Kompromitacja Wisły Kraków. Oni zawiedli najbardziej. "Nie ma usprawiedliwienia"
Wisła Kraków zakończyła sezon Fortuna 1 Ligi na 10. miejscu. To najgorszy wynik w historii tego zasłużonego klubu i jednocześnie powód do wielkiego wstydu dla wielu ludzi związanych z “Białą Gwiazdą”. Plama jest ogromna i nie zmaże jej nawet triumf w tegorocznej edycji Pucharu Polski.
Wisła rozpoczynała ligowy sezon jako faworyt do wygrania rozgrywek. To fakt. Bukmacherzy właśnie w zespole z Reymonta widzieli głównego kandydata do podboju pierwszoligowych boisk. Rzeczywistość okazała się jednak dla “Białej Gwiazdy” brutalna.
Wisła wygrała tylko 13 z 34 ligowych spotkań. Bilans absolutnie katastrofalny i wstydliwy. Trudno marzyć zresztą o awansie, jeżeli zaledwie raz na przestrzeni całego sezonu wygrywa się przynajmniej dwa mecze z rzędu. Co dość znamienne, dokonał tego Mariusz Jop, trener tymczasowy, który poprowadził drużynę w… dwóch ligowych meczach właśnie. Do tego dołożył triumf w starciu Pucharu Polski. 100% skuteczności.
Mądry człowiek po szkodzie, ale dziś można zastanawiać się, czy wspomniany Jop nie powinien wówczas zostać pierwszym szkoleniowcem na stałe. Wisła pod jego wodzą grała efektownie i efektywnie, ale przyszła zimowa przerwa i w klubie zdecydowano się na zmianę. Jak już doskonale wiemy - nieudaną.
Gdzie szukać winnych? Lepiej chyba zapytać, gdzie ich nie szukać. Zawiedli właściwie wszyscy. Może z wyjątkiem Jopa i Angela Rodado, który próbował niemal w pojedynkę ciągnąć ten wózek. Z dorobkiem 21 goli został królem strzelców Fortuna 1 Ligi. Dwoił się i troił, ale na samej murawie nie miał wielkiego wsparcia w kolegach. Nic więc dziwnego, że jest dziś na rynku niezwykle łakomym kąskiem i Wisła musi szykować się na oferty od silniejszych klubów.
Do kogo natomiast można mieć pretensje za fatalny sezon?
Jarosław Królewski
Zacząć warto od samej góry, czyli właściciela i prezesa. Szacunek dla Jarosława Królewskiego za to, że kiedyś w trudnym momencie pomógł Wiśle przetrwać. Szacunek za wciąż ogromne zaangażowanie w losy klubu i wspomaganie go na wielu różnych płaszczyznach. Czasami jednak jest już tak, że same chęci nie wystarczają. A Królewski, co pokazał obecny sezon, podjął kilka złych i bolesnych w skutkach decyzji.
Zostawmy już na boku internetowe wojenki prezesa, które często były niepotrzebne i nie robiły dobrze ani samemu Królewskiego, ani Wiśle. Skupmy się na konkretach, przede wszystkim tych z pola sportowego. Prezes “Białej Gwiazdy” był odpowiedzialny m.in. za dwie kluczowe decyzje.
- Pozostawienie Radosława Sobolewskiego na stanowisku trenera po zakończonym fiaskiem sezonie 2022/23 i brak decyzji o zmianie szkoleniowca mimo bardzo słabych wyników zespołu już w trakcie kampanii 2023/24. “Sobol” w końcu zrezygnował sam. W grudniu, dokładnie na półmetku sezonu. Wisła zajmowała wtedy ósme miejsce,
- Zatrudnienie w przerwie zimowej na stanowisku szkoleniowca Alberta Rude.
Z wspomnianym Sobolewskim drużyna nie robiła absolutnie żadnego postępu. Wręcz przeciwnie. Stała się niezwykle czytelna i łatwa do rozpracowania dla rywali. Regularnie gubiła punkty, kibice domagali się zmiany trenera, ale Królewski uparcie stawiał na swoim. Przekonywał o zaufaniu do szkoleniowca i kto wie, jak długo “Sobol” pozostałby na stanowisku, gdyby sam w końcu sam nie podjął decyzji o podaniu się do dymisji.
Wtedy stery w drużynie tymczasowo przejął Jop i nagle drużyna ożyła. Jedyny raz w sezonie wygrała trzy mecze z rzędu. Jedyny raz w sezonie ligowym sięgnęła po komplet punktów w dwóch kolejnych spotkaniach. Potrafiła grać ofensywnie, z polotem, a przy tym wygrywać niezwykle pewnie. I wtedy przyszła zimowa przerwa, a więc czas kolejnych decyzji personalnych.
Królewski, i jego współpracownicy, odpalili wtedy swoje komputery i zorganizowali ponoć bardzo skomplikowany proces wyboru nowego trenera. Nie postawiono na postać sprawdzoną w polskim futbolu czy kogoś znającego realia pierwszej ligi. Zamiast tego mocno zaufano technologii, w której prezes Wisły jest absolutnie zakochany. A owa technologia wskazała, że jednym z najlepszych kandydatów do objęcia zespołu będzie Hiszpan, Albert Rude.
36-latek dostał kredyt zaufania, ale zawiódł. O nim więcej napiszemy jeszcze za moment, natomiast w przypadku akapitu o Królewskim wystarczy stwierdzić krótko - prezes znów przestrzelił. Postawił na człowieka, który nie polepszył ligowej sytuacji Wisły, a wręcz ją pogorszył.
Albert Rude i Radosław Sobolewski
Obaj trenerzy prowadzący w tym sezonie Wisłę maczali palce w tej kompromitacji. Sobolewski pozostawił drużynę, dokładnie w połowie sezonu, na odległym ósmym miejscu. Ze stratą ośmiu punktów do lidera. Nie była to jeszcze sytuacja krytyczna, ale już dość trudna. Szacunek jednak za to, że “Sobol” w końcu sam zdał sobie sprawę z powagi sytuacji i podał się do dymisji, widząc, że z tej mąki chleba już nie będzie. Wyręczył w tym Królewskiego.
Rude natomiast pochwalić trzeba za wygranie z zespołem Fortuna Pucharu Polski. To sukces absolutnie wielki, zaskakujący, wlewający do beczki dziegciu przynajmniej łyżkę miodu. Trzeba jednak pamiętać, że priorytet był zupełnie inny. Hiszpan stanął przed zadaniem wywalczenia awansu do Ekstraklasy. Startował z całkiem niezłej pozycji, bo “Biała Gwiazda” - w dużej mierze dzięki chwilowej zwyżce formy za kadencji Jopa - zimowała na już wcale nie tak złym szóstym miejscu, mając zaledwie trzy punkty straty do lidera.
I w tym momencie przemówić mogą po prostu konkrety, czyli ligowe statystyki drużyny pod wodzą Rude. Pięć zwycięstw, cztery remisy i aż sześć porażek. Bardzo słaba średnia 1,27 punktu na mecz. Hiszpan zastał drużynę na szóstej lokacie, z niewielką stratą do czołówki, a zakończył sezon na tragicznej 10. pozycji. Trzy oczka straty do lidera zmieniły się w 18. Odjechał nie tylko bezpośredni awans, ale też strefa barażowa.
Klęska Wisły to odpowiedzialność zbiorowa, ale jedno jest pewne - Rude zawiódł. Bardzo mocno zawiódł. Czy powinien zapłacić za to posadą? Na to trudne pytanie musi odpowiedzieć sobie teraz Jarosław Królewski.
Kiko Ramirez
Według informacji redaktora naczelnego Meczyki.pl, Tomasza Włodarczyka, Ramirez w najbliższym czasie pożegna się z klubem i nie będzie pełnił już funkcji dyrektora sportowego. Tę sprawował od grudnia 2022 roku i początkowo, tak się przynajmniej wydawało, był naprawdę skuteczny. Sprowadził wtedy do klubu m.in. Davida Juncę, Mikiego Villara, Alexa Mulę czy Jamesa Igbekeme, I właściwie każdy z tych piłkarzy zaliczył mocne wejście do zespołu.
Potem jednak ci, których sprowadzał Ramirez, w wielu przypadkach mocno obniżyli loty, natomiast zawodnicy kontraktowani w kolejnych okienkach zbyt często okazywali się mniejszymi i większymi niewypałami, co najwyżej średniakami. Flagowy przykład to Alvaro Raton, czyli bramkarz-parodysta. Fatalne było też dla “Białej Gwiazdy” ostatnie okienko, okraszone transferami takich postaci jak Dejvi Bregu czy Billel Omrani, choć można zastanawiać się, na ile o tych ruchach decydował sam Ramirez, a na ile były to decyzje podjęte przez prezesa i jego komputer.
Patrząc jednak całościowo, Hiszpan miał sporo czasu, by zbudować przy Reymonta zespół zdolny do wywalczenia awansu. Nie zrobił tego. Postawił mocno na wizję iberyjską, co finalnie okazało się pomysłem chybionym.
Piłkarze
Na koniec jednak to piłkarze wychodzą na boisko, i w tej wyliczance nie można o nich zapominać. Czy Wisła miała ultramocny zespół, który powinien zdominować ligę? No nie. Czy natomiast z taką kadrą powinna wywalczyć awans, albo przynajmniej zagrać o niego w barażach? Zdecydowanie tak. Jeśli potrafisz w Pucharze Polski dominować nad rywalami z Ekstraklasy i finalnie zdobyć trofeum, to jesteś też w stanie wygrać w przykładowym Sosnowcu czy Głogowie, z przeciwnikami zdecydowanie mniej jakościowymi.
Niech przemówi pewien prosty przykład. W barażach zagra choćby Górnik Łęczna, w którym występują niechciani w Krakowie, wysłani na wypożyczenia Mateusz Młyński i Piotr Starzyński. Brutalne.
W tym sezonie zawiedli niemal wszyscy piłkarze Wisły. Jedni w większym, inni w mniejszym stopniu. Wyjątkiem jest jedynie Angel Rodado, o którym już zdążyliśmy wspomnieć. Poza nim trudno o postać, do której kibice nie mogą mieć większych pretensji. Nawet długo chwalony Marc Carbo z czasem obniżył loty, a sezon zwieńczył czerwoną kartką.
Czerwone kartki stały się zresztą prawdziwym przekleństwem Wisły. Piłkarze “Białej Gwiazdy” oglądali je w każdym z trzech ostatnich spotkań. Przeciwko Lechii kończyli nawet w dziewięciu. To już nie może być przypadek, a jakiś problem w sferze mentalnej. Presja, przy Reymonta niewątpliwie ogromna, po prostu zjadła ten zespół.