Kiedyś najlepszy obrońca świata, dziś tylko wspomnienie. Van Dijk jednym z najgorszych w Premier League

Kiedyś najlepszy obrońca świata, dziś tylko wspomnienie. Van Dijk jednym z najgorszych w Premier League
fot. Alter Photos/Pressfocus.pl
Był czas, gdy Virgil van Dijk uchodził za najlepszego obrońcę na świecie, a co za tym idzie - za jednego z najlepszych piłkarzy globu. Uhonorowaniem klasy Holendra było drugie miejsce w plebiscycie Złotej Piłki 2019. Od tego czasu zmieniło się jednak wszystko, a zawodnik Liverpoolu z postaci wręcz pomnikowej stał się kolosem na glinianych nogach.
W tym sezonie Premier League Liverpool stracił 35 goli. Z jednej strony nie jest to dużo - gorzej bronią między innymi Manchester United oraz Chelsea. Z drugiej, współczynnik 1,2 straconego gola na mecz to jeden z najsłabszych wyników "The Reds" w ostatnich latach. Żeby znaleźć równie nieprzekonujące występy ich defensywy, należy wrócić do rozgrywek 2015/16, czyli samych początków pracy Juergena Kloppa. Zespół niemieckiego szkoleniowca zajął wówczas ósme miejsce - znamienne, że teraz może zakończyć się podobnie.
Dalsza część tekstu pod wideo
Wpływ na tak kruchą obronę Liverpoolu ma wiele czynników. To frazes, ale jednocześnie trafne oddanie sytuacji - nie jest bowiem tak, że zawodzi jeden element. Po trosze wyniki spadają na barki trenera, po trosze cały zespół gra po prostu gorzej, a częściowo z absolutnym brakiem formy zmagają się filary klubu. Trent Alexander-Arnold nigdy nie był aż tak niefrasobliwy w grze przy własnej bramce, natomiast Virgil van Dijk wrócił do czasów, gdy kręcił nim Miroslav Radović. Holender nie jest już synonimem lidera, nie jest opoką dla "The Reds", ale generatorem wielu zaognionych sytuacji. Nie oznacza to, że należy 31-latka jednoznacznie skreślać, ale, o zgrozo, w obecnej predyspozycji bliżej mu do najgorszych defensorów w całej lidze.
A kiedy ktoś taki jak Virgil van Dijk ma gigantyczne problemy, to trudno oczekiwać, aby Liverpool bił się o najwyższe laury. Regres reprezentanta "Oranje" stanowi odzwierciedlenie całego kryzysu drużyny Kloppa w tym sezonie. Działa to też w drugą stronę.

Pod ostrzałem

Po meczu z Arsenalem (2:2) legendy angielskiej piłki wrzuciły obrońcę na ruszt. Nic dziwnego - Holender był zamieszany w oba gole, które stracił jego zespół. Przy pierwszej akcji odbił piłkę piętą i ta trafiła pod nogi Gabriela Martinelliego. 31-latek nie zdążył się zrehabilitować, naprawić ustawienia, więc Brazylijczyk spokojnie - korzystając też z błędu Andy'ego Robertsona - umieścił piłkę w bramce. Jeszcze gorzej Van Dijk wypadł przy golu strzelonym przez Gabriela Jesusa. Napastnik, niższy od rywala o 20 centymetrów (!), wygrał z nim pojedynek główkowy i z bliska pokonał Alissona. W zasadzie trudno jednak mówić o jakimkolwiek pojedynku, bo VVD (znowu do spółki z Robertsonem) zupełnie zbagatelizował zagrożenie i zostawił graczowi "Kanonierów" tyle miejsca, że zakrawało to o sabotaż.
- Obrona była naprawdę słaba. Chodzi o brak intensywności. Gabriel Jesus stał sam w środku pola karnego. Van Dijk patrzył się na piłkę, nie było żadnej presji. Arsenal miał zdecydowanie za łatwo. Założę się, że nie mogli uwierzyć w swoje szczęście. Obrona Liverpoolu jest jak w drużynie z jakiegoś pubu - zaskakująco przytomnie stwierdził Roy Keane.
Nie był to pierwszy raz, gdy Van Dijk zasłużył na krytykę ze strony emerytowanych piłkarzy. Graeme Souness powątpiewał w jego umiejętności przywódcze, Marco van Basten zarzucał mu tworzenie chaosu, natomiast Ruud Gullit zauważył, że 31-latek gra po prostu zbyt zachowawczo. Nie wchodzi w bezpośrednie starcia z rywalami, unika ich jak ognia, cofa się od piłki. Taki styl bronienia może zdawał egzamin kilka lat temu, gdy Holendra nie potrafił przedryblować żaden zawodnik w Premier League, ale teraz sytuacja zmieniła się na tyle, że wcześniejsze zalety obrońcy Liverpoolu zostały zdominowane przez jego wady. W ciągu dwóch tygodni kilka legend zgodnie stwierdziło, że podopieczny Kloppa jest cieniem samego siebie. To nie może być przypadek.
Nietrafione wobec tego wydają się argumenty, które starał się przytoczyć Jamie Carragher. Były reprezentant Anglii zauważył, że każdy z wielkich obrońców Premier League miał gorszy okres w swojej karierze. To prawda, ale podana w bardzo niezobowiązujący sposób. Pociąg Rio Ferdinanda zaczął odjeżdżać w okolicach 2012 roku, gdy gracz Manchesteru United miał 34 lata. John Terry podobnie, wszak jeszcze jako 34-latek wygrywał z Chelsea mistrzostwo ligi. Wreszcie Nemanja Vidić, który według "Carry" miał ogromne problemy z Fernando Torresem, znajdującym się u szczytu swoich możliwości. Rzeczywiście, Hiszpan miał sposób na Serba - nawet jeśli nie kończyło się to seryjnie strzelanymi golami - ale Van Dijk przegrywa rywalizację nie tylko z Erlingiem Haalandem, ale też Dominikiem Solanke, bezlitośnie targającym nim w spotkaniu z Bournemouth (0:1).
Wreszcie coś, co przechodzi nieco niezauważone. Holender przestał dawać Liverpoolowi "coś ekstra", a właściwie nie daje tego tyle, co w poprzednich latach. W tym sezonie strzelił trzy gole, do końca rozgrywek pozostało jeszcze kilka spotkań, ale wątpliwe, aby pobił swój dorobek ze wcześniejszych sezonów. Istotne jest również spojrzenie na wagę jego trafień lub asyst.
  • 2022/23 - trzy gole - 0 punktów dzięki nim,
  • 2021/22 - trzy gole, cztery asysty - trzy punkty dzięki nim,
  • 2019/20 - pięć goli, asysta - sześć punktów dzięki nim,
  • 2018/19 - cztery gole, dwie asysty - trzy punkty dzięki nim.
Gdyby w tym sezonie dyspozycja Van Dijka przełożyła się na co najmniej trzy punkty więcej, to "The Reds" zajmowaliby szóste miejsce i mieliby dziewięć "oczek" straty do Manchesteru United. Nastroje na Anfield byłyby wtedy znacznie lepsze.

Gra w berka

Na potrzeby tego tekstu obejrzałem i przeanalizowałem wszystkie gole, które Liverpool stracił w tym sezonie Premier League. Na 35 takich trafień 29 pochodzi z meczów, w których brał udział Virgil van Dijk, co również można uznać za nieco niepokojącą statystykę, przynajmniej pod względem szczelności defensywy - "The Reds" zachowali wówczas trzy czyste konta, ale też wygrali zaledwie jeden taki mecz.
  • Bez Van Dijka - 5 meczów, 3 czyste konta, 6 straconych goli (1,20 na mecz), 5 punktów (1,00 na mecz).
  • Z Van Dijkiem - 24 mecze, 8 czystych kont, 29 straconych goli (1,21 na mecz), 39 punktów (1,62 na mecz).
Więcej jakościowych wniosków można wyciągnąć po dokładniejszym przyjrzeniu się sprawie. 29 straconych goli z Holendrem na boisku to wynik, który nie rzuca na kolana, ale znacznie gorzej jest, kiedy spróbujemy jakoś rozłożyć winę za rzeczone wydarzenia. Wówczas okaże się, że 31-latek jest zamieszany w sporą część trafień dla rywali Liverpoolu. W spotkaniu z Arsenalem mieliśmy tego dwukrotny przykład, ale czarna lista jest znacznie dłuższa.
  • Fulham - gol na 1:2 - sprokurowany rzut karny,
  • Manchester United - gol na 0:2 - złe wyjście do Martiala, brak przerwania akcji,
  • Newcastle United - gol na 0:1 - brak komunikacji z Phillipsem i Fabinho, Isak wychodzi na czystą pozycję,
  • Brighton - gol na 0:2 - zgubione krycie Trossarda,
  • Brighton - gol na 3:3 - przepuszczenie centry Mitomy,
  • Leeds United - gol na 0:1 - zupełne zaspanie przy podaniu Gomeza, Rodrigo trafia do pustej siatki,
  • Leeds United - gol na 1:2 - zostawienie Summerville'owi odsłoniętego światła bramki,
  • Southampton - gol na 1:1 - brak krycia Adamsa,
  • Manchester City - gol na 1:2 - złe ustawienie, nie jest w stanie dogonić De Bruyne.
Większe lub mniejsze błędy przy aż 11 trafieniach dla rywali. Średnio prawie jeden poważny błąd - prowadzący do straty gola - na dwa spotkania. To więcej niż niepokojąca statystyka, szczególnie wtedy, gdy mowa jest o piłkarzu mającym renomę Van Dijka. Jakby tego było mało, mowa tutaj o błędach, które można wychwycić gołym okiem. Tymczasem za zawodnikiem Liverpoolu nie przemawiają też rozmaite statystyki dotyczące gry w defensywie.
Holender zanotował tylko 22 odbiory (179. miejsce w Premier League), czyli mniej niż Jan Bednarek, Hugo Bueno albo Jaidon Anthony. Pod względów zablokowanych strzałów również wypada przeciętnie, bo 11 takich interwencji (48. miejsce w lidze) trudno uznać za dobry wynik. Idźmy jednak dalej - 97 wybić (16. miejsce), 43 wybicia głową (28. miejsce), 25 przechwytów (63. miejsce), 43,8% wygranych pojedynków z przeciwnikiem wchodzącym w drybling (300. miejsce!!!). Zatrważa przy tym fakt, że chociaż 31-latek znacznie obniżył loty, to pozostaje jednym z najlepszych obrońców "The Reds". W większości wspomnianych statystyk przewodzi wewnętrznej klasyfikacji, co pokazuje, jak głęboko zakorzenione są problemy drużyny Kloppa.

Nie tylko dziegć

Przy całej krytyce gry Holendra i zauważalnym spadku jego jakości piłkarskiej, nie można zapominać, że to wciąż Virgil van Dijk. Bieżący sezon to dla Liverpoolu mała katastrofa, a odpowiedzialność nie spoczywa tylko na barkach jednego obrońcy. Problem jest naprawdę rozległy, a wiążące wnioski na temat faktycznej dyspozycji Holendra można będzie wyciągać chyba dopiero po zakończeniu następnego sezonu, gdy "The Reds" przejdą zapowiadaną przebudowę.
To jednocześnie ratunek dla 31-latka, ale też dowód na to, że trudno traktować go jako jednoosobową armię. Po prostu przestał być defensorem, który wygrywa mecze swojemu zespołowi, co udawało mu się jeszcze w barwach Southampton. Stał się jednym z wielu obrońców, stał się kimś, kto potrzebuje naprawdę klasowego partnera, aby grać na najwyższym poziomie. Na ten moment reprezentant "Oranje" takowego nie ma, bo wszyscy jego koledzy też zmagają się z kryzysem, co - niczym w domino - doprowadziło do ogólnego obrazu przeciętniactwa, w jakim pogrążył się zespół z Anfield.
Z wychowanka Groningen z pewnością można jeszcze wiele wyciągnąć, trzeba się jednak skupić na minimalizowaniu jego mankamentów. Im więcej będzie sytuacji, w których Holender zostanie wystawiony na kluczowy pojedynek, tym większe ryzyko, że Alisson będzie musiał wyciągać piłkę z siatki. Granie wysoko ustawioną linią obrony mogło wychodzić Liverpoolowi kilka lat temu, ale w obecnej sytuacji trzeba zmienić stare przyzwyczajenia, w końcu najlepszy obrońca świata odszedł w zapomnienie. Nadal jest jednak Virgilem van Dijkiem.

Przeczytaj również