Kolejny cios dla Liverpoolu. Domino ruszyło. "Dla klubu to katastrofa"
Ostatnie tygodnie brutalnie zachwiały Liverpoolem, a to jeszcze nie koniec, bo odejście Trenta Alexandra-Arnolda do Realu Madryt znowu dorzuca do pieca. Arne Slot doskonale wiedział, że ten moment nadejdzie. Jego piłkarze wyglądają na coraz bardziej zmęczonych, a bałagan w kontraktach nie pomaga w swobodnym dokończeniu sezonu. To będzie specyficzna wiosna na Anfield.
Ta bomba prędzej czy później musiała wybuchnąć. Już na początku sezonu wszyscy bili na alarm, że Liverpool przespał moment, by uregulować sytuacje trzech największych gwiazd. Trent Alexander-Arnold wszedł w ostatni rok ważnej umowy, mając silną pozycję negocjacyjną. Poza tym na tle Salaha i Van Dijka wyróżniał go wiek i ogromna wartość transferowa na rynku. Z punktu widzenia klubu to katastrofa - tracą wychowanka i jeden z symboli ery Kloppa. Co gorsze, zbiegło się to z momentem gorszej formy drużyny, która z czterech możliwych trofeów zawęziła sobie szansę na tylko jedno.
Frimpong w gotowości
Jeszcze w grudniu można było mieć nadzieję, że Liverpool dogada się z Trentem. Ewentualnie sprzeda go do Realu Madryt, który mocno nalegał na transfer w styczniu, chcąc zapełnić lukę po kontuzji Daniego Carvajala. Liverpool nazywany był wtedy najlepszą drużyną w Europie, która świetnie radziła sobie na każdym froncie. Znowu widzimy, jak szybko piłka pędzi do przodu i jak błyskawicznie zmieniają się okoliczności. Niespełna cztery miesiące później w mediach pojawiają się pierwsi kibice, którzy palą koszulki Alexandra-Arnolda. To w sumie symboliczny obrazek również dla Slota. Oznacza koniec idylli i początek przebudowy drużyny.
Do tej pory Holender mógł korzystać z dobrodziejstw skarbów, które zostawił mu Klopp. Niemiec już rok temu głośno rzucał hasłami typu “Liverpool Reloaded”. Potrafił przygotować kadrę w ten sposób, by “The Reds” nie musieli latem w panice działać na rynku transferowym. Tak naprawdę w ciągu dwóch okienek ściągnęli tylko Federico Chiesę, bo był w promocji. Slot przemieszał klocki po swojemu, ale głównie grał graczami zbudowanymi w erze Kloppa. Płyty tektoniczne ruszają dopiero teraz - to będzie fascynujący czas spekulacji i podchodów pod różnych zawodników, jak np. Jeremie Frimpong z Bayeru Leverkusen, przymierzany na miejsce Trenta.
Zmęczeni ludzie
Liverpool w tym momencie ma 12 punktów przewagi w Premier League i musiałaby wydarzyć się totalna zapaść, żeby ten dorobek roztrwonił. Z drugiej strony - sporo nazbierało się ostatnio niepokojących sygnałów. Bywały w tym sezonie spotkania, kiedy Liverpool przepychał mecze zwykłą jakością graczy. Nie zawsze prezentował się idealnie. Ale mniej więcej od lutego coś zaczęło pękać. Na porażkę z Plymouth w Pucharze Anglii można było machnąć ręką, ale potem w jednym tygodniu przyszło odpadnięcie z Ligi Mistrzów i przegrany finał Pucharu Ligi. Szczególnie ten ostatni uwidocznił zespół wypruty z energii. Pojawiły się nawet głosy, że to był najgorszy finał Liverpoolu w historii.
“The Reds” mogli przegrać wyżej niż 1:2. Mogli zostać wdeptani w ziemię przez Newcastle, które tego dnia oddało 19 strzałów. Podobnie jak w spotkaniu z PSG: Liverpool był zawsze krok za rywalem, wiecznie spóźniony i niedostatecznie agresywny w środkowej strefie. Zaskoczeniem było to, jak Ryan Gravenberch i Alexis Mac Allister ustępowali Joelintonowi i Sandro Tonalemu. Z drugiej strony: Gravenberch ma już w nogach 41 spotkań w tym sezonie, podczas gdy rok temu rozegrał ich w podstawowej jedenastce tylko 21. Holender słusznie zbierał pochwały przez cały sezon, bo świetnie zaadaptował się do nowej pozycji. Niestety, zwykle grał w każdym spotkaniu i prawie zawsze przez 90 minut. Ta maszyna musiała się w końcu zaciąć.
Nowe fundamenty
Symptomatyczny jest fakt, że najżywszym zawodnikiem Liverpoolu na Wembley był Jarell Quansah, który rzadko gra w pierwszym składzie, a jedynego gola zdobył Federico Chiesa (387 minut w sezonie) po asyście Harveya Elliotta (583 minuty). Wiele razy w tym sezonie wracała narracja o tym, jak bardzo Liverpool zależny jest od Mohameda Salaha. Egipcjanin wszedł na niesamowity poziom, ale w pięciu ostatnich meczach strzelił tylko dwa gole, oba z rzutów karnych przeciwko słabemu Southampton. W finale na Wembley był ciałem obcym. Nie oddał nawet ani jednego strzału.
Liverpool ciągle nie wie, czy Salah zostanie na przyszły sezon. Właściwie nikt nie ma pojęcia, jak mógłby wyglądać zespół Slota, gdyby nagle okazało się, że trzech fundamentalnych graczy nie przedłuży umowy. Salah, Van Dijk i Trent Alexander-Arnold przez lata tworzyli architekturę gry The Reds. Ale nawet jeśli tych dwóch pierwszych ostatecznie zostanie, to trzeba brać pod uwagę scenariusz spadku ich formy. Mają kolejno 33 i 34 lata. I choć Van Dijk mówił ostatnio, że nigdy w karierze nie czuł się tak dobrze, to trzeba brać pod uwagę to, że w pewnym momencie przyjdzie ich kres. Holenderski trener musi już teraz znacząco wybiegać myślami naprzód.
Szukanie “dziewiątki”
Wiosna będzie specyficznym czasem, bo z jednej strony Liverpool maszeruje po mistrzostwo, ale każdy mecz na tzw. styku będzie wywoływał drżenie. Już nadchodzące derby z Evertonem (2 kwietnia) mogą znowu podciąć pewność siebie drużyny Slota. To będzie czas z ogromną paletą różnych emocji. Będą tkliwe pożegnania. Być może kolejne palone koszulki. I wiele pytań: czy ten kapitalny do pewnego momentu sezon wciąż trzeba uznawać za kapitalny, czy tylko względnie dobry, biorąc pod uwagę, ile szans zostało roztrwonionych.
Slot pewnie sam wie, że być może za mocno skupiał się na grupie 14-15 graczy, tak jak miał w zwyczaju w Feyenoordzie. Rzadko rotował, a przecież przy takim natłoku spotkań nie da się tego pominąć. Holender mówi, że wykorzysta letnie okno transferowe, aby ukształtować drużynę bardziej według swoich preferencji.
Na pewno będzie musiał wzmocnić środek pola i zastanowić się nad przyszłością Darwina Nuneza. To nie jest też sezon Diogo Joty. Problem “dziewiątki” staje się coraz bardziej palącą kwestią. Zresztą był nią już dawno temu, gdy to Luis Diaz eksperymentalnie grywał na tej pozycji. Alexander Isak, Benjamin Sesko albo Jonathan David - pewnie te nazwiska do końca lata będą krążyć wokół Anfield. Plus oczywiście tematem nr 1 będzie to, jak zastąpić Trenta Alexandra-Arnolda.
Autor jest dziennikarzem Viaplay.