Kiedyś cmentarz dla kibiców, dziś fałszywy piłkarz. W Hamburgu się nie nudzą. Wreszcie wrócą do elity?
Nowy rok - drużyna rzekomo odmieniona, a nawyki stare. Tak było dotychczas z HSV, które w poprzednich rozgrywkach koncertowo przegrało wyścig o awans do Bundesligi na ostatniej prostej. Ale w tym sezonie w Hamburgu nie wyobrażają sobie innego scenariusza niż wielki powrót do elity. Na razie wszystko idzie zgodnie z planem.
Gdy w 2018 roku ekipa z Volksparkstadion spadła z najwyższej klasy rozgrywkowej w Niemczech, wydawało się, że długo na zapleczu Bundesligi nie zabawi. Jednak weryfikacja tychże przypuszczeń nastąpiła dość prędko. W kluczowych w kontekście walki o awans meczach gracze HSV wyglądali, jakby sami siebie nosili pod pachą. Nawet nie jeden drugiego, tylko każdy indywidualnie siebie. Dwa poprzednie sezony zakończyli na czwartym miejscu, bez udziału w barażach. Wówczas pozytywne nastawienie ekipy z Hamburga prysnęło jak bańka mydlana, ale przecież... do trzech razy sztuka.
Aktualni wiceliderzy tabeli 2. Bundesligi (jeśli dziś pokonają Osnabruck, wrócą na fotel lidera) opierają wiarę w tegoroczny sukces na dobrych wynikach, z domieszką nieszablonowego podejścia do futbolu trenera Daniela Thioune’a. Niemniej, zespołowi „Die Rothosen” wciąż towarzyszą zawirowania, które na każdym kroku podkopują wizerunek klubu. Bo o ile sportowe seppuku na własne życzenie jeszcze wyjaśnić można, o tyle kopanie grobów kibicom drużyny zakrawa na niezdrową fascynację śmiercią. Przyjrzyjmy się zatem odrobinę bliżej złożonej architekturze egzystencji Hamburgera SV.
Nekropolia futbolu
Kiedy słyszymy, że dany piłkarz wybudował sobie pomnik za życia, nie wzbudza to już w nas specjalnego zdumienia. Ale wiadomość, że klub wznosi cmentarzysko z myślą o swoich fanach nieopodal areny, na której zespół piłkarski rozgrywa mecze, może obudzić z wiecznego snu nawet martwych. Oferty klubowych sklepików zawierają zazwyczaj koszulki, szaliki, proporczyki, pamiątki historyczne, karty z wizerunkami legend, czy inne coraz to bardziej wymyślne gadżety. W 2008 roku działacze HSV postanowili urozmaicić wachlarz usług, powołując - jakby to nie zabrzmiało - do życia nekropolię dla sympatyków drużyny.
Z jednej strony w tej inicjatywie wyczuwa się wręcz namacalny powiew grozy, ale z drugiej stanowi ona odbicie lustrzane tego, co swoimi występami zaserwowali kibicom piłkarze „Die Rothosen” na przestrzeni ostatnich lat. Pośmiertne kwatery poświęcone miłośnikom idealnie wtłaczają się w ponury obraz nędzy i rozpaczy gry sześciokrotnych mistrzów Niemiec. Początkowo teren cmentarza został zagospodarowany na pięćset miejsc spoczynku, ale liczba potencjalnych chętnych, żeby wykupić pochówek, była śmiertelnie minimalna.
W asortymencie pogrzebowym przygotowanym przez hamburczyków można dostrzec różne atrakcje, np.: odegranie hymnu drużyny podczas ceremonii, przykrycie dębowej jesionki flagą HSV, czy umieszczenie na nagrobku klubowego herbu. To pierwsza tego typu nekropolia w Europie (potem do grona dołączyło m.in. Schalke, Rot-Weiss Essen i SpVgg Greuther Fürth). Oczywiście, obszar ten pokryty jest murawą wprost z Volksparkstadion. Niby pięknie, wzruszająco, nostalgicznie, ale rzewne nastroje siadają. Bo uwzględniając trzy poprzednie sezony „Die Rothosen” - oraz ich ambitne plany - weselej bywa nawet na stypie.
Tożsamościowy szwindel
Jednak cmentarz to naprawdę “małe piwo” z przydworcowej knajpki w stosunku do tzw. afery tożsamościowej. Chodzi o Bakery’ego Jattę, zawodnika HSV. Otóż - jak donosi niemiecka prasa - skrzydłowy Hamburgera wcale nie jest tym, za kogo się podaje. Dziennikarze „Bilda” już w 2019 roku wszczęli śledztwo odnośnie tożsamości zawodnika, włączając do akcji policję i prokuraturę. Zdaniem reporterów gazety Jatta bez skrupułów oszukał niemiecki urząd imigracyjny, ukrywając przed biurokratami prawdziwe personalia. Prawdopodobnie Jatta to tak naprawdę Bakary Daffeh, zawodnik z lig afrykańskich.
Gdy w tamtym okresie mundurowi wkroczyli do mieszkania Gambijczyka z nakazem przeszukania, zabezpieczono należące do niego dokumenty oraz sprzęty elektroniczne: telefon komórkowy i komputer. Klub z Hamburga natychmiast wydał komunikat w tej sprawie, którego treść wspierała piłkarza, nie dowierzając domniemanym oskarżeniom kierowanym pod adresem Jatty. Dzisiaj HSV również może mieć spore problemy.
- Istnieją bardzo poważne podejrzenia, że Jatta podawał fałszywe dane osobowe w celu uzyskania zezwolenia na pobyt w Niemczech. Przeszukanie to po prostu następny krok podjęty w ramach prowadzonego postępowania - mówiła na łamach „Bilda” rzeczniczka prokuratury.
Zebrane materiały dowodowe wskazują, że zawodnik chciał zatuszować informacje w statusie uchodźcy. Tarapaty afrykańskiego gracza na pewno wpłyną na wizerunek włodarzy „Die Rothosen”, nawet jeśli afera rozwiąże się pomyślnie. Idąc tropem zwykłej logiki: Bakary Daffeh znika z futbolowej mapy i - ni z gruchy, ni z pietruchy - na Starym Kontynencie pojawia się Jatta. To szkodzi PR-owi klubu. Bo kto wie, ile jeszcze trupów trzymają w szafach zarządzający HSV.
Koło ratunkowe
Teraz zostawmy posępne historie pozaboiskowe i skoncentrujmy się na tematyce sportowej, a mianowicie na napastniku, którego klub pozyskał latem. Simon Terodde, bo o nim mowa, zdobył 16 goli w 15 spotkaniach i ma ochotę na kolejną koronę króla strzelców 2. Bundesligi. Zgarniał je już we wcześniejszych latach, ale nie bez przyczyny ma opinię gracza, który wyżej niż aktualny poziom nie podskoczy.
- Simon Terodde to bezapelacyjnie napastnik specyficzny. Przyklejono mu łatkę snajpera za dobrego na 2. Bundesligę, natomiast za słabego na pierwszą ligę. Faktem jest, że na zapleczu strzela aż miło, natomiast piętro wyżej gubi mapę i ma duże problemy z regularnym trafianiem. Ale ja mam na to inną optykę i nie uważam, że jest zbyt cienki, by trafiać na najwyższym szczeblu rozgrywkowym. Uważam, że wszystko wynika ze stylu gry. To nie jest napastnik dynamiczny, mobilny, stworzony do gry z kontry - mówi nam Marcin Borzęcki, dziennikarz “TVP Sport”, ekspert od niemieckiej piłki.
- Na poziomie Bundesligi grał w drużynach, które przede wszystkim chciały się utrzymać, chowały się za podwójną gardą i bazowały na szybkim wyprowadzeniu piłki spod własnej bramki. Tymczasem w 2. Bundeslidze występuje w mocnych zespołach, czyli takich, które opierają się na ataku pozycyjnym, dostarczają piłki w pole karne, wykonują sporo dośrodkowań, co dla zawodnika o takim profilu jest idealnym rozwiązaniem. W skrócie: sądzę, że byłby dobrym zmiennikiem dla najlepszych klubów typu Bayer, Lipsk czy Gladbach - kontynuuje Borzęcki.
Simon Terodde to rzeczywiście zawodnik solidny. Ale zawojować Bundesligę w zespołach bijących się o czołowe pozycje faktycznie mógłby wyłącznie pełniąc funkcję dżokera. W naszym mniemaniu w żaden sposób nie uwłacza to urodzonemu w Bocholt piłkarzowi, ale pokazuje naturę stylu gry, jaką preferuje. To taka drobna wskazówka dla 32-latka.
Piłkarskie zmartwychwstanie
Abstrahując od samego Terodde, czy pobocznych kłopotów klubu, warto zauważyć, że HSV traktuje ten sezon poważniej, niż miało to miejsce w minionych latach. Zresztą, drużyna nie może sobie pozwolić na ewentualną wpadkę, ponieważ - patrząc chociażby na podobną sytuację Kaiserslautern w przeszłości - takowa byłaby przysłowiowym gwoździem do trumny. Fiasko zespołu nie graniczyłoby ze zrobieniem zasłużonego klubu pośmiewiska, lecz oficjalnie stałoby się jawną kpiną z kibiców zespołu. Tym bardziej, że „Die Rothosen” rozdają karty i organizacyjnie są przygotowani na promocję do niemieckiej elity.
- To chyba w końcu ten sezon. Ważnym ruchem w Hamburgu było zatrudnienie jakiś czas temu Jonasa Boldta, dyrektora sportowego, który poukładał sprawy transferowe, zaplanował rozwój zespołu, wprowadził spokój i porządek w gabinetach. Dieter Hecking zbudował tam solidne podstawy piłkarskie, a teraz jego dzieło kontynuuje Daniel Thioune, który dysponuje nowocześniejszym spojrzeniem na futbol. Konkludując zatem: nie biorę pod uwagę, że w tym sezonie HSV nie wróci do Bundesligi - podsumowuje Marcin Borzęcki.
Sympatykom HSV pozostaje mieć nadzieję, że bieżące rozgrywki przyniosą im wymarzony prezent w postaci awansu ekipy do Bundesligi. Byle nie ziścił się najczarniejszy scenariusz sprzed roku. Bo w przeciwnym wypadku słynna scena z filmu w reżyserii Marka Koterskiego pt. „Nic śmiesznego” stanie hamburskiemu klubowi ością w gardle. Życzymy z całego serca, żeby oczom ekipy z Volksparkstadion nie ukazał się kinowy las… krzyży.