Klęska FC Barcelony i projektu Xaviego. “Nie po to kupowano Lewandowskiego, by znów grać w Lidze Europy”
Wstyd, żenada, kompromitacja, hańba. Słynna okładka stanowi idealne podsumowanie poczynań FC Barcelony w Lidze Mistrzów. Więcej niż klub znów przeżywa więcej niż koszmar na arenie europejskiej.
Jeszcze dziesięć dni temu w stolicy Katalonii panowały raczej spokojne nastroje odnośnie dalszej części sezonu. Przed dwumeczem z Interem można było spodziewać się, że Barcelona uczyni przynajmniej jeden, jak nie dwa kroki w kierunku awansu do fazy pucharowej. Już tydzień temu dzielni “Nerazzurri” zdołali wypunktować bezzębną “Blaugranę”, która na Giuseppe Meazza rozegrała bardzo słaby mecz. Dziś podopieczni Xaviego stanęli przed ostatnią szansą na odkupienie swoich win w Lidze Mistrzów. We własnej świątyni przy wsparciu prawie stu tysięcy kibiców Barcelona miała uczynić wendetę na mediolańczykach. Katalończycy zanotowali dziś lepszy wynik, który jednak w ostatecznym rozrachunku jest wpadką, prawdopodobnie na wagę odpadnięcia z Ligi Mistrzów.
Na tę chwilę Barcelona ma zaledwie cztery punkty po czterech kolejkach fazy grupowej. Wystarczy, że Inter pokona Viktorię Pilzno, aby "Duma Katalonii" znów znalazła się za burtą Ligi Mistrzów. Co najgorsze, takie mecze jak dziś być może pokazują, że miejsce "Blaugrany" może być właśnie w Lidze Europy, a nie wśród ścisłej elity.
Te same błędy
Barcelona powtórzyła błędy przeszłości. Już wyjściowy skład pokazał, że Xavi Hernandez nie zamierza wiele mieszać w swojej układance i ufa niemal wszystkim zawodnikom, którzy zawiedli na Giuseppe Meazza. Z perspektywy czasu trzeba uznać, że trener popełnił kilka kardynalnych błędów.
Przede wszystkim trudno wytłumaczyć uwielbienie szkoleniowca do Marcosa Alonso na arenie europejskiej. Lewy obrońca od momentu przenosin na Camp Nou wystąpił od pierwszej minuty we wszystkich meczach Barcelony w Lidze Mistrzów. To szokujące, patrząc na to, że Xavi miał jeszcze do dyspozycji doświadczonego Jordiego Albę i znakomicie dysponowanego na starcie sezonu Alejandro Balde. Tymczasem po raz kolejny szansę dostał Alonso, który znów grał na alibi, nie przyspieszał akcji, nie wyróżnił się żadnym pozytywnym zagraniem.
Kolejnym kamyczkiem do ogródka Xaviego jest brak nowatorskiego pomysłu na sforsowanie mediolańskiego muru. Znów niemal cała gra była oparta na grze skrzydłami z planem tysiąca i jednej wrzutki w pole karne Interu. W efekcie po raz kolejny choćby Robert Lewandowski był niemal kompletnie odcięty od gry, ponieważ nie mógł on jednocześnie wygrać pojedynków z Milanem Skriniarem, Stefanem de Vrijem i Alessandro Bastonim. "Lewy" i tak poprzez strzelony dublet zrobił więcej niż powinien. Ale gole kapitana reprezentacji Polski nie przykryją tego, jak źle wyglądała kreacja Barcelony na przestrzeni niemal całego spotkania.
Transfery na marne
Po okienku transferowym pewnie nawet największy pesymista wśród kibiców Barcelony nie założyłby kolejnej tak szybkiej weryfikacji w Lidze Mistrzów. Wydawało się bowiem, że zarząd klubu zrobił wszystko, aby naprawić błędy przeszłości i zwiększyć konkurencyjność drużyny na arenie europejskiej. Przecież właśnie dlatego uruchomiono słynne już dźwignie finansowe i sprowadzono na papierze naprawdę jakościowych zawodników. Umówmy się, nie po to wydaje się 150 mln euro, aby znów drżeć o dalszy byt w Champions League. To nawet nie tyle, co ujma na honorze dla takiej marki, ale prawdziwa niespieralna plama, kompromitacja, powód do wstydu.
Robert Lewandowski, Raphinha czy Jules Kounde mieli pomóc drużynie w powrocie na szczyt, a na razie jedynie Polak robi cokolwiek, aby wesprzeć Barcelonę. Francuz od kilku tygodni leczy kontuzję, a Brazylijczyk wszystko, co najlepsze zostawił w presezonie. Po rozpoczęciu oficjalnych rozgrywek były zawodnik Leeds gra gorzej niż źle. Dziś znów zawiódł, w najważniejszych momentach przypominał przypadkowego zawodnika, a nie kogoś, za kogo płaci się dziesiątki milionów euro.
Po takich transferach i otrzymanych w efekcie rezultatach można jedynie złapać się za głowę i zastanowić nad tym, czego potrzebuje Barcelona, aby przestać być pośmiewiskiem w Europie. Przecież jeszcze nie tak dawno temu Katalończycy na tym etapie sezonu byli już pewni awansu i w ostatnich kolejkach mogli żonglować składem. Dziś Xavi może nadal rotować, szukać nowych rozwiązań, aby ostatecznie otrzymać ten sam mizerny rezultat.
Teoretycznie znajdujemy się dopiero na starcie sezonu, jednak Barcelony zaraz prawdopodobnie nie będzie w Lidze Mistrzów. Drużynie tej pewnie znów przyjdzie zaakceptowanie smutnej rzeczywistości w postaci rywalizacji w wyklętej siostrze najlepszych klubowych rozgrywek, czyli Lidze Europy. Demony nie tyle co wróciły, ponieważ one od dawna mieszkają na Camp Nou i pętają nogi zagubionym zawodnikom.
Kłopot Lewandowskiego
Na szczególną uwagę zasługuje przypadek Roberta Lewandowskiego, który pewnie nie przypuszczał, że z nim w składzie Barcelona może radzić sobie tak fatalnie. Jeszcze rok temu na Camp Nou można było szukać wymówek, kiedy w ataku potrafili grać zawodnicy pokroju Luuka de Jonga czy Yusufa Demira. Jednak sprowadzenie Lewandowskiego miało wznieść zespół na poziom o wiele wyższy niż trzecie miejsce w grupie Ligi Mistrzów. Przy założeniu, że Katalończycy wyprzedzą Viktorię Pilzno, czego nie można uznać za pewnik.
Lewandowski miał być absolutnym liderem odradzającej się Barcelony, a na razie mimo indywidualnej klasy będzie musiał się przystosować do smutnych realiów na Camp Nou. Niewykluczone, że po raz pierwszy od ponad dekady napastnik zagra w rozgrywkach europejskich gorszych niż Liga Mistrzów. Naturalnie, że chęć zmiany otoczenia, podjęcia się nowego wyzwania, życia w prawdopodobnie bardziej komfortowym klimacie stanowi pewną rekompensatę opuszczenia Bayernu. Pod czysto sportowym względem “Lewy” uczynił jednak ogromny krok wstecz, a najmocniej może to odczuć za kilka miesięcy. Czwartkowy wieczór już nie będzie mu się kojarzył z rozruchem po meczu Champions League, a z koniecznością rywalizacji w turnieju drugiej kategorii.
Lewandowski pokazał dziś, że nadal jest jednym z najlepszych napastników świata. Mimo skrajnie ścisłego krycia Polak potrafił w pojedynkę zrobić coś z niczego, próbując ratować swój klub. Jakość 34-latka to najwyraźniej za mało, aby Barcelona przegnała demony przeszłości. Jeśli w dwóch ostatnich kolejkach nie zdarzy się cud, Lewandowski spadnie do Ligi Europy, cierpiąc za błędy swoich kolegów.
Początek drogi krzyżowej
Naturalnie, nie można już teraz przekreślać całego sezonu ekipy z Camp Nou. Nadal mówimy o drużynie, która przewodzi lidze hiszpańskiej i powinna walczyć o mistrzowski tytuł z Realem Madryt. Już w niedzielę dojdzie jednak do bezpośredniego starcia z “Królewskimi” i z perspektywy Barcelony trudno szukać pozytywów przed El Clasico. Zwłaszcza, że ze względu na trudną sytuację w grupie to właśnie dzisiejszy mecz był z perspektywy Katalończyków tym ważniejszym. W rozgrywkach ligowych “Blaugrana” będzie miała jeszcze pół roku na odrobienie ewentualnych strat. Mistrzostwa nie można zdobyć jesienią, ale już z Champions League da się odpaść w październiku.
Real podejdzie do niedzielnego Klasyku, mając pewny awans do fazy pucharowej Ligi Mistrzów i spokój umysłu. Tymczasem Barcelona powoli pieczętuje swój brutalny los na arenie europejskiej. Scenariusz, w którym ekipa Xaviego spada do Ligi Europy, już nie jest sennym koszmarem. Za dwa tygodnie może stać się rzeczywistością.
“Blaugrana” nadal przewodzi ligowej tabeli w Hiszpanii, ale raczej nikogo nie zdziwi, jeśli to prędko się zmieni. W najbliższych tygodniach na Lewandowskiego i spółkę czekają starcia z Realem, znakomicie dysponowanym Athletikiem czy Villarrealem. Trudno będzie drużynie z Camp Nou odzyskać blask, wiedząc, że ten sezon został napiętnowany haniebnym wynikiem w Lidze Mistrzów.