Korupcyjny skandal, groźby, kamienie i zdemolowane stadiony. Najbardziej pamiętne finały Pucharu Polski
Dzisiejszy finał Pucharu Polski nijak się ma do tych najbardziej pamiętanych na przestrzeni ostatnich trzydziestu edycji. Ani na Arenie Lublin nie będzie tłumów, ani, delikatnie mówiąc, obaj finaliści nie słyną z ofensywnej gry. W niedalekiej historii były jednak też mecze, w których nawet gdy na boisku brakowało polotu, to o wysoką temperaturę dbały trybuny. I, jak możecie się domyślić, niekoniecznie zgodnie z literą prawa.
Po sześciu latach decydujący mecz o Puchar Polski przymusowo został wyprowadzony ze Stadionu Narodowego i przeniesiony do Lublina. Choć obiekt w stolicy Lubelszczyzny jest nowoczesny i mieści ponad 15 tys. osób, to dla kibiców pamiętających stary klimat pucharowych finałów będzie to namiastka dawnych czasów. Czasów, gdy spotkania o drugie najważniejsze krajowe trofeum nie miały takiej otoczki jak dzisiaj. Co nie oznacza też, że nie były emocjonujące. Wręcz przeciwnie.
Wybraliśmy pięć najbardziej pamiętnych finałów Pucharu Polski z poprzednich trzydziestu odsłon rozgrywek. Od 1989 do 2019 r. Poniższe - tu słowo klucz - starcia zapisały się na kartach historii z różnych względów, a często więcej pracy od bramkarzy obu drużyn miały pilnujące porządku służby. O samym futbolu oczywiście nie zapomnieliśmy. W dwóch przypadkach po ostatnim gwizdku sporo mówiło się o udziale piłkarzy, jednak tylko raz w pozytywny sposób. Zapraszamy na małą podróż w przeszłość.
Dwa światy
Olsztyn, 24.06.89 r., Legia Warszawa 5:2 Jagiellonia Białystok
Finał, który nie pasuje do pozostałych umieszczonych w tym zestawieniu. Nie jest pamiętany ani z powodu skandalu sędziowskiego, ani chuligańskich wybryków. Tego dnia w Olsztynie królowała piłka nożna. Lokalizacja spotkania była idealna - kibice obu zespołów tłumnie przybyli na nieśmiertelny, a wedle legendy już wtedy wymagający remontu, stadion Stomilu. O różnicy pomiędzy oboma finalistami niech świadczy fakt, że naszpikowani gwiazdami legioniści mieli nowiutkie stroje Adidasa, zaś trykot meczowy “Jagi” składano naprędce z ubrań różnych firm.
20 tys. widzów obejrzało kawał dobrego futbolu. Faworyci szybko wyszli na prowadzenie za sprawą sprytnego strzału z półobrotu Romana Koseckiego. Stołeczni dominowali, a wyjątkową wyższość nad rywalem pokazała choćby koronkowa akcja na 3:0, w której białostoczanie zdawali się być zupełnie zagubieni. Jagiellonia zdołała dwukrotnie fetować gola, ale choćby przez chwilę triumf Legii nie był zagrożony. Ozdobą finału została cudowna bramka Krzysztofa Iwanickiego na 4:1.
Legioniści w nagrodę zmierzyli się w Pucharze Zdobywców Pucharów z wielką FC Barceloną prowadzoną przez Johana Cruyffa, z Michaelem Laudrupem czy Ronaldem Koemanem w składzie. A “Jaga”? Pewien rozdział w jej historii został tamtego dnia w Olsztynie zakończony. Po sprzedaży trzonu zespołu ekipa z Białegostoku spadła rok później do II ligi.
Wojna z policją
Warszawa, 18.06.95 r., Legia Warszawa 2:0 GKS Katowice
Piłkarze Legii na przełomie lat 80. i 90. stali się specjalistami od Pucharu Polski. Od 1988 do 1997 r. tylko trzy razy nie znaleźli się w jego finale. Także trzykrotnie o złote medale rywalizowali z GKS-em Katowice. W 1990 r. triumfowali stołeczni, rok później zwyciężyli katowiczanie, a zatem mecz z 1995 r. mógł uchodzić za rozstrzygnięcie tej rywalizacji. Lepsi okazali się gospodarze, którym zwycięstwo dały bramki Leszka Pisza i Jerzego Podbrożnego. Prawdziwa potyczka miała jednak miejsce po ostatnim gwizdku.
Kilka chwil po zakończeniu spotkania na murawę “wysypali” się licznie zgromadzeni fanatycy Legii. Za cel obrali sobie konfrontację z przyjezdnymi z Katowic. Na drodze legionistom stanęli policjanci. To był punkt zapalny. Mundurowi natychmiast zostali obiektem ataków miejscowych. Rozpoczęła się regularna bitwa ze służbami, które - jak przyznawali później anonimowo dla prasy sami jej reprezentanci - nie były na to gotowe. Latały deski, metalowe pręty, kamienie, krzesełka, padło ogrodzenie, policja użyła koni oraz armatek wodnych. Nikt nie miał oporów, zaś niektórzy policjanci nie mieli nawet tarcz ochronnych. Obie strony poniosły straty, jako-taki porządek udało się zaprowadzić po ponad godzinie. Stadion Legii został zdemolowany przez jej własnych kibiców. Wokół obiektu też sporo się działo.
Dariusz Szpakowski relacjonował: - Pobity operator, porozbijane samochody piłkarzy Legii i autokar GKS-u. (...) Niewiele brakowało, by policja pobiła [Jerzego] Podbrożnego.
Co tu dużo mówić, Demolka przez wielkie D. O wydarzeniach ze stolicy mówiono w całej Europie, a tamta zadyma do dziś jest uznawana za jedną z największych w historii polskiej piłki. Szkoda tylko, że o samym futbolu mało kto wtedy wspominał.
Przekręt stulecia
Poznań, 13.06.98 r. Amica Wronki 5:3 p.d. Aluminium Konin
Mecz, który z czasem stał się symbolem korupcyjnego raka wyniszczającego latami rodzimy futbol. Dzień 13 czerwca 1998 r. na zawsze będzie kojarzony ze złamaniem wszystkich zasad etyki piłkarskiej. Ze złotym okresem korupcji, być może jej kulminacyjnym punktem. Dokonano przekrętu na oczach tysięcy kibiców. W roli głównej, choć zakulisowej, miał wystąpić nie kto inny jak słynny “Fryzjer”, Ryszard Forbrich, wówczas kierownik ekipy z Wronek.
Drugoligowiec z Konina nie zamierzał oddać pola Amice i w pewnym momencie prowadził nawet dwoma bramkami. Faworyci zdołali wyrównać przed końcem pierwszej połowy, ale było pewne, że nie będzie im łatwo o finałowy sukces. To właśnie w przerwie do akcji miał wkroczyć “Fryzjer”, podbić stawkę i za spore pieniądze “przekonać” sędziego do prowadzenia spotkania na korzyść Amiki.
- Nie mam wątpliwości, że to był mecz ustawiony. (...) Na sędziego poszło wtedy z Amiki 150 tys. zł. (...) To organizował “Fryzjer” - mówił jedenaście lat później we wrocławskiej prokuraturze Paweł Kryszałowicz, uczestnik tamtego meczu. (źródło: blogpilkarskamafia)
W drugiej połowie arbiter Marek Kowalczyk z Lublina robił wszystko, by przeszkodzić Aluminium w zwycięstwie. Wyciągał kartkę za kartką, a po golu na 3:2 dla drużyny z Konina bez powodu wyrzucił z boiska ich zawodnika. Grająca w przewadze Amica doprowadziła do dogrywki, w której strzeliła dwie decydujące bramki i podniosła Puchar Polski. Kilkanaście minut po ostatnim gwizdku zawieszonego ostatecznie na trzy miesiące sędziego Kowalczyka.
Nikt nie miał wątpliwości, że doszło do skandalicznych wydarzeń. Na temat tego spotkania do dziś krążą legendy. Więcej o historii “Fryzjera” i finale z 1998 r. przeczytasz TUTAJ. https://www.meczyki.pl/newsy/jak-fryzjer-ustawil-final-pucharu-polski-czarna-karta-w-historii-polskiej-pilki-sportbuzz/122246-n
Przyjaźń na chwilę
Poznań, 18.05.04 r. i Warszawa, 01.06.04 r. Lech Poznań 2:1 (2:0, 0:1) Legia Warszawa
W latach 2000-2006 losy trofeum rozstrzygały się w dwumeczu. Finał z 2004 r. reklamowano jako najbardziej wyczekiwane starcie o puchar od czasów “fryzjerskiego” skandalu. Temperatura była wysoka jeszcze przed rozpoczęciem pierwszej potyczki. Kibicom Legii odmówiono wejścia na trybuny w Poznaniu. Z jakiego powodu? A jakże, słynnych “względów bezpieczeństwa”. Protesty wściekłych warszawiaków nic nie dały, więc ci postanowili podjąć współpracę ze… znienawidzonymi poznaniakami. Fani Lecha czekali na stołecznych na obrzeżach miasta, wpakowali ich do własnych samochodów i przywieźli na Bułgarską. Kilkuset legionistów przez 90 minut dopingowało swoich ulubieńców. Wrogiej atmosfery nie odnotowano. Na boisku rządził zaś Piotr Reiss, który przybliżył “Kolejorza” do końcowego sukcesu.
Rewanżu w stolicy nikt nie traktował jako okazji do przybicia zgody obu klubów, ale przez długi czas na zachowanie kibiców nie można było narzekać. Sympatycy z Wielkopolski legalnie weszli na sektor gości i wspierali drużynę. Jak jednak wiadomo, wszystko, co dobre, szybko się kończy. Fani nie silili się na nadmierne “uprzejmości” i prędko przeszli do konkretów - w tym wypadku rzucania kamieniami. W międzyczasie Legii udało się zwyciężyć, lecz tylko jednym golem (Piotr Włodarczyk skutecznie egzekwował rzut karny). Poznaniacy mogli zatem świętować upragniony puchar. I faktycznie - świętowali, póki na murawę nie przedarli się legioniści, rozsierdzeni triumfującym na ich terenie wrogiem. Nie tylko ciskali w kibiców Lecha wszystkim, co mieli pod ręką, ale też natarli na zawodników “Kolejorza”. Większość z nich szybko została pozbawiona złotych medali. Więcej o całym dwumeczu i jego otoczce przeczytasz TUTAJ.
Cóż, ta kibicowska jedność, nawet jeśli krótkotrwała, nie mogła na dłuższą metę przetrwać. A sympatycy obu zespołów pokazali po latach, że ich możliwości sięgają znacznie dalej.
Był stadion, nie ma stadionu
Bydgoszcz, 03.05.11 r. Legia Warszawa 1:1 (5:4 k.) Lech Poznań
Wielki pucharowy rewanż po siedmiu latach. Tym razem na neutralnym gruncie - w Bydgoszczy. Wydawałoby się, że utemperuje to fanów, ale klasyczny, zbudowany w starym stylu lekkoatletyczny obiekt im. Zdzisława Krzyszkowiaka sprzyjał osobom szukającym wrażeń niekoniecznie związanych z futbolem. Zresztą, jest w tym jakaś prawidłowość, że im mniej pasjonujący piłkarsko był finał, tym na więcej pozwalały sobie trybuny. Tutaj wyjątek stanowił cudowny gol Dimitrije Injaca, jeden z niewielu ciekawych momentów na boisku tamtego wieczoru. Bajeczne trafienie.
Napięta atmosfera wisiała w powietrzu jeszcze przed pierwszym gwizdkiem sędziego, lecz do chwili skutecznego wykonania decydującego rzutu karnego przez Jakuba Wawrzyniaka panował względny spokój. Ale już kilka sekund po celnym strzale gracza Legii na murawie zaroiło się od warszawskich kibiców, którzy w momencie uderzenia na bramkę byli gotowi do świętowania pucharu pośród piłkarzy. Nad tłumem nikt nie panował, a wszystkiemu ze swojego sektora przyglądali się sympatycy Lecha. W końcu i im puściły nerwy.
Wyłamano ogrodzenie, ucierpiały krzesełka, zaczęła się awantura z udziałem poznaniaków, ochrony i policji. Dostało się nawet postronnym fotoreporterom i operatorom. Służby zostały zmuszone do użycia armatki wodnej, a nawet broni gładkolufowej. Tymczasem niczym nie niepokojeni stołeczni fani skakali z radości wraz z drużyną i sztabem szkoleniowym.
Stadion uległ sporym zniszczeniom, a policja, która przed meczem apelowała o rozegranie go bez obecności kibiców, była momentami bezradna. I to wszystko na oczach oficjeli UEFA, sprawdzających, czy Polska jest gotowa na organizację Euro 2012. Kosmos.
***
Dzisiejszy finał w Lublinie zdecydowanie mógłby nawiązać do tego z 1989 r., gdy po zakończonym spotkaniu jego tematem przewodnim nie były rozróby ani korupcja, ale jakość piłkarska. Może Michał Probierz i Piotr Stokowiec zaskoczą nas autorskimi pomysłami na rozegranie finału? Czemu by nie wygrać pucharu nutką szaleństwa, zamiast twardym pragmatyzmem?
Relację na żywo z finału Pucharu Polski przeprowadzimy na naszej stronie od 19:30. Spotkanie powinno rozpocząć się pół godziny później.