Kompromitacja Lecha Poznań przy Bułgarskiej. Wyglądało to kuriozalnie. "To nie jest mistrz Polski"
Mistrz Polski na otwarcie nowego sezonu skompromitował się przy Bułgarskiej. Z Lechem wygrała Stal Mielec i to do zera, która przed sezonem przez większość ekspertów i fachowców została skazana na degradację. Zespół Adama Majewskiego w Poznaniu wygrał zasłużenie, co tym bardziej dobija kibiców przy Bułgarskiej.
John van den Brom w piątek zapowiadał, że w meczu ze Stalą wreszcie zobaczymy ofensywnego Lecha, bo przecież takie jest "DNA klubu" i jego filozofia. Skończyło się tak, że Kolejorz rozegrał najgorsze w tym roku spotkanie na swoim stadionie i już na starcie zaliczył niesamowitą kompromitację. Dla van den Broma to była już trzecia porażka w czwartym oficjalnym meczu i można się zastanawiać, czy bardziej wstydliwe jest 1:5 z Karabachem, czy 0:2 u siebie ze Stalą?
Przegrany superpuchar Polski, wspomniana porażką na inaugurację ekstraklasy i odpadnięcie z eliminacji Ligi Mistrzów - tego jeszcze dwa miesiące nie spodziewał się żaden kibic Kolejorza, który w Poznaniu świętował odzyskane po siedmiu latach mistrzostwo. W sobotę ciężko było w jakikolwiek sposób uwierzyć w to, co się widzi. W jakiej formie jest zespół, który rok temu był najlepszy w kraju.
Forma Lecha? Bez zmian
Jeśli chodzi o sobotni mecz Lecha ze Stalą, to rozpoczął się on najgorzej, jak mógł - od staty gola po wrzucie piłki z autu. To nie pierwsza taka sytuacja z udziałem Stali przy Bułgarskiej, bo 1 maja 2021 roku mielczanie dzięki dwóch golom strzelonym w ten sposób utrzymali się w lidze. To niestety dla kibiców "Kolejorza" był zwiastun tego, jak ten mecz będzie wyglądał. Ta strata gola to poniekąd powrót do przeszłości. Czyżby Holender wraz ze sztabem nie byli przygotowani na to, że wrzuty piłki z autu to mocna strona rywali?
Zespół Stali Mielec, który przed sezonem przeszedł ogromne perturbacje, wyglądał do przerwy lepiej niż mistrzowski Lech. Zresztą pierwsze bardzo dobre 15 minut Stali zostało potwierdzone golem przez ekipę Adama Majewskiego. Właściwie można było się zastanawiać, który zespół był "składany na kolanie" w przerwie letniej.
Gra Lecha była za wolna i niedokładna. Wyglądało to kuriozalnie na tle Stali Mielec, u której na domiar wszystkiego, dobrze bronił wypożyczony z Lecha bramkarz - Bartosz Mrozek. Mało kto by się spodziewał, że to on tego dnia utrzyma przy Bułgarskiej czyste konto. A jednak. Lech woli jednak postawić w bramce na 30-letniego wypożyczonego Ukraińca, zamiast na swojego wychowanka, na którym to skorzystał w sobotę rywal.
Po przerwie obraz gry się nie zmienił. Brakowało przyspieszenia, pomysłu na konstruowanie akcji w ofensywie a co najgorsze - nie było widać chęci wyrównania. Lech nie potrafił przeciwstawić się dobrze zorganizowanej Stali. Między mistrzowskim "Kolejorzem" a tym obecnym, dobrze różnicę pokazuje mecz z kwietnia tego roku, kiedy Stal też jako pierwsza wyszła w Poznaniu na prowadzenie, ale "Kolejorz" jeszcze przed przerwą odwrócił wynik spotkania. Kto by pomyślał, że w Poznaniu tak szybko będzie dało się odczuć brak na ławce Macieja Skorży.
Historia znowu się powtarza
W Poznaniu wróciły wszystkie demony. Holender wprowadził po przerwie m.in. Dogualsa i Sosuę, ale ten pierwszy już na samym początku swojego grania popełnił błąd, który skończył się golem na 0:2. Mają też na to wpływ piłkarze, którzy wyglądali fatalnie. Żaden zawodnik z pierwszej jedenastki nie może powiedzieć, że jest w formie. Piłkarze wyglądają, jakby nie byli przygotowani do sezonu i grali ze sobą nie od roku, a od miesiąca.
Spotkanie ze Stalą Mielec było w Poznaniu najgorszym od... 1 maja 2021 i wspomnianego już wyżej meczu. Sobotni wynik to kompromitacja Lecha Poznań pogarszającą jeszcze nastrój wokół klubu, która tylko potwierdza to, że Kolejorz znowu przespał okres po mistrzostwie, gdzie dodatkowo dostał alarm w postaci odejścia Macieja Skorży, ale nawet to nie obudziło działaczy przy Bułgarskiej. Chociaż akurat lechici meczu ze Stalą nie przegrali przez brak wzmocnień, bo obecny skład w pełni powinien wystarczyć do pokonania ekipy Adama Majewskiego.
Alarm dla Holendra
Skończył się także okres ochronny dla Johna van den Broma. Trener już na starcie wraz z zespołem zawalił wszystko, co się dało, czyli pierwszy mecz w lidze, superpuchar i Ligę Mistrzów. A to dopiero połowa lipca, gdzie będzie jeszcze tylko trudniej. Lech potrzebuje szybkiej diagnozy problemu i rozwiązania, żeby nie wpaść w jeszcze większą spiralę problemów.
Najbliższy okres dla Holendra będzie kluczowy, czy w ogóle wytrzyma na stanowisku do końca roku, bo porażka ze Stalą to absolutnie ostatni dzwonek, żeby obudzili się wszyscy ci, którzy mają wpływ na przyszłość Lecha Poznań, bo na razie zanosi się na to, że "Kolejorz" zamiast robić krok do przodu, znowu roztrwoni cały potencjał zdobyty przy okazji mistrzostwa Polski.