Kiedyś był w Chelsea i miał zostać jednym z najlepszych na świecie. Teraz po dekadzie wraca na radary
Kilkanaście lat temu Chelsea ryzykowała dla niego zakaz transferowy. Michael Ballack nazywał go gwiazdą, a Carlo Ancelotti “przyszłością klubu”. Stał się jednak jednym z największych rozczarowań w historii “The Blues”. Gael Kakuta miał być światowej klasy piłkarzem. Zawiódł, ale teraz znowu o sobie przypomina.
Niemal każdy kibic słyszał żarty o armii młodych piłkarzy wypożyczanych z Chelsea do innych klubów. To dziesiątki nazwisk. Niemal same zmarnowane talenty, większość z epizodami w Vitesse Arnhem. A pośród nich on, prawdziwy człowiek-symbol, Gael Kakuta. Chłopak, któremu kilkanaście lat temu wróżono wielką przyszłość. Jak łatwo się domyślić, nie udało mu się spełnić oczekiwań. Dopiero teraz wraca na salony we francuskiej Ligue 1. Tuż przed trzydziestką.
W wieku 29 lat w końcu udaje mu się wykorzystywać choć odrobinę drzemiącego w nim potencjału. Po latach tułaczki wydaje się, że znalazł swoje miejsce na ziemi. Reprezentant Demokratycznej Republiki Kongo to lider niespodzianki obecnego sezonu, beniaminka z Lens. Może i prawie dziesięć lat za późno, może nie na zapowiadaną skalę, ale Kakuta w końcu błyszczy na boiskach mocnej europejskiej ligi. Warto więc się zastanowić - czy to jego ostatnie słowo?
Kontrowersyjny transfer
Młody zawodnik pierwsze piłkarskie kroki stawiał właśnie w akademii Lens. Tam 15-letniego Gaela wypatrzył skaut Chelsea, Guy Hillion. Nastolatek zrobił na nim takie wrażenie, że nazwał go nawet “największym talentem jego pokolenia”. Za pierwszej kadencji Jose Mourinho pion odpowiadający za zespoły juniorskie “The Blues” przeszedł spore zmiany. Zainwestowano ogromne środki w rozbudowę infrastruktury i sztabu. Dyrektor sportowy Frank Arnesen postawił sobie za cel zbudowanie, jak sam to określił, “najlepszej szkółki na świecie”. Londyńczycy zaczęli więc masowo ściągać utalentowanych młodzianów nie tylko z Anglii, ale i zagranicy. Kakuta dołączył do tego grona w 2007 roku.
- Zarówno we Francji, jak i w Anglii, cieszył się reputacją wielkiego talentu. Może nie epokowego, jak określano go w Chelsea, bo w jego roczniku wyróżniali się też choćby Antoine Griezmann czy Alexandre Lacazette, ale oczekiwania były duże. W młodzieżowych kadrach pokonał wszystkie szczeble i mógł liczyć na powołania zawsze, nawet gdy w klubie zaczynał już tracić grunt pod nogami - wspomina początki Kakuty w wielkim futbolu Eryk Delinger, redaktor “LeBallon”, ekspert francuskiej piłki.
Przy okazji przenosin do Anglii nie obeszło się bez kontrowersji. Londyńczycy nakłonili bowiem chłopaka do zerwania kontraktu z ówczesnym pracodawcą. Jego dotychczasowy klub utrzymywał, że ofensywny pomocnik związał się z nowym zespołem bezprawnie, gdyż jego stara umowa wciąż obowiązywała. Dwa lata przeciągania liny zakończyły się wyrokiem z września 2009 roku - karą finansową i czteromiesięcznym zawieszeniem dla zawodnika oraz zakazem transferowym “The Blues”, obowiązującym przez dwa najbliższe okienka.
Klub ze stolicy Anglii nie poddawał się i skierował sprawę do Sportowego Sądu Arbitrażowego. Po ponownym rozpatrzeniu wszystkich jej aspektów organ ten zadecydował, że nastolatek miał prawo negocjować z Chelsea, a jego kontrakt z ekipą z drugiej strony Kanału La Manche był jednak nieważny. “The Blues” na wszelki wypadek, dla załagodzenia sytuacji, zapłacili Lens pewną nieujawnioną oficjalnie sumę. Wszystko zatem rozeszło się po kościach. Gael mógł znowu skupić się na grze w piłkę. I powoli wdzierał się do pierwszego zespołu.
Wielkie nadzieje, fatalne efekty
Po młodzieżowym reprezentancie “Trójkolorowych” naprawdę sporo oczekiwano. Już przy okazji debiutu w rezerwach Francuz wywarł ogromne wrażenie na Michaelu Ballacku, wtedy filarze Chelsea. Niemiec, który akurat wystąpił w tym samym spotkaniu w ramach odbudowy formy, wprost nazwał go “gwiazdą”. Po roku spędzonym w drugiej drużynie, Kakuta zaczął trenować z “jedynką”. Pod swoje skrzydła wziął go sam Didier Drogba. Niestety, szansę pojawienia się na murawie odebrała Gaelowi poważna kontuzja kostki.
Dopiero w sezonie 2009/10 dostał długo oczekiwaną okazję do szerszego przedstawienia się kibicom. Zapisał się też jako wówczas najmłodszy zawodnik “The Blues” w historii ich występów w Lidze Mistrzów. Po debiucie młokosa Carlo Ancelotti mówił, że ten stanowił “jedyny pozytyw spotkania”. Gdy Kakuta zagrał w Premier League, “BBC” zwróciło uwagę na jego wielki zasób zwodów i pewność siebie. Wszedł więc do drużyny “z buta”. Do tego wygrał z Francją mistrzostwa Europy do lat 19, zdobywając tytuł najlepszego zawodnika turnieju. Został też nominowany do nagrody Golden Boy w 2010 roku. W Londynie zacierali rączki. Pięknie, prawda? Szkoda, że na tym pozytywy się skończyly.
Niedługo potem Gael, sfrustrowany niewielką liczbą szans na grę, odszedł na wypożyczenie do Fulham. Pierwszego z wielu i jednego z tych kompletnie nieudanych. To właśnie wtedy wszystko zaczęło się psuć. Można mówić, że na Stamford Bridge nie dostał prawdziwej szansy, a konkurencja była naprawdę mocna. Wiedziano, że dysponował gigantycznym talentem. Większość osób, które miały z nim do czynienia, zwraca jednak uwagę, że sam nie dołożył starań, aby go wykorzystać. Jedną z nich jest Paul Clement, eks-asystent “Carletto” w Chelsea:
- Trener mówi nam o zawodnikach obdarzonych wielkim potencjałem, ale pozbawionych odpowiedniego podejścia, z którymi miał okazję pracować - opowiadał “The Athletic” wychowanek “The Blues” Ike Ugbo, grający aktualnie pod wodzą Clementa na wypożyczeniu w Cercle Brugge. - Wspominał o kilku z czasów swojego pobytu w Chelsea, jednym z nich był Kakuta. Byłem bardzo młody, gdy próbował przebić się w Chelsea, ale pamiętam, że był świetnym piłkarzem. (...) Fani Chelsea byli nim bardzo podekscytowani. Jego historia pokazuje, że aby osiągnąć sukces potrzeba czegoś więcej niż tylko talentu.
Po powrocie z Craven Cottage Francuz w ciągu zaledwie czterech lat zaliczył kolejne pięć wypraw w celu zdobycia doświadczenia. Próbował w Boltonie, Dijon, (a jakże!) Vitesse, Lazio i Rayo Vallecano. Otoczenie zmieniał niemal tak samo często, jak Roman Abramowicz trenerów. Gdy tylko wracał, musiał więc udowadniać swoją wartość od nowa.
- Zgubiła go kombinacja pecha i zbyt dużego mniemania o sobie - opowiada Eryk Delinger. - Przytrafiały mu się poważne kontuzje, ale też trafiał na trenerów, którzy od początku nie byli do niego przekonani - jak sam mówił przed kilkoma laty, "zdarza się, że dyrektor sportowy bardzo naciska na transfer, a koniec końców okazuje się, że trener wcale cię nie chciał". Nie bez znaczenia były też jego wysokie do zarobków w Chelsea, co powodowało trudności w znalezieniu klubu, gwarantującego i grę, i odpowiednie pieniądze.
- Jeśli masz wysoką tygodniówkę, to trudno znaleźć klub, który chciałby wziąć na siebie jej część. Te, z którymi jesteś w stanie dojść do porozumienia to niekoniecznie te, w których chcesz grać. Podczas wypożyczeń musiałem być bardziej odpowiedzialny, ale nie pracowałem wystarczająco. Wtedy nie miałem takiego podejścia, jak dziś - wspominał swoją piłkarską tułaczkę Kakuta na łamach “Foot Mercato”.
We Francji, Hiszpanii i Holandii wyglądał nieźle, w Anglii i Włoszech kompletnie sobie nie poradził. Gdy wrócił do Chelsea z La Liga, miał już 24 lata i nie przedstawiał żadnych perspektyw. Ostatni mecz dla zespołu z Londynu zaliczył więc w styczniu 2011 roku. Jego licznik zatrzymał się na szesnastu grach.
On the road again…
W końcu odszedł z Chelsea na stałe. Niezła postawa w Rayo zaowocowała ofertą z Sevilli. Mocny klub wydawał się szansą na odbudowanie i uratowanie marzeń o wielkiej karierze, ale w Andaluzji też się nie odnalazł. Dalej skakał z kwiatka na kwiatek.
- Zawsze przeceniał swoje możliwości - kontynuuje Delinger. - Kiedy tylko przychodziła zwyżka formy, natychmiast szukał ucieczki ku lepszemu, zamiast zadowolić się tym, co udało się odbudować. W tym sensie przypomina nieco Hatema Ben Arfę, który też od lat zmienia kluby jak rękawiczki i marnuje wartość wypracowaną w lepszych sezonach.
Hebei China Fortune, Deportivo La Coruna, Amiens, znowu Rayo Vallecano, kolejny raz Amiens, a teraz Lens. W ciągu ostatnich dziewięciu lat zmieniał barwy aż trzynastokrotnie.. Trudno chyba o lepszy dowód tego, że jego podejście stanowiło poważny problem, co wiedzieli również w Londynie.
- To gigantyczne marnotrawstwo. Mówiłem to i powtórzę jeszcze raz. To najbardziej utalentowany zawodnik swojego pokolenia. Mógł być wyjątkowy. Talent to jednak za mało. Gdy zaliczasz porażkę za porażką i w każdym klubie, w którym grałeś, pojawiały się problemy, musisz zadać sobie pewne istotne pytania - mówił wspomniany skaut, Ray Hillion, po opuszczeniu przez Kakutę Vitesse. - Był Bolton, było Fulham i Dijon. Nie można zarządzać całą karierą zawodnika. Nie da się zmienić tego, co ma w głowie, jego otoczenia i rodziny.
Powrót do korzeni?
Po niezłej poprzedniej kampanii w Amiens ofensywny pomocnik wrócił do Lens. “Jednorożce” spadły z Ligue 1, a jego klub z dzieciństwa właśnie awansował i postanowił go wypożyczyć. Taki ruch okazał się fenomenalnym rozwiązaniem dla obu stron. Zarówno “Les Artesiens”, jak i ich nowy nabytek, prezentują się nadspodziewanie nieźle. Beniaminek jest na dziewiątym miejscu w tabeli, a 29-latek miał udział przy siedmiu bramkach w jedenastu występach.
W końcu zaczął regularnie dostarczać cyferki i pokazywać ponadprzeciętne wyszkolenie techniczne na boiskach mocnej ligi. Prezentuje wielki luz, finezję i pewność siebie. Daje kibicom choć namiastkę tego, co kiedyś sobie po nim obiecywano. Do efektowności dokłada również efektywność. A tego mu brakowało.
Na ile go jeszcze stać? Czy to jego sufit? A może po prostu przebłysk wielkiego, zmarnowanego talentu? Na to pytanie teraz nie sposób odpowiedzieć ze stuprocentową pewnością, ale Eryk Delinger skłania się ku opinii, że ofensywny pomocnik nie wskoczy jednak półkę wyżej.
- Teraz okazuje się, że miejsce Kakuty zawsze było w Lens. Prezentuje się świetnie, jest wyjątkowo regularny i błyskawicznie wyrasta na bezcennego dla Złocisto-Krwistych. Tym łatwiej obronić tezę, że lata temu nie powinien stamtąd odchodzić do Anglii - a przynajmniej nie tak szybko. Czy stać go na więcej? Zebraliśmy chyba przez te lata wystarczająco wiele dowodów na to, że nie.
Może i Gael nie jest ogromną gwiazdą, zapewne już nigdy nią nie zostanie, ale przynajmniej widać, że gra w piłkę sprawia mu przyjemność. A dzięki temu i my, kibice, mamy na co popatrzeć. Reszta to po prostu kwestia jego wyborów oraz odrobiny pecha.