Kiedyś włamał się na Camp Nou, dziś jest legendą FC Barcelony. "Gryzoń" nie gryzie, ale dalej potrafi irytować

Kiedyś włamał się na Camp Nou, dziś jest legendą Barcelony. "Gryzoń" nie gryzie, ale dalej potrafi irytować
Christian Bertrand / Shutterstock.com
Luis Suarez jest piłkarzem, którego albo się kocha, albo po prostu nienawidzi. Pod względem sportowym należy do grona najlepszych napastników ostatnich lat, jednak jego wybryki niejednokrotnie przykrywały wysoki poziom umiejętności. "El Pistolero" od zawsze kierował się zasadą, która z jednej strony zaprowadziła go na szczyt, a z drugiej nieco nabruździła podczas kariery . Po trupach do celu.
Dziś 33-latek plasuje się na podium najskuteczniejszych strzelców "Dumy Katalonii" w historii, chociaż początki jego kariery nie należały do najłatwiejszych. Jeszcze kilkanaście lat temu młody Luis mógł jedynie pomarzyć o grze na Camp Nou. Jak większość południowoamerykańskich gwiazd futbolu, musiał najpierw wydostać się ze szponów biedy.
Dalsza część tekstu pod wideo

Praca, praca, praca

Chłopak urodził się w portowym miasteczku Salto, które chyba ma w sobie coś niezwykłego, ponieważ są to także rodzinne okolice Edinsona Cavaniego. Niewykluczone, że obaj panowie kiedyś stanęli naprzeciw siebie w ulicznym pojedynku. Warto też zaznaczyć, że Suarez od małego narzucał sobie wyzwania poprzez grę ze znacznie starszymi rywalami, głównie swoim bratem Pablo i jego kolegami. Rozbrat z rodzinnymi stronami nastąpił jednak w błyskawicznym tempie z powodu przeprowadzki rodziców do stolicy, gdzie ojciec otrzymał pracę w fabryce słodyczy.
Żywot w Montevideo nie przypominał oczywiście losów Willy'ego Wonki. Pensja głowy rodziny nie wystarczała, aby wyżywić aż siedmioro pociech, zatem do skromnego budżetu domowego musiał się dorzucić mały Luis.
W międzyczasie chłopak rozpoczął treningi w miejscowym Nacionalu, gdzie po kilku latach zadebiutował na poziomie seniorskim. Chociaż dla nastoletniego Suareza przez pewien czas futbol spadł na drugie miejsce. Wszystko za sprawą, a jakże, kobiety.

W pogoni za miłością

W stolicy Urugwaju 15-letni wówczas Luis poznał o 3 lata młodszą Sofię. Różnica wieku nie stanowiła żadnej bariery, ponieważ oboje momentalnie się w sobie zakochali. Każdą wolną, czy to od treningu czy pracy na ulicy, chwilę poświęcał swojej wybrance.
Problem polegał na tym, że rodzice Sofii wywodzili się ze znacznie wyższej klasy społecznej. Dowodem na to była przeprowadzka rodziny dziewczyny do… Barcelony. W pewnym momencie ścieżki młodej pary rozdzieliły się, a dystans pomiędzy nimi wzrósł do jakichś 10 tys. kilometrów.
Podobno przed wylotem ukochanej urugwajski "Romeo" złożył obietnicę mówiącą, że jako piłkarz zrobi wszystko, aby kiedyś przekonać do siebie "Blaugranę". Po wylądowaniu w stolicy Katalonii Sofia również zrozumiała, że tam dosłownie wszystko kręci się wokół piłki.
- W mieście wszyscy szaleli na punkcie “Barçy”. Potrafiali rozmawiać tylko o tym. To było niczym jakaś obsesja, wszyscy zwariowani na temat futbolu. Wiedziałam, że Luisowi by się spodobało - wspominała po latach jego obecna żona.
Swoimi dobrymi występami w Nacionalu (wieść niesie, że w jednym meczu zdobył nawet 17 bramek) wypracował sumę, którą oczywiście przeznaczył na bilet do Barcelony. Pojedyncze spotkanie z Sofią okazało się niezwykle znaczące, ponieważ młodzi przez przypadek trafili do przyszłego domu Suareza. Debiut na Camp Nou przebiegł w dosyć specyficznych warunkach.
- Nie miałem pieniędzy, żeby odwiedzić Camp Nou. Spacerując z Sofią przypadkowo zobaczyliśmy, że brama jest uchylona. Wokół nie było żadnego ochroniarza. Wykorzystaliśmy okazję i weszliśmy zrobić sobie zdjęcie - opowiadał napastnik Barçy.
Jego kariera w pewnym momencie nabrała niesamowitego przyspieszenia. Po zdobyciu mistrzostwa w Urugwaju, usługami wyśmienitego napastnika zainteresowało się wiele europejskich drużyn. Suarez od razu przyjął ofertę z Groningen, ponieważ przeprowadzka na Stary Kontynent oznaczała ułatwienie kontaktów z Sofią. Debiutancki sezon był zarazem ostatnim w biało-zielonych barwach, gdyż 15 bramek we wszystkich rozgrywkach otworzyło furtkę do przenosin do Amsterdamu. W Ajaxie wypłynął na szerokie wody, jednocześnie dając po raz pierwszy znać o swoim zwierzęcym instynkcie.

Wirtuoz z problemami

W pierwszym meczu dla "Joden" otworzył swój strzelecki dorobek, dokładając do tego aż 3 asysty. Sezon zakończył z 17 trafieniami i 14 kluczowymi podaniami. Poprzeczka została zawieszona wysoko, ale kolejna kampania była jeszcze lepsza. 28 bramek i 19 asyst we wszystkich rozgrywkach to prawdziwa definicja klasy. Rok później jego średnia goli w stosunku do rozegranych spotkań przekroczyła 1. Wszystko układało się jak po maśle, a prawdziwe kłopoty rozpoczęły się dopiero w sezonie 2010/11.
W piętnastej serii gier doszło do holenderskiego klasyku w piłkarskim wydaniu. Ajax mierzył się z PSV. Spotkanie nie należało do najciekawszych, ponieważ zakończyło się bezbramkowym remisem. Wynik zszedł jednak na drugi plan, ponieważ świat obiegł wybryk Suareza, który po raz pierwszy dał znać o swoich skłonnościach do kanibalizmu. Jego ofiarą został Otman Bakkal.
- Gdy po tym meczu wróciłem do domu i zobaczyłem powtórki, rozpłakałem się. Dopiero co zostałem ojcem Delfiny, bałem się, co sobie pomyśli, gdy kiedyś to zobaczy. Żona zapytała mnie "Coś ty, do cholery, sobie myślał?" - opowiadał Suarez w autobiografii pt. Przekraczając Granice.
Za swój raczej niespotykany dotąd na boiskach atak otrzymał karę zawieszenia na 7 spotkań. Kolejny raz na boisko wybiegł już w koszulce "The Reds", którzy zapłacili za niego 26.5 mln euro. Na Anfield znów zademonstrował światu swoją mroczną stronę.
Po raz pierwszy angielska federacja zawiesiła go już w 2011 r., gdy dopuścił się ataku na tle rasowym, którego celem był Patrice Evra. Suarez później tłumaczył się, że słowo "negro" jest inaczej odbierane w Anglii, a inaczej w Ameryce, jednak jego linia obrony na nic się zdała. "El Pistolero" musiał pauzować przez 8 spotkań, a już po powrocie dobitnie pokazał swój stosunek do francuskiego lewego obrońcy. Przed Derbami Anglii ostentacyjnie nie podał Evrze ręki.
Prawdziwy skandal wybuchł dopiero dwa lata później za sprawą ligowego spotkania z Chelsea. Suarez w 97. minucie zapewnił Liverpoolowi remis, ale na okładkach wszystkich magazynów wylądowało zdjęcie, gdy… gryzie Branislava Ivanovicia. Kara? 10 spotkań zawieszenia.

Kariera na włosku

- Adrenalina podczas meczu jest tak duża, że czasami umysł nie jest w stanie nadążyć. Mecz z Chelsea w 2013 roku był dla nas istotny. Chciałem zrobić wtedy wszystko jak należy, ale nie wychodziło. Moja frustracja z tym związana spowodowała, że nie wiedziałem, co robię - tłumaczył się Suarez.
Angielska prasa nadała mu przydomek "Wampir", kibice innych klubów urządzali festiwal gwizdów i wyzwisk, ale napastnik odpowiedział w najlepszy możliwy sposób. W sezonie 2013/14 rozegrał jedną z najbardziej spektakularnych indywidualnych kampanii w historii Premier League. Zanotował 31 bramek i to bez możliwości egzekwowania rzutów karnych. Złoty But otworzył drogę do wymarzonego transferu na Camp Nou. Ale wtedy piłkarski Hannibal Lecter zaatakował po raz trzeci.
- Nie wykorzystałem kilku okazji, czułem, że przeze mnie odpadniemy. W jednym momencie strach, gniew, paraliż i nagle dochodzi do ciebie, co właśnie zrobiłeś. W szatni nie byłem w stanie spojrzeć w oczy trenerowi i kolegom z drużyny. Nie wiedziałem jakich słów użyć, żeby przeprosić - zdradził w autobiografii.
Recydywa oraz fakt, że do incydentu doszło podczas Mundialu na oczach dosłownie całego świata, sprawiły, że Suarez otrzymał najbardziej drakońską karierę w futbolu. Cztery miesiące zawieszenia obejmowały nie tylko zakaz gry w piłkę, lecz również pojawiania się na jakimkolwiek stadionie i obiekcie sportowym. FIFA chciała na kilkadziesiąt dni wymazać go ze świata piłki.
- Kiedy zadzwonił do mnie mój agent, popłakałem się. Nie dlatego, że zgłosiła się po mnie Barcelona, tylko dlatego, że bałem się, że po moim zachowaniem na Mundialu i kolejnym ugryzieniem zrezygnują z transferu. Mimo, że zapewnili mi wsparcie, bałem się o swoją karierę. Myślałem, że wszystko jest już zniszczone - kontynuował Urugwajczyk.
Być może transfer do Barcelony uratował jego losy, ponieważ w barwach "Dumy Katalonii" ani razu nie dopuścił się ataku zębami na rywala. W kilku wywiadach wyznał, że uczęszczał na spotkania z wieloma psychologami, aby przeanalizować swoje zachowania i wyzbyć się takich reakcji.
Na Camp Nou zdobył wszelkie możliwe trofea, zanotował niemal 200 bramek, do kolekcji dołożył kolejnego Złotego Buta. Oczywiście, każdy uważny sympatyk La Liga zapamięta go również za sprawą jego niecnych boiskowych zagrywek. Suarez to prawdziwy spec od przepychanek, udawania, miękkich fauli, często więcej czasu spędza w rozmowie z arbitrem niż z piłką przy nodze. Co nie przeszkadza oczywiście w notowaniu kapitalnych liczb. Taki już jego urok, a zarazem charakter.
Dla “El Pistolero" futbol to więcej niż zwykła gra. Każdy kolejny mecz to dla niego wojna, gdzie nawet chwyty poniżej pasa są dozwolone, a w newralgicznych momentach wręcz wskazane. 33-latek jest w stanie zrobić wszystko dla drużyny. Do niedawna nawet gryźć czy wyręczać bramkarza, jak podczas mistrzostw w RPA.
Wybuchowy charakter i impulsywność nieco nadszarpnęły wizerunek Urugwajczyka, jednak te cechy pozwoliły mu również odnieść ogromny sukces. Pasja i upór doprowadziły go do wymarzonej FC Barcelony. Jako reprezentant kraju także może czuć się spełniony za sprawą złotego medalu Copa America z 2011 r. Może Suarez nie należy do grona najbardziej łagodnych piłkarzy, aczkolwiek nikt nie może zdyskredytować niepodważalnej piłkarskiej jakości.
Mateusz Jankowski

Przeczytaj również