Kluczowy piłkarz dla wygranej z Albanią. "Pozwolił zapomnieć o dawnym liderze. Spajał całą drużynę"
Co w meczu z Albanią udało się poprawić względem spotkania z Czechami? Czy w grze reprezentacji Polski można było doszukać się więcej pozytywów? Z pewnością jeden gracz szczególnie zwrócił na siebie uwagę i pozwolił zapomnieć o dawnym liderze kadry.
Polacy rozpoczęli to spotkanie w układzie z dwoma środkowymi pomocnikami przed czwórką, bądź trójką obrońców. Albańczycy bronili zaś w systemie 4-1-4-1, w związku z czym Piotr Zieliński i Karol Linetty mogli bezpośrednio skupić na sobie uwagę dwóch rywali i otworzyć przestrzeń za ich plecami. Dzięki temu pomagali w realizacji pośredniego celu gry - minięcia kolejnych linii przeciwników, aby osiągnąć cel główny - zdobycie bramki.
Za plecami albańskich pomocników królował tego wieczora Karol Świderski. Piłkarz Charlotte FC znakomicie wywiązywał się z roli podwieszonego napastnika, operując pomiędzy linią obrony i pomocy Albanii. Przed otrzymaniem piłki obserwował przestrzeń dookoła i na bazie tego, co dostrzegł, podejmował decyzje i wcielał je w życie w rozwinięciu akcji. Często, będąc ustawionym nawet tyłem do bramki gości, potrafił obrócić się przez ramię i wbiec za plecy rywala. W tym wypadku dzięki zamkniętej pozycji ciała zapraszał przeciwnika do pressingu, po czym sprytnie go mijał, zmuszając zarazem do przekroczenia przepisów. Zarobił w ten sposób kilka rzutów wolnych dla biało-czerwonych, w tym ten z 40. minuty, po którym sam wpakował piłkę do siatki Thomasa Strakoshy.
Między obroną a pomocą Albańczyków pojawiał się również Nicola Zalewski. Kiedy Polacy budowali swoje ataki z udziałem trzech obrońców, Przemysław Frankowski przesuwał się wysoko i szeroko, zaś piłkarz AS Romy schodził bliżej osi środkowej, do tzw. półprzestrzeni. Piłkarze Fernando Santosa kilkukrotnie przedarli się pod pole karne Albanii właśnie tym sektorem boiska, który często pozostawał nieobstawiony - goście dysponowali zaledwie jednym defensywnym pomocnikiem, dlatego Polacy mogli zyskać przeciwko niemu przewagę liczebną, np. poprzez zejścia Świderskiego, Zalewskiego czy Lewandowskiego.
Wiele razy linia ataku reprezentacji Polski na połowie Albanii złożona była z aż pięciu zawodników, co pozwalało rozszerzyć grę i zapewnić partnerom wiele opcji rozegrania piłki do przodu. Wciąż nie wyglądało to jeszcze tak, jak powinno, lecz można było rozpoznać w tym myśl trenera Santosa, który chciał zdecydowanie zerwać z obrazem polskiej kadry z meczu z Czechami. Kadry pasywnej i pozbawionej kreatywności. Portugalczyk postanowił pomóc swoim zawodnikom za pomocą lekkich zmian systemowych i wypowiedział się z resztą na ten temat podczas pomeczowej konferencji prasowej:
- Jeśli chodzi o momenty, kiedy jesteśmy w posiadaniu piłki, to oczywiście możemy to dopracować. Widzę, że czasem są jeszcze problemy ze zbudowaniem akcji, która będzie widowiskowa i spodoba się publiczności, ale musi być w tym jeszcze odpowiedni rygor. Próbujemy nad tym pracować. Przed następną kolejką będziemy mieć trochę więcej czasu i spotkanie towarzyskie. Będziemy mogli w inny sposób zaplanować treningi, aby stworzyć możliwości, by ta ekipa ewoluowała w dobrą stronę, grała ładnie dla oka i wygrywała.
Fundamenty gry w ataku były jednak widoczne już w meczu z Albanią. Gracz z piłką miał do wyboru co najmniej trzy opcje podania – do przodu (tzw. wsparcie zdobywające), do boku (wsparcie utrzymujące) oraz do tyłu (wsparcie awaryjne). Całość wyrażała się za pomocą rombów, które można było dostrzec np. w bocznych sektorach boiska. Geometria w atakach Polaków różniła się od tej ze spotkania w Pradze:
Ustawienie w ataku przekładało się też wprost na przejście do defensywy. W przypadku straty piłki w środku pola, poniżej futbolówki znajdowało się wciąż pięciu czy sześciu zawodników. Owszem, Albańczycy dochodzili do sytuacji strzeleckich, lecz oddawali uderzenia głównie z dalekich odległości (z wyjątkiem kontrataku po stracie piłki przez Roberta Lewandowskiego). Obrońcy i środkowi pomocnicy reprezentacji Polski wyjściowo ustawieni byli w świetle bramki, skąd strzały mają najwyższą wartość.
W zorganizowanym bloku obronnym biało-czerwoni ustawiali się najczęściej w 4-2-3-1. Karol Świderski odpowiadał za krycie defensywnego pomocnika Albanii, a Piotr Zieliński i Karol Linetty doskakiwali do pozostałych dwóch centralnych graczy. Dzięki temu w środku pola dochodziło do równowagi liczebnej…
…a krycie jeden na jednego Polacy wykorzystywali przy liniach bocznych do odbioru piłki. Dodatkowo ograniczali gości wymiarami boiska, a po przejęciu futbolówki mogli kontratakować między Albańczykami, co do złudzenia przypominało… kontry Czechów przeciwko Polsce (analizę tego meczu znajdziesz TUTAJ).
Bardzo ważne w tych momentach było również zachowanie graczy z dala od piłki, czyli ostatnich obrońców. Rolę lidera tej formacji pełnił tego dnia Bartosz Salamon, który poniekąd zastępował Kamila Glika. W przeciwieństwie do piłkarza Benevento, nastawiony był na zupełnie inną obronę - aktywną, a nie bierną. Gdy koledzy z drużyny znajdowali się pod polem karnym Albanii, dawał sygnał partnerom do podejścia wyżej i skrócenia pola gry, po czym sam wysoko interweniował na połowie gości. Wydawać by się mogło, że to nic szczególnego, lecz działania Salamona spajały polską drużynę w obronie oraz przejściu do ataku.
Obrońca Lecha Poznań zadał jednocześnie kłam stereotypowi, że wysoki stoper ma za zadanie bronić dostępu do bramki, głównie przed polem bramkowym, i wybijać piłki. Salamon stawia na grę prostą, a nie prostacką. Ponad wszystko jednak potrafi dostosować się do pomysłów sztabu szkoleniowego i zagrać to, czego się od niego wymaga. O swojej zdolności do adaptacji, wyniesionej z gry na włoskich boiskach, opowiedział w programie ”Foot Truck”:
- Kiedy spoglądam na swoją karierę i na trenerów, których miałem, myślę, że po powrocie do Polski potrafiłbym się dostosować do każdego stylu gry. Grałem trójką [obrońców], grałem czwórką, grałem 1v1, grałem tylko strefą, bez patrzenia na piłkę. Są tacy trenerzy, u których nie kryjesz zawodnika, tylko cały czas poruszasz się w odniesieniu do piłki. Grałem też w obronie mieszanej - kryłem w polu karnym 1v1, kryłem w polu karnym strefą. Kiedy wachlarz twojej wiedzy i rozumienia gry jest na takim poziomie, na słowa trenera: ”Bartek, chcę tak grać, co myślisz? ” - odpowiadam: ”To tak gramy!”.
Kamil Glik z pewnością nie jest tak wszechstronnym defensorem i należy go uznać za obrońcę ”starej daty”. Uosabia cechy graczy z pokolenia, dla którego podstawowym nawykiem w grze obronnej było cofanie się pod własną bramkę, a nie próba szybkiego odbioru piłki. W efekcie, we współczesnej piłce działania Glika doprowadzają do załamania nie tylko ostatniej linii, ale całego ustawienia zespołu. Dobitnie było to widoczne w czasie kadencji Paulo Sousy, który preferował obronę do przodu, podczas gdy Glik zostawał w tyle.
Na EURO 2020 Polska traciła w konsekwencji pole, bramki oraz szanse na awans z grupy po porażkach ze Słowacją i Szwecją. Nie jest dziełem przypadku również to, że obrońca Benevento był jednym z najlepszych piłkarzy na boisku w meczu z Hiszpanią, gdy piłkarze Luisa Enrique zepchnęli Polaków do głębokiej defensywy. Glik mógł górować w pojedynkach powietrznych we własnym polu karnym, chroniąc strefę największego zagrożenia, bo do tego był przez lata gry przystosowany. Obecnie priorytety w reprezentacji Fernando Santosa są jednak inne, co jasno przekazał selekcjoner po zakończeniu meczu:
- Istotna jest pozycja całego zespołu kiedy bronimy. Jeśli nie przesuniemy się bliżej środka pola podczas akcji ofensywnych, będzie miało to wpływ na szybkość przejścia do obrony.
I rzeczywiście, polscy gracze znacznie sprawniej przechodzili do defensywy, niż miało to miejsce w Pradze. Czterech obrońców asekurowało w bliskiej odległości dwóch środkowych pomocników, którzy byli gotowi na zejście z pomocą do ostatniej linii (zwracał na to uwagę Salamon w czasie gry)…
…zaś powyżej czterech graczy - dwaj skrzydłowi (Jakub Kamiński i Nicola Zalewski/Michał Skóraś), ”dziesiątka” (Karol Świderski) i środkowy napastnik (Robert Lewandowski) - szykowało się do rozpoczęcia kontrataku. Balans w zespole został zachowany, opcje podań w ataku zapewnione, co może napawać nadzieją, zawłaszcza po biernej postawie Polaków za kadencji Czesława Michniewicza. Ogólny system gry biało-czerwonych przedstawił Fernando Santos na końcu pomeczowej konferencji:
- Graliśmy w systemie 1+1 z czterema niżej ustawionymi zawodnikami. Zarówno Skóraś, jak i Zalewski czy Kamiński dołączali do linii ataku w drugim tempie. Chcieliśmy mieć wielu graczy bliżej pola karnego przeciwnika, aby można było np. łatwiej dośrodkowywać. To, jak wyglądało to dzisiaj, powinno być naszą podstawową strategią. Oczywiście, w niektórych meczach mogę to zmieniać, ale to jest nasz najbardziej prawdopodobny układ.
Reprezentacja Polski w meczu z Albanią zagrała niemal dokładnie tak, jak zapowiadał portugalski szkoleniowiec przed pierwszym meczem w roli selekcjonera. Polacy, w przeciwieństwie do spotkania w Pradze, potrafili poruszać się wewnątrz jasno określonych ram. W ataku ustawiali się dużo bardziej równomiernie, najczęściej wiedzieli co zrobić z piłką oraz bez niej, a po stracie futbolówki natychmiast próbowali ją odebrać. Pomimo kilku błędów natury techniczno-taktycznej i niskiego tempa gry można stwierdzić, że piłkarze Santosa byli nudni, ale solidni. Przede wszystkim świadomie zachowywali się we wszystkich fazach gry, których kierunek wyznaczali liderzy drużyny - Bartosz Salamon, Piotr Zieliński i Karol Świderski.