Kolejny gracz na wylocie z Legii Warszawa. Nie zagrał z Wisłą, bo oszczędzał się przed transferem? [NASZ NEWS]

Kolejny piłkarz na wylocie z Legii. Nie zagrał z Wisłą, bo oszczędzał się przed transferem? [NASZ NEWS]
Rafal Oleksiewicz / PressFocus
Już w zimowym oknie transferowym Legię Warszawa opuści Domagoj Antolić. Klub nie podjął z nim rozmów o prolongacie umowy i od początku stycznia zostanie on wolnym zawodnikiem. To duża oszczędność w budżecie i miejsce w składzie dla młodszych zawodników, których mistrz Polski chce sprzedać z zyskiem. Chorwat mógł zagrać w meczu z Wisłą Kraków, ale zgłosił ból pleców. To już oszczędzanie się przed podpisaniem umowy z kimś innym?
Gdy trzy lata temu Antolić trafił do Warszawy otrzymał jeden z najwyższych kontraktów w drużynie, sięgający ponad 400 tys. euro rocznie. W budowanym na chorwacką modłę klubie trwał transferowy karnawał, który firmowali Romeo Jozak i Ivan Kepcija. Na Łazienkowską trafiło wówczas 10 graczy. Wśród nich właśnie były kapitan Dinama Zagrzeb. Wydawało się, że to znakomity ruch i właśnie na nim, mającym za sobą występy w reprezentacji Chorwacji i europejskich pucharach, będzie opierać się środkowa linia „Wojskowych”.
Dalsza część tekstu pod wideo

Trudne początki

Rzeczywistość dość brutalnie zweryfikowała te nadzieje. Antolić grał co najwyżej przeciętnie. Nie tylko nie został liderem, ale przez długi czas był jedynie hamulcowym drużyny, która w jego premierowym sezonie w Polsce sięgnęła po podwójną koronę. W 15 meczach zanotował gola i asystę, grał asekuracyjnie, jakby bał się podejmować trudniejsze rozwiązania. Jeszcze gorzej wyglądał w kolejnym sezonie, gdy w 30 spotkaniach asystował tylko trzykrotnie.
Do tego w meczu eliminacji Ligi Mistrzów ze Spartakiem Trnava osłabił zespół, gdy ten gonił wynik, łapiąc w krótkim odstępie dwie żółte kartki. Jesienią 2018 r. stracił zaufanie trenera Sa Pinto, nabawił się urazu pachwiny i do podstawowego składu na dobre wrócił dopiero, gdy doszło do zmiany szkoleniowca.

Przemiana

I wreszcie w rundzie jesiennej sezonu 2019/20 zaczął grać na miarę oczekiwań. Nie tylko strzelił trzy gole, siedmiokrotnie asystował i zanotował trzy kluczowe podania, ale też wykonywał stałe fragmenty, strzelał karne. Stał się napędzającym ataki liderem, tworzącym z Andre Martinsem duet pomocników potrafiących kierować drużyną, regulować tempo jej gry. Aleksandar Vuković od niego zaczynał ustalanie składu i często podkreślał jego rolę. Trener wiedział co robi. Antolić, by pokazać pełnie swoich możliwości, tego właśnie potrzebował - zaufania i spokoju. Pasował mu też styl preferowany przez serbskiego szkoleniowca oparty o grę ofensywną i utrzymywanie się przy piłce.
Zyskał na tyle pewności siebie i luzu, że stał się jedną z marketingowych twarzy Legii. W efekcie na koniec mistrzowskiego sezonu został wybrany najlepszym pomocnikiem Ekstraklasy. Na tyle więc ugruntował swą pozycję w Legii, że prolongata wygasającego z końcem roku kontraktu wydawała się pewna. Oszczędność i szansa młodszych.

Kontraktowe perypetie

Wątpliwości w tej kwestii wystąpiły jeszcze w lutym 2020 r. Gdy wówczas rozmawialiśmy, zawodnik z niepokojem podkreślał, że negocjacje w tej kwestii jeszcze się nie zaczęły i w związku z tym on nie wyklucza żadnej możliwości, choć oczywiście bardzo chciałby zostać w Warszawie. Tymczasem klub w tym czasie ściągnął za rekordową sumę młodego Bartosza Slisza. Latem w środku pola zrobiło się jeszcze gęściej - do drużyny dołączył Bartosz Kapustka, Joel Valencia, a z obrony przesunięty został Michał Karbownik. Do tego formę zaczął odbudowywać Andre Martins. Mimo tłoku Anotlić wciąż jeszcze grał u Vukovicia, ale znów jakby na zaciągniętym hamulcu. Nie przekonywał zarówno postawą, jak i liczbami. Miejsce w składzie stracił, gdy do klubu trafił Czesław Michniewicz.
W walce o powrót do wyjściowej na pewno przeszkodziła mu choroba, ale też wydaje się, że niepewny swej przyszłości Chorwat po prostu odpuścił. W lidze od pierwszej minuty zagrał tylko przeciwko Warcie Poznań lecz jego występ wynikał z problemów kadrowych drużyny. W zeszłym tygodniu podpadł nowemu trenerowi przed ostatnim meczem w Krakowie, gdy niemal przez cały mikrocykl przewidywany był do wyjściowej „jedenastki”. Tymczasem w czwartek zgłosił ból pleców, co wymusiło zmianę planów i otworzyło furtkę Valencii. W Legii przypuszcza się, że zawodnik bał się podejmować ryzyko gry w sytuacji, w której nie podpisał jeszcze umowy z nowym pracodawcą.
Przyszłość piłkarza długo była niepewna. A to mówiło się, że odejdzie, a to że, na co naciskał Vuković, Legia zaoferowała mu nowy kontrakt, który miał być jednak niższy o 30 procent. Tymczasem według naszych informacji sprawy wyglądały następująco: z końcem sierpnia Antolić otrzymał ofertę z Göztepe Izmir i wobec niepewnej przyszłości w Warszawie był zdecydowany ją przyjąć. Klub nie podjął jednak rozmów w tym zakresie. Jednocześnie nie był zainteresowany przedłużeniem z nim umowy i nie przedstawił żadnej propozycji. Uznano bowiem, że trzydziestoletni piłkarz nie wpisuje się już w plan rozwoju drużyny, a ponieważ stał się właściwie niesprzedawalny, to nie ma sensu podejmowanie z nim negocjacji.

Dobry ruch Legii

Okazało się, że jeden dobry sezon Chorwata przez trzy lata to jednak za mało, by mógł liczyć na nowy kontrakt, choć trzeba też mu oddać, że w najwyższej formie był jednym z liderów zespołu. Czy w związku z tym to dobry ruch Legii? Wydaje się, że tak.
Obecnie trener ma bowiem duży wybór w środku pola. Jeśli na kimś należy budować zespół, który mógłby z powodzeniem rywalizować w eliminacjach europejskich pucharów, to na potrafiącym grać szybciej, mającym zachodnie nawyki i dużo młodszym, choć już doświadczonym Kapustce. Oczywiście i to może okazać się niewystarczające, ale trudno przypuszczać, by to Antolić mógł zrobić rozstrzygającą różnicę.
Antolić przez trzy lata rozegrał w Legii 98 meczów. Z obecnej kadry pierwszego zespołu tylko Astiz, Jędrzejczyk, Lewczuk i Boruc mają więcej.

Przeczytaj również