - wtórował Durant.

Mistrzowie

W finale Amerykanie dokończyli robotę. I absolutnie nikogo nie mogło zdziwić, że znów na ustach wszystkich byli najbardziej doświadczeni zawodnicy. Przeciwko Francji Durant zanotował 15 punktów, cztery asysty i cztery zbiórki, LeBron wykręcił linijkę 14-10-6. Prawdziwym bohaterem został jednak Curry, który po raz kolejny udowodnił, że jest najlepiej rzucającym zawodnikiem zza łuku w historii koszykówki. Kiedy w ostatniej kwarcie “Les Bleus” doszli USA na dystans trzech punktów, Steph trafił cztery trójki z rzędu. Rozstrzygnął losy złotego medalu. Położył rywali do spania. Dobranoc.
Którzy reprezentanci USA byli najskuteczniejsi podczas igrzysk w Paryżu? Bez zaskoczeń. Pierwsze miejsce zajął Curry (14,8 punktu na mecz), drugie LeBron (14,2), a trzecie Durant (13,8). Ta trójka rządziła też w liczbie rzutów dystansowych i w wielu innych rubrykach. Sęk w tym, że statystyki nie oddadzą najważniejszego, a jednocześnie niemierzalnego aspektu, czyli magii, którą prezentowali w większości występów. Jeśli ktoś miałby zakochać się w koszykówce, to właśnie po obejrzeniu w akcji takich artystów. Niedługo każdy z nich znów pójdzie w swoją stronę, wróci do klubu i zacznie przygotowania do sezonu. LBJ w Lakers, Steph w Warriors, a KD w Suns. Za parę miesięcy znów będą dzielić parkiet, ale już jako rywale. Żyjmy jednak chwilą, w której grali do jednego kosza. To był spektakl w najczystszej postaci. Dla takich popisów powstały igrzyska olimpijskie.

Przeczytaj również