Kolejna taka historia z udziałem Światek. Tworzy się aura. "To mogło umknąć"
Jeszcze maj się nie skończył, a Iga Świątek już uczestniczyła w dwóch meczach roku. Ten pierwszy wygrała w Madrycie z Aryną Sabalenką, a w środę, po kapitalnej batalii, wygrała z Naomi Osaką i awansowała do trzeciej rundy Roland Garros. Znów zwyciężyła po obronie piłki meczowej. "Szkoda, że awansować mogła tylko jedna tenisistka" - podsumowano na oficjalnej stronie turnieju.
Przed meczem raczej mało kto się spodziewał, że ten pojedynek będzie aż tak zacięty. Osaka owszem, wygrywała Wielkie Szlemy, ale miało to miejsce dawno temu i przede wszystkim na kortach twardych. Nigdy nie jawiła się jako tenisistka, która na nawierzchni ziemnej będzie potrafiła się postawić komuś, kto czuje się na niej tak wyśmienicie jak Świątek.
Jednak od samego początku toczyła wyrównany bój z liderką światowego rankingu. Już pierwsze gemy grane były na przewagi. Zarazem realny wydawał się scenariusz, że gdy Polka odeprze pierwszy opór, to potem pójdzie już z górki. Nic takiego nie miało jednak miejsca.
Osaka była powtarzalna, skupiona na przejmowaniu inicjatywy i przy stanie 5:4 miała nawet piłkę setową. Wiele się będzie mówić o obronionej piłce meczowej w trzecim secie, ale sytuacja z pierwszego, co mogło umknąć w natłoku wydarzeń, miała równie wielkie znaczenie. Szczególnie w związku z tym, co działo się później.
Rzadkie obrazki
Japonka w drugim secie tylko przyspieszyła. Od lat nie oglądaliśmy tak bezradnej Świątek na korcie w Paryżu. Trzeba by się cofnąć do 2019 roku, kiedy lekcji tenisa udzieliła jej w 4. rundzie Simona Halep, wygrywając 6:1, 6:0. Miało to miejsce jednak w zupełnie innej tenisowej rzeczywistości. Iga była wówczas aspirującą, utalentowaną zawodniczką, daleko od światowej czołówki. Jednak set przegrany z Osaką 1:6 przywoływał właśnie wspomnienia sprzed lat, kiedy Polka była po prostu bezradna.
Japonka za to momentami grała jak w transie. W zgodnej opinii wielu komentatorów to było jej najlepsze spotkanie od Australian Open 2021, w którym sięgnęła po tytuł. Ciekawie sytuacja wyglądała w trzecim secie, bo od początku wynik był niekorzystny dla Świątek, która jednak w każdym gemie serwisowym rywalki miała swoje szanse na przełamanie. Wszystko rozstrzygały detale, o której lepiej dbała Osaka.
Trudno nie doceniać jej gry, ale też nie zauważyć, że czasem Polka uderzała zbyt nerwowo, gubiła się pod presją. Miała ogromne kłopoty szczególnie po swoim drugim serwisie. Wszystko zmierzało do ostatecznego zwycięstwa Japonki, która prowadziła w trzecim secie 5:2.
Największe wyzwanie
W meczach z najlepszymi często bywa jednak tak, że najtrudniej jest wygrać ostatni punkt. Wielokrotnie można było to zauważyć w meczach Novaka Djokovicia, kiedy rywale byli w dobrej sytuacji, mieli swoje szanse, czasem nawet jak Roger Federer piłki meczowe, a ostatecznie schodzili z kortu pokonani. Pora się zastanowić, czy coś podobnego nie zaczyna mieć miejsca w przypadku Świątek.
Dopiero co pokonała po obronie piłek meczowych Arynę Sabalenkę w Madrycie. Teraz dołożyła wygraną w Paryżu z Osaką, a jeszcze do pojedynków wyciągniętych z ekstremalnie trudnych sytuacji można doliczyć ten z Belindą Bencic w Wimbledonie. Przeciwko liderce rankingu można grać, tak jak Osaka, większość spotkania na kapitalnym, najwyższym poziomie, ale każda pojedyncza niewykorzystana okazja może być ostatnią. Coś takiego spotkało właśnie Japonkę, która w trzecim secie, przy stanie 5:3, miała na rakiecie punkt na 40:15. Idealna wystawka, uderzenie, które pewnie na treningu trafi dziewięć na dziesięć razy. Jednak zamiast dwóch piłek meczowych była dalsza rywalizacja, ostatecznie tylko jedna szansa na zakończenie pojedynku. Im więcej będzie takich meczów wygranych przez Światek, tym coraz bardziej będzie się tworzyć aura tenisistki, którą trudno "dobić".