Klub Premier League traci legendę, ale ten transfer ma logikę. W Turcji pójdzie śladami Drogby
Spędził w Crystal Palace równo 20 lat, w tym czasie popchnął klub na inne tory, a teraz pędzi za marzeniem gry w Lidze Mistrzów. Transfer Wilfrieda Zahy do Galatasaray wbrew pozorom wygląda logicznie. Południowy Londyn traci legendę, ale gdy kurz opadnie, podziękuje: za to, że nie musi tworzyć komina płac i zasłaniać się sercem, gdy twarde reguły Premier League każą stawiać na rozum.
Wielki mural namalowany na szeregowcu przy Selhurst Park na zawsze będzie przypominał o jego dziedzictwie. Żaden piłkarz Palace nie strzelił 68 goli w Premier League - niektóre były na wagę utrzymania jak w sezonie 17/18, gdy wrócił po kontuzji na osiem ostatnich kolejek i zaliczył pięć trafień. Nikt nie wie, gdzie byłby dziś Palace bez Zahy. Wiemy za to, w jakim punkcie jest teraz. Jedenasty sezon z rzędu gra w Premier League. Ma nową, piękną akademię wybudowaną za 20 mln funtów i jest inkubatorem marzeń dla młodzieży z biednych dzielnic stolicy. Innymi słowy: wylądował dalej niż wskazywał na to potencjał, kończąc dwa ostatnie sezony bez strachu wyrzucenia poza elitę.
Słowo Drogby
Palace chciał zatrzymać Zahę, oferując kontrakt na poziomie 200 tysięcy funtów tygodniowo. Najwyższa umowa w historii klubu nie była jednak podyktowana logiką, a lojalnością. Drużyna ze środka tabeli, mająca z tyłu głowy Finansowe Fair Play, była w stanie rozbić bank, byle tylko kontynuować tę piękną historię. Niestety piłka to dziś za duży biznes, by uprawiać romantyzm. Zaha skończy jesienią 31 lat, ostatnio coraz częściej doznawał kontuzji i dla obu stron najlepszym rozwiązaniem jest rozwód. Nie ma sensu gniewać się na to, że długo zwlekał i wysyłał fałszywe nadzieje. Transfer do Galatasaray pokazuje, że nie chodziło o kasę, bo tę większą miałby w Palace, a z pewnością w Arabii Saudyjskiej. Wyjazd do Turcji to efekt jego rozmów z Didierem Drogbą, idolem z dzieciństwa, mocnych planów Turków i przede wszystkim ścieżki do Ligi Mistrzów.
Zaha pod tym względem ma prawo czuć się piłkarzem niespełnionym. Od lat ma etykietkę nieszablonowego dryblera. Latami padały pytania, co on jeszcze robi w południowym Londynie, a potem dalej oglądaliśmy jak dźwiga na plecach przeciętną drużynę i buduje wartość klubu. Kusiły go Arsenal, Everton i Tottenham. Zgłaszała się zagranica i dalej nic. To też trochę nauczka dla innych piłkarzy, że mając taki talent trzeba starannie dobierać agentów. Zaha szedł pod rękę z Federico Pastorello, z Pinim Zahavim, był u Amerykanów z Roc Nation, a potem jeszcze w CAA Base. Żaden z nich nie był w stanie zrobić przełomu, bo kontrakt podpisany w 2018 roku nie miał klauzuli odstępnego, był pięcioletni i właściwie dał władzę klubowi aż do lipca tego roku. Zaha był w najlepszym okresie kariery, miał 25 lat, gdy jednym podpisem odciął sobie wachlarz możliwości.
Wzrok Moyesa
Często mówi, że i tak osiągnął więcej niż powinien. Jako chłopak z dziesięcioosobowej rodziny gnieżdżącej się w trzech sypialniach nie miał wielkich marzeń. Mieszkał dwie ulice od Selhurst Park i tam widział stację docelową. Jego seniorski debiut zbiegł się z rozpaczliwym utrzymaniem w Championship, a wkrótce też z przejęciem klubu przez Steve’a Parisha. Zaha idealnie wpisał się w nowe czasy: miał wszystkie cechy lokalnego bohatera, porywającego tłumy. Pomógł drużynie awansować do Premier League, a potem dał też zarobić 10 mln funtów, gdy jego talent dostrzegł Alex Ferguson. Do dziś jest ostatnim nabytkiem “Fergiego” w United, nawet jeśli wyjazd do Manchesteru okazał się klapą. Zaha rozegrał tam dwa mecze. Miał 19 lat, gdy Fergusona zastąpił Moyes, a ten w ogóle nie widział go w składzie. Patrice Evra powiedział po latach: “Skasował go tego samego dnia, gdy zaczęły się plotki, że Zaha spotyka się z jego córką”. Sprawa nigdy nie została potwierdzona, ale Palace wkrótce wypożyczył Zahę, a potem wykupił za 3 mln funtów.
Tamtem epizod miał ogromny wpływ na to, co działo się później. Zaha wrócił do strefy komfortu i potem nie za bardzo chciał już ją opuszczać. Przestał być powoływany do reprezentacji Anglii, po tym jak dwa razy zagrał u Roya Hodgsona, więc w 2017 roku jako chłopak urodzony w Abidżanie zdecydował się grać dla Wybrzeża Kości Słoniowej. W Palace raz było lepiej, raz gorzej, menedżerowie kręcili się na karuzeli, a on cały czas dokładał cegły do budowy lepszego klubu. Już w pierwszym spotkaniu po powrocie strzelił wyrównującego gola w 95. minucie. Potem przez kolejne lata dołożył 457 meczów, stając się większym niż ktokolwiek inny w historii tego klubu. Selhurst Park pamięta Iana Wrighta albo Andy’ego Johnsona, ale to regularność Zahy i oddanie dla tego klubu były siłą napędową ekipy w okresie wyjątkowej prosperity.
Turecka inwazja
Ostatni sezon nie był dla niego udany. Często nękały go kontuzje mięśniowe. Właściwie od listopada wypadał co chwilę, rzadko dokładając bramki, co też przełożyło się na zwolnienie Patricka Vieiry i dyskusję o tym, że Palace stało się przeraźliwie nudne i bezprawne z przodu. Zaha zagrał tylko w 28 meczach i strzelił siedem goli, większość dorobku zbierając na początku sezonu. Ten ponury obrazek pokazuje, że trzeba między bajki włożyć spekulacje jak to niby bardzo chciało go kupić PSG. Inne kluby z pierwszej szóstki Premier League też raczej w niego nie celowały - głównie właśnie przez wiek i urazy. Ktoś może powiedzieć, że Zaha trafia tylko do ligi tureckiej, ale też nie ma co przesadzać. Tylko tego lata powędrowali tam Edin Dżeko, Dusan Tadić, Mauro Icardi albo choćby nasz Sebastian Szymański. Galatasaray potrafił wyciągnąć Angelino z Hoffenheim, który w poprzednim sezonie miał dziesięć asyst, a wcześniej z powodzeniem dawał radę w Lipsku.
Zaha od lat wpatrzony był jak w obrazek w Didier Drogbę - to on kazał mu iść do “Galaty”, gdy na stole była też oferta Fenerbahce. Teraz idzie za tłumem fanów, ogromną pasją tego kraju do piłki i chęcią przeżycia czegoś nowego. Niby od Ligi Mistrzów dzielą go trzy rundy eliminacji, ale w każdej Galatasaray ma rozstawienie, więc tak naprawdę Liga Mistrzów jest na wyciągnięcie ręki.
Kibice Palace, dzisiaj lekko rozgniewani, powoli zaczynają to rozumieć. Przypomni im o tym mural przy jego rodzinnym domu na Rothesay Road, akademia dla dzieciaków, którą stworzył dwa lata temu albo dzielnicowy klub Croydon Athletic - jego nowy zakup razem z raperem Stormzym. Piłkarze jak Eberechi Eze albo Michael Olise, następcy Zahy, to też ludzie, których naznaczył swoją obecnością.
Autor jest dziennikarzem Viaplay.